Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Wspomnienia opozycjonisty

Wspomnienia opozycjonisty. Książka J. Makensona (5)

Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część piąta.

 

Rozmowa z Piotrem Kurzępą zasłużonym działaczem NSZZ Solidarność z terenu Zamościa

Robert Makenson: Panie Piotrze, był Pan aktywnym działaczem w czasie powstania Związku, a później w stanie wojennym. Obecnie jest Pan na emeryturze. Kiedy rozpoczął Pan działalność opozycyjną?

Piotr Kurzępa: W 1980 roku to nie była taka działalność opozycyjna, bardziej w 1981 roku. Byłem mistrzem na wydziale mechanicznym w Wagonowni w Zamościu. Potem byłem przewodniczącym „S” nad całością węzła PKP Zamość. Były kłopoty z dyrektorami, bo wtedy byli nimi komuniści. Najbardziej ludzi denerwowało, że sami ustalali sobie awanse kilka razy w roku. Był kiedyś taki przypadek, że nawet dwa razy w miesiącu. Nie mogliśmy poradzić sobie z tym wszystkim. Zakładaliśmy związki zawodowe „S” na różnych szczeblach. Zakładano nawet „S” przy Ministerstwie Komunikacji. Był taki pan Stęglarz, pamiętam jego nazwisko i on zorganizował spotkanie z naszym ministrem czy z dyrektorem, a ja powiedziałem co się dzieje tu u nas. On zaraz zadzwonił do dyr. Stachurskiego: „Co tu się dzieje u was? Tam jest za dużo dyrektorów”. Wiedziałem, że będzie z tym kłopot. Jak jechałem do Zamościa, to przydzielił mi 3 NIK-owców. Rozmawiałem z nimi po drodze i oni powiedzieli, że nie jadą nikogo karać, lecz by przekonać się, co się tam dzieje. W Zamościu moje zwolnienie było już przygotowane, ale ci NIK-owcy powiedzieli: „Panie dyrektorze, to my sprawdzimy co tu się dzieje. Przewodniczący miał prawo tak powiedzieć a pan nie miał prawa go zwolnić. Ten pan jest chronionym związkowcem”. I tak było, cofnęli mi to zwolnienie. Później mój zarząd „S” węzła PKP Zamość zrobił zebranie i mnie odwołał z funkcji przewodniczącego za to, że pojechałem do Warszawy i im nie powiedziałem o tym spotkaniu. Tłumaczyłem, że nie mówiłem, bo mogli mnie nawet np. wyrzucić z pociągu – takie rzeczy się wówczas zdarzały. Odwołałem do Zarządu Oddziału „S” w Zamościu. Przyjechali stamtąd koledzy i pytają: „Co się dzieje, prawie 90 % głosów w wyborach a teraz tak gwałtownie się popsuło?” Członkowie Zarządu węzła „S” na to, że: „Pojechał do Warszawy „na własną rękę”. Ja tłumaczyłem, że to było na zaproszenie działacza „S” , który umówił spotkanie. Stanisław Borucki, przewodniczący Oddziału „S” w Zamościu wytłumaczył moim kolegom, że nie powiedziałem o tym ze względów bezpieczeństwa. Wówczas Zarząd „S” węzła PKP przywrócił mnie na funkcję przewodniczącego. Byłem nim do stanu wojennego.

Jeszcze przed stanem wojennym wykonaliśmy sztandar związkowy „S” węzła PKP Zamość. Nie został on jednak poświęcony. Przywieziono go do Zamościa w lipcu lub sierpniu 1981. Następnie ja ten sztandar zabrałem i przewiozłem do Wagonowni, gdzie kiedyś pracowałem i zamknąłem go w szafie. Tam była stolarnia i mieliśmy zrobić gablotę do tego sztandaru. Było jednak mało czasu, pracownicy stolarni naprawiali uszkodzone wagony i do stanu wojennego nie wykonali gabloty. Gdy wybuchł stan wojenny, to sztandar został w szafie na terenie Wagonowni. Gdy zostałem internowany we Włodawie, to w marcu 1982 roku przyjechała do mnie na widzenie żona. Poprosiłem ją, by przekazała informację o tym, gdzie są te klucze i żeby Wiesiek wziął klucze zza grzejnika i sztandar z szafy. On zaniósł go do siebie do domu. Obawiał się ubowców, więc ustalono, by sztandar przenieść do ks. Ciżmińskiego, proboszcza parafii w Sitańcu, który go przechowywał aż do 1989 roku. Wtedy postanowiliśmy, że sztandar poświęcimy w Zamościu, nie będziemy go wieźć do Częstochowy. Ks. Ciżmiński był przenoszony kilka razy  i zawsze go zabierał, dlatego sztandar był podniszczony i trzeba go było poprawić. Zbyszek Gajewski załatwił to przez swoją ciotkę w Zabrzu. Ustaliliśmy, że poświęcenie sztandaru odbędzie się 16 kwietnia. Było bardzo dużo ludzi, ubecja ustawiła się wkoło nas, ksiądz trochę się bał. Poprosiłem naszego księdza proboszcza, aby zaprosił ks. Zawadzkiego, który często był szykanowany przez władze. On wygłosił specjalne kazanie dla kolejarzy. To była naprawdę duża uroczystość.

