Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część szósta.
Rozmowa z Jerzym Vrbą, maszynistą Lokomotywowni Pozaklasowej PKP w Lublinie, działaczem NSZZ „Solidarność”
Robert Makenson: Panie Jerzy, co Pan pamięta jako pierwotną przyczynę rozpoczęcia strajku w Lokomotywowni Lublin?
Jerzy Vrba: Jakieś dwa czy trzy miesiące przed strajkami lipcowymi otrzymałem zaproszenie od kolegów z pracy, należących do Komitetu Obrony Robotników (KOR) na zebranie tej organizacji, tam też wręczono mi nieco publikacji. To były moje początki w ruchu opozycyjnym wobec władzy.
Czy działalność ta prowadzona przed lipcem miała wpływ na rozpoczęcie strajku?
Trudno powiedzieć. Część osób nie wierzyła w skuteczność tego typu działalności opozycyjnej, czy coś może z tego wyniknąć.
Jak doszło do włączenia się Pana osoby w czynny strajk w Lokomotywowni Lublin?
Wiedzieliśmy, że inne zakłady w regionie rozpoczęły strajki i my z niepokojem oczekiwaliśmy momentu, kiedy u nas to się zacznie.
Gdzie Pan był w momencie rozpoczęcia strajku?
Dokładnie tego nie pamiętam, ale na pewno w chwili rozpoczęcia strajku byłem na terenie Lokomotywowni. Nie wiem, czy byłem na służbie, czy poza nią. Pamiętam, że mój kolega maszynista Waldemar Baranowski napisał postulaty strajkujących, wyróżniał się także kolega Rosiak i inni aktywiści medialni.
W jaki sposób rozpoczął się strajk, jakie były działania strajkujących?
Strajk rozpoczął się od przerwania pracy, pracownicy zgromadzili się na placu, na wiecu gdzie spisywano postulaty. Każdy z nas czekał na moment rozpoczęcia strajku.
Jakie inne działania podjęli strajkujący, oprócz spisania postulatów i uczestnictwie w wiecu?
Ja w takich działaniach nie brałem udziału. W to angażował się Czesław Niezgoda i inni koledzy.
W wielu obiegowych, a nawet medialnych relacjach na temat strajku przewija się temat przyspawania lokomotyw do szyn. Co może Pan powiedzieć na ten temat?
Ja tego nie widