Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Wojna światów

Media co rusz obiegają informacje na temat działalności (jedni mówią „dyskretnej”, drudzy: „pozorowanej”) państwowej komisji mającej zajmować się ujawnianiem, piętnowaniem i karaniem przypadków pedofilii. I dobrze, bo pedofilia to okrutna zbrodnia. Tyle tylko, że w tle dzieją się inne, nie mniej koszmarne dramaty, a my się do nich po prostu przyzwyczailiśmy.

Już nas to nie rusza, chyba że co jakiś czas wypłynie taki przypadek, jaki ostatnio miał miejsce w Toruniu. Wtedy na parę chwil, nie wszystkie – ale przynajmniej niektóre media rykną z oburzenia. I szybko zapomną.

Mówię znowu o alienacji rodzicielskiej, o systemowym poniżaniu ojców, o sądach rodzinnych, które robią wszystko, żeby udowodnić, że lepsza najgorsza matka, niż najlepszy ojciec.

Ba! Lepszy dom dziecka, niż ojciec. Taka właśnie zapadła decyzja w toruńskim sądzie. Trójka dzieci Marka Fabisiaka ma trafić do domu dziecka, bo… tak.

Przed pandemią pan Marek był iluzjonistą, żył m.in. z pokazów dla dzieci. Trzy lata temu jego żona odkryła w sobie prawdziwą naturę i zostawiła rodzinę dla innej kobiety. Na czas rozwodu sąd przyznał opiekę nad całą trójką (jedno z dzieci nosi nazwisko pana Marka, ale nie jest jego biologicznym dzieckiem) ojcu, ale – oczywiście – żeby się upewnić, że pan Marek po nocach nie bije dzieci, nie wyjada im z lodówki smakołyków i potrafi myć im włosy, sąd przyznał rodzinie kuratora.

Pan Marek dzisiaj zarabia jako ochroniarz, mieszkają w wynajętym mieszkaniu, nie ma długów, choć żyją skromnie. Dzieci uczęszczały na zajęcia pozalekcyjne, dodatkowo płatne – jeden z chłopców uczył się gry na gitarze. Na pierwszy rzut oka dobra, spokojna, choć średnio sytuowana polska rodzina z jednym rodzicem. Tyle tylko, że tym rodzicem jest ojciec, a nie – jak to bywa zdecydowanie częściej – matka.

Sprawa rozwodowa wciąż trwa i patrząc na polskie sądy, jeszcze długo może potrwać. Pod koniec ubiegłego roku pan Marek razem z dziećmi stanął przez osławionym OZSS – tworem, który zastąpił niesławny RODK. To jest w największym skrócie zestaw mądrali z dyplomami, które na zlecenie sądu w ciągu paru chwil oceniają, kto ma prawo być rodzicem, a kto nie.

No i toruńscy specjaliści ocenili, że pan Marek, to oferma, a dzieciom lepiej będzie w domu dziecka. Jako argument padło między innymi to, że nie przygotował dzieci do odejścia matki, która zwyczajnie się pewnego dnia spakowała i poszła w siną dal. Jakby tego było mało, dzieci nie były ubrane odświętnie, jak do kościoła, tylko normalnie. Jak dzieci.

W obronie pana Marka stanęli wychowawcy dzieci, nauczyciele i pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie – tak podali w Polsacie. Cholera mnie zalała, bo redaktory NIC nie rozumieją z tego, co się próbuje zrobić w Toruniu. Nie o „obronę pana Marka” tutaj idzie bój, ale o obronę Częstochowy! Naprawdę, chodzi o obronę fundamentalnych wartości naszej cywilizacji, gdzie rodzina biologiczna jest święta i trzeba ją wspierać, a nie rozbijać urzędniczymi – czyli bezimiennymi i pozbawionymi odpowiedzialności – rękami.

A gdyby nawet przyjąć na chwilę diabelską retorykę Polsatu, to chodzi o obronę DZIECI, a nie ojca. Ojciec sobie poradzi, lepiej czy gorzej, ale dzieci będą miały traumę do końca życia, a koślawe wzorce poniosą dalej w świat.

Mam nadzieję, że rząd stojący deklaratywnie na straży rodziny, zareaguje. Mam nadzieję, że uchwalona lata już temu ustawa uniemożliwiająca odbieranie dzieci z powodu biedy będzie wreszcie stosowana, nawet w Toruniu. Mam nadzieję, że tym razem dzięki nagłośnieniu sprawy dzieci pana Marka będą mogły bezpiecznie wychowywać się pod opieką kochającego i troskliwego ojca.

Ale wojna dopiero się zaczyna! Widziałem to w krajach skandynawskich, gdzie cywilizacja łacińska przegrała dawno temu. W Norwegii z automatu zakłada się, że każda rodzina zastępcza będzie lepsza niż rodzina biologiczna, bo… jak nie kocham dziecka będącego pod moją opieką, to obiektywniej widzę jego wszystkie postępy, wady i zalety. Dlatego też Barnevernet – tamtejszy urząd do spraw dzieci – bez wahania rozbija biologiczne rodziny i porywa dzieci umieszczając je w rodzinach zastępczych, gdzie przebywają maksymalnie trzy lata w jednym miejscu. Bo Norwegowie wyliczyli sobie skrupulatnie, że po trzech latach trudno nie pokochać dziecka, choćby biologicznie obcego, z którym się mieszka pod jednym dachem. A że dziecko kocha szybciej i mocniej? Niech się hartuje! Niech się uczy, że miłość i rodzina, to tymczasowa ułuda, kula u nogi.

Wojna światów trwa. Musimy wygrywać wszystkie bitwy, bo inaczej będziemy winni niewyobrażalnemu cierpieniu dzieci, a w efekcie – zniknięciu cywilizacji opartej na zasadach płynących z Ewangelii.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter07 miastodzieci