Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Aktualności

Gnijemy od środka

W Holandii obserwujemy przesilenie polityczne związane z tym, że jedna pani minister rzuciła rządową robotę i została lobbystką. Holendrzy domagają się zakazu takich transferów.

Zaryzykowałem w związku z tym tezę, że u nas taki zakaz mógłby przejść od ręki, bez żadnych kontrowersji. Stałoby się tak z kilku powodów.

Pierwszy i najważniejszy powód jest taki, że w Polsce prawie nikt nie rozumie pojęcia „konflikt interesów”. Widać to świetnie na przykładzie medycyny, gdzie lekarze są korumpowani przez koncerny farmaceutyczne już na studiach, a na samej górze doradcy premiera i ministra nie biorą za swoje usługi publicznego grosza, bo są na liście płac w firmach, które dostarczają na polski rynek swoje farmaceutyki.

Naprawdę, to jest standard, tak się po prostu dzieje i nikogo to nie dziwi, nikt z tego powodu nie kruszy kopii. Taki mamy klimat.

I to jest drugi powód: gdyby chcieć naprawdę oddzielić lobbystów od polityków, ekspertów i ogólnie – decydentów w zakresie legislacji i publicznych pieniędzy, to byśmy mogli obudzić się z ręką w nocniku.

Trudno dzisiaj znaleźć ekspertów w zakresie medycyny, ochrony środowiska, rolnictwa, żywności czy wyposażenia armii w cokolwiek, którzy by nie byli powiązani z żadnymi firmami, koncernami i wianuszkiem firm żyjących z tego, żeby było jak jest.

W Holandii natomiast pani minister Cora van Nieuwenhuizen rzuciła rządową posadę i legalnie postanowiła lobbować na rzecz takich firm, jak m.in. Shell, Vattenfall i Gazprom. Jak donoszą tamtejsze media, była pani minister infrastruktury i gospodarki wodnej będzie teraz zarabiała jakieś ćwierć miliona euro miesięcznie.

Tyle są warte dobrej jakości i wysokiej skuteczności usługi lobbingowe w Holandii. Naprawdę ktoś sądzi, że w Polsce są one warte dużo mniej?

W Polsce natomiast nie ma problemu z żadnymi dyskusjami, bo generalnie wszyscy są jakimiś lobbystami. Jedni za pieniądze, inni z przekonania, ale trudno znaleźć polityka czy urzędnika bardzo wysokiego szczebla, który by nie kojarzył się z konkretnymi koncernami działającymi w zakresie działalności jego wydziału, departamentu, komisji poselskiej czy senackiej.

To tajemnica poliszynela, kto za jakimi rozwiązaniami „chodzi”. Nie mówię o sytuacjach dotyczących „lub czasopism”, czy respiratorów od handlarza bronią, ale o zwykłej, codziennej pracy legislacyjnej, przetargowej i każdej innej, w której tle są gigantyczne lub choćby spore pieniądze.

Nie ma cudów, proszę Państwa, żyjemy wciąż w kraju, w którym każda sroczka nie tyle swój, co swoich mocodawców ogon chwali. I to się nie zmieni tak długo, jak długo będziemy tolerowali brak oświadczeń o konflikcie interesów, ograniczoną jawność oświadczeń majątkowych wszystkich, absolutnie wszystkich, którzy mają jakikolwiek wpływ na wydawanie publicznych pieniędzy.

I nie ma znaczenia, kto rządzi. Czy to będzie Prawo i Sprawiedliwość, Platforma Obywatelska, PSL, SLD, Konfederacja, czy Bóg jeden wie kto jeszcze. Gdyby nawet premier i ministrowie byli czyści niczym żona Cezara, to absolutnie niczego by nie zmieniło.

Bo tak naprawdę to nie posłowie czy ministrowie są najsłabszym ogniwem, tylko urzędnicy średniego szczebla. Tam dopiero dochodzi do prawdziwego „drukowania” ustaw, rozporządzeń, wytycznych, regulaminów, standardów, certyfikatów itp., itd. Tam co pokój, to pod biurkiem tryska fontanna złotych monet. Nie wierzycie? To poczytajcie jak się w Polsce przygotowuje listę leków refundowanych albo wycenę procedur medycznych.

Jak i czy w ogóle można zmienić ten system, zburzyć stajnię Augiasza i zbudować na jej gruzach jakiś zdrowy budynek? Nie wiem, jedno wiem na pewno: rząd, który by na poważnie chciał się zająć tym tematem, miałby natychmiast przeciwko sobie wszystkich. Wszystkie media, organizacje branżowe, biznes, polityków także z własnych szeregów. Bo w mętnej wodzie doskonale odnajdują się wszyscy ci, którzy żyją z publicznych pieniędzy.

I naprawdę nie chodzi o ordynarną korupcję, choć takie sytuacje oczywiście też się zdarzają i toczą nasz kraj jak nowotwór, ale o to wszystko, co zamglone, niejasne, nieprzejrzyste, dwuznaczne.

I tutaj dotykamy najgorszej prawdy: Polacy mają to po prostu w nosie. Są przyzwyczajeni, że zawsze tak było, że lekarz musi brać w łapę, bo to po prostu jest wpisane w jego zawód. A skoro nie może brać od pacjenta, bo to jednak ryzyko i trochę już obciach, no to bierze od koncernu, który przecież w ten sposób „robi dobrze” całemu systemowi, prawda?

Co to za krzywda dla kraju, że lekarz Iksiński dostał od pewnego koncernu parę tysięcy za wykłady na szkoleniach, a potem doradzał ministrowi w zakresie skutecznej terapii pewnego schorzenia, na które – co za zbieg okoliczności! – dobre lekarstwo akurat produkuje ta sama firma?

I tak gnijemy od środka. Początek formularza

Dół formularza

Paweł Skutecki

Kategoria: ,
Skuter19 pharmaceutical