Podobno chciałeś na tę uroczystość zaprosić Lecha Wałęsę?

Pojechałem tam i zatrzymała mnie milicja, która go wówczas pilnowała. Powiedziałem, że idę do swojego przewodniczącego, podszedłem do domofonu, dzwonię. Zgłosiła się Danusia, jego żona i mówi: „Proszę pana, z tego nic nie będzie. On jest zmęczony. Często jeździ Warszawa-Gdańsk”. Ja na to: „Proszę go zbudzić. Ja przyjechałem spod wschodniej granicy i też jestem zmęczony”. On przyszedł i zwymyślał mnie, że jakim prawem my to organizujemy. Ja oświadczyłem, że zorganizowaliśmy się oddolnie i chodzi tylko o jego zaproszenie. Nie przyjął zaproszenia, ale przysłał telegram z pozdrowieniami dla uczestników święcenia sztandaru.

Czy oprócz kwestii poszukiwanego przez SB sztandaru prowadził Pan inną działalność opozycyjną?

Cały czas mieliśmy kontakt z Lublinem. Gdy przyjeżdżali maszyniści, to przywozili wszelkie materiały. Rozprowadzaliśmy je w Zamościu. Miałem koleżankę, nazywała się Włoszczyńską. Studiowała w Lublinie. Ona przewoziła te materiały na stację PKP w Zamościu. Był też taki pan Masłowski z Chełma, który później został senatorem. On też zajmował się kolportażem bibuły. Ja w tym czasie prowadziłem działalność nie tylko na kolei, lecz także w środowisku podziemnego Oddziału „S” w Zamościu. Zaczęliśmy zbierać pieniądze dla Związku. Miałem kuzyna, który pracował w warsztacie mleczarni. On mi przekazywał pieniądze. Aby potwierdzić odbiór określonej kwoty a nie ujawnić tego SB, robiłem to pod hasłem „Wikol”. To taki biały klej. W biuletynach podziemnej „S” podawałem, że „Wikol” przekazał tyle czy tyle. To była kontrola przekazywanych kwot. Tego kuzyna też namierzyło UB za zbieranie pieniędzy. Trzymali go 48 godzin, ale wytłumaczył, że pieniądze zbierał, by dać je „na tacę”. Kościół pomagał ludziom i było to wiarygodne.

Czy zajmowaliście się kolportażem bibuły czyli prasy podziemnej?

Tak. Za jednostką wojskową stał duży budynek, gdzie mieściła się szkoła dla niepełnosprawnych. Tam dyrektorem była pani Janina Ułucha. Tam przekazywałem pieniądze dla „S”. Pani Alicja Masłowska, żona późniejszego senatora Jerzego nie budziła podejrzeń, bo była wówczas studentką. Ona dostarczała mi bibułę w reklamówce. Organizowałem też wykonanie sztandarów tj.: związkowego „S” oraz w 1983 roku Katolickiego Duszpasterstwa Kolejarzy. W sprawie tego drugiego jeździłem do Słupska. Zrobiły go siostry klaryski. Gdy byłem na „religii” to często ubecja tam „wpadała” i aresztowali mnie publicznie, przy ludziach. Naczelnik Jędrzejak uprzedzał mnie, że przyjadą. Ubecy cały czas mnie kontrolowali i co chwilę robili rewizje. Mam cały plik druków o rewizji.

Ujawnili coś w trakcie rewizji?

