Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Kakofonia w nowym sercu kraju

 

Czy tego chcemy, czy nie chcemy, sercem kraju stała się ulica Adama Mickiewicza w Warszawie. Skromna, choć urocza żoliborska arteria zdeklasowała takie dotychczas domyślne miejscówki wszelakich protestów jak Pałac Kultury im. Stalina, cyrk na Wiejskiej i pałac prezydencki na Krakowskim Przedmieściu.

To wszystko jest już passe – dzisiaj liczy się wyłącznie ulica Mickiewicza. Tam właśnie chodzą kolejne pielgrzymki ludzi, którzy koniecznie chcą wyrazić swoje konstytucyjne prawo do demonstrowania własnych poglądów. Choćby nawet ich nie umieli nie tylko demonstrować, ale nawet wyrazić w sposób zrozumiały dla kogokolwiek spoza hermetycznego, zamkniętego czapeczką wyraziciela tychże poglądów.

Tylko podczas jednego weekendu doszło na ulicy Mickiewicza do niebywałej eskalacji żądań i pretensji wyrażonych w sposób tak ekscentryczny, że wręcz trudno zrozumieć, co protestanci mieli na myśli, o ile rzecz jasna jakieś myśli towarzyszyły, czy poprzedzały akt demonstracji.

Nie drwię tutaj bezpodstawnie. Przytoczę kilka – przysięgam: prawdziwych i dosłownych! – przykładów z tego jednego, jedynego weekendu, żeby unaocznić, a przede wszystkim dla potomnych zostawić świadectwo tego, jakie skutki w umysłach i sercach zrodziła przeciągająca się pandemia.

To jedna z hipotez, druga jest bardziej prawdopodobna i mówi o tym, że na Żoliborzu, w okolicy alei Mickiewicza uaktywniła się żyła wodna plącząca subtelne nitki znaczeń w co bardziej wrażliwych rozumach.

Za takim wytłumaczeniem przemawiać ma nawet tak daleka przesłanka jak to, że Niemcy podczas okupacji nazywali tę ulicę uroczo Invalidenstrasse i rzekomo nie mieli wcale na myśli tego, co mówiącym po angielsku od razu się narzuca.

No dobrze, przejdźmy do sedna tej historii, do opowieści o tym, co się tam wydarzyło w ten jeden weekend.

Najpierw, po zmroku niczym czyściciele kamienic zjawili się ze słusznymi postulatami poważnej dyskusji rolnicy związani z Agrounią. Uznali jednak, że na dyskusję jest za późno, poza tym weekend, więc wiadomo – nie ma z kim i o czym gadać. Postanowili więc wyrzucić na ulicę ni mniej ni więcej tylko ziemniaki, jajka, kapustę i… martwego prosiaka.

Co to miało symbolizować, trudno powiedzieć, bo oburzonych takim traktowaniem żywności spotykała kakofonia tłumaczeń, z których do historii przejdzie zdanie przesympatycznego lidera rolniczych środowisk mówiącego: „To żadne wyrzucanie żywności. Rolnicy i tak to wyrzucają, bo takie rzeczy się dzieją”.

Naprawdę tak powiedział, dosłownie. Proszę to przeczytać jeszcze raz. I jeszcze raz. W Polsce nie ma, nie było i nie będzie tolerancji dla wyrzucania na bruk żywności, obojętnie, jak ważkie tezy miałoby to argumentować. Warszawiacy cierpiący z głodu w czasach niemieckiej okupacji, potem sowieckiej resocjalizacji, komunistycznego wychowywania stołecznych renegatów i balcerowiczowskiego schładzania marzeń i aspiracji nie zrozumieją tego, że na ziemi ląduje żywność.

Nie jestem warszawiakiem, ale też tego nie zrozumiem. Choćby rolnicy mieli absolutną rację, to właśnie jednym głupim zachowaniem stracili wielu przyjaciół.

Ledwo ulicę posprzątano, jak na Mickiewicza dotarła najbardziej egzotyczna manifestacja, z jaką mieliśmy do czynienia w 2020 roku. Ramię w ramię szli przedsiębiorcy, kobiety domagające się prawa do swobodnej i bezstresowej aborcji, zwykli lewaccy chuligani i Bóg jeden wie kto jeszcze.

Polska Agencja Prasowa przy tej okazji popełniła akapit sezonu relacjonując to wiekopomne wydarzenie: „Uczestnicy protestu skandują: „Je**ać PiS, „Jarek wypad z Unii, my zostajemy”. Trzymają też transparenty: „Polska to my” oraz flagi Unii Europejskiej, flagi Polski i tęczowe. Z głośników leci utwór „Mury” Jacka Kaczmarskiego. Niektórzy manifestujący odpalili race”.

Doktorat honoris causa i wykłady w publicznej telewizji dla tego, kto wyjaśniłby zdumionym widzom, o co chodziło protestantom z ulicy Mickiewicza, którzy po krótkiej chwili odbywających się we wręcz doskonałej kakofonii okrzyków po prostu się rozeszli z poczuciem spełnionego obowiązku.

Jeśli nie jest to żyła wodna, to co?

Trzeba przyznać, że ta miejscowo działająca czarna dziura nie wszystkich dotyka swoim niszczycielskim rozum działaniem. Omija tych, którzy albo z czasem się na nią uodpornili, albo po prostu, z jakiegoś powodu są impregnowani.

Taką postacią jest Jarosław Kaczyński, pod którego dom ciągną te wszystkie pielgrzymki. Trzeba Państwu wiedzieć, bo pewnie telewizje o tym nie powiedziały, że podczas, gdy powyższa kakofonia męczyła mieszkańców ulicy Mickiewicza, najważniejszy i najbardziej dzisiaj znany jej mieszkaniec był gdzie indziej. Uczcił rocznicę wybuchu wojny jaruzelsko-polskiej składając kwiaty na grobie Jerzego Popiełuszki. Człowieka, księdza, który oddał życie także za to, żeby dzisiaj mogły takie wyjęte wprost ze snu wariata manifestacje chodzić po Warszawie i bluzgać czym popadnie.

Doprawdy trudno i niezręcznie w ogóle to komentować. To jest po prostu różnica nie klas, a światów.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter26 Wikipedia