Pozabierali mi np. nagranie z procesu  ks. Jerzego Popiełuszko, w którym bronił śp. mec. Jan Olszewski, późniejszy premier. To wszystko przepadło. Najbardziej mnie boli, że ten ubek pracuje do dziś w Urzędzie Miasta Zamościa. Jak robili u mnie rewizje, to łazili po całym mieszkaniu, poniewierali się, a to było stare mieszkanie, słoma, glina. Chcieli umyć ręce, a u mnie wody nie było, sieć wodociągową remontowali na mojej ulicy i nie dałem im się umyć. Byli wściekli. Moja córka Ania przyszła w czasie rewizji. Zapytali, gdzie córka wybiera się na studia. Ja na to, że ona wybiera się za mąż i nie wie jeszcze, gdzie będzie studiować. Oni na to: „Niech pan nie robi sobie nadziei. Znajdziemy ją wszędzie”. I tak dopilnowali, że nie dostała się na KUL. Kiedyś byłem na KUL-u i spotkałem Włodka Blajerskiego. On tam wtedy pracował. Rozmawiałem z nim i on pytał, co się dzieje w Zamościu. Ja na to: „Ludzie się spotykają, przyjeżdżają, a nauczyciele mają konferencje. Może byś przyjechał, prelekcję byś wygłosił” Był ciekawy, co dzieje się na kolei. Ja na to: „Jest przeludnienie (tak było u nas w Wagonowni). Wielu ludzi jest niepotrzebnych”. Kryminaliści jak wychodzili z więzienia, to kierowano ich na kolej. Byli u nas bracia po wyroku, którzy ukradli broń z jednostki wojskowej. Jeden z nich w czasie godzin pracy chodził na piwo do pobliskiej piwiarni. Przychodzę do niego i usiłuję go skłonić do pracy, a on wyciąga broń i grozi, że mnie zabije. Byli też alkoholicy. Podsuwali mi także ormowców.

Jaką rolę w latach 1980-89 odegrał Kościół?

Znaczną. Był cały czas z „Solidarnością”. Bez Kościoła „S” by nie było. W Lublinie był śp. ks. Brzozowski. On wygłaszał płomienne kazania. Jego wikarym był ks. Oszajca, który również się bardzo angażował. Obecnie jest podobno zakonnikiem. Wtedy to były bardzo pozytywne postacie.

Podobno kolejarze w Zamościu początkowo grupowali się wokół kościoła pw. Świętego Krzyża a później po pielgrzymce do Częstochowy zaczęli się spotykać w kościele rektoralnym pw. Św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Jak doszło do udziału kolejarzy w remoncie tego kościoła ?

Kościół ten był bardzo zniszczony. Aby cokolwiek można było robić, to trzeba było wcześniej przeprowadzić prace porządkowe. Była tam kaplica z miejsc masowych mordów w Katyniu i Miednoje. Nasz doktor Kopecki jako lekarz kolejowy postarał się o duże łuski po pociskach artyleryjskich. Zostały one wypolerowane i opatrzone napisami: Katyń, Miednoje. Były napełnione ziemią z tych miejsc i wmurowane w ścianę kościoła. Wypisaliśmy także personalia pomordowanych z rejonu Zamojszczyzny. Postawiliśmy krzyż-pomnik. To był pomysł dr Kopeckiego. W trakcie strajków lipcowych mieliśmy bardzo dobry kontakt z Lublinem.

To doprowadziło do wolnej Polski.

Pewnego razu zadzwoniła do mnie Izabela Kociej, sekretarka „S” naszego węzła Zamość.   Chodziło o to, że dyr. Górski przysłany przez Ministerstwo Komunikacji do budowy linii LHS, który miał doktorat o kierunku: budowa linii kolejowych i mostów nie mógł dogadać z dyr. Stachurskim. Stachurski podjął decyzję, że Górskiego trzeba się stąd pozbyć, bo sieje niepokój. Poszedłem na to spotkanie. Był tam taki Tarnowski, który zaczął stawiać zarzuty Górskiemu i chciał poddać sprawę pod głosowanie. Zabrał głos dyr. Górski i wygarnął wszystko Stachurskiemu: „Jest pan najgorszym dyrektorem w Polsce. Wy się rozbijacie codziennie Wołgą na trasie Lublin-Zamość, a tu macie mieszkanie służbowe. Przywłaszczyliście sobie telewizor marki Junost. Wywieźliście go do Lublina. Wasza żona kursuje po Lublinie samochodem służbowym”. Nastała cisza. Wówczas prowadzący sekretarz PZPR węzła Zamość zapytał mnie, czy chcę coś powiedzieć? Ja zapytałem: „To którego dyrektora będziemy odwoływać?”. Stachurski miał za to żal do mnie i wnioskował o moje internowanie.

Dziękuję za rozmowę.

(cdn)

Robert Makenson

(opracował do druku K. Wieczorek)

makenson ok?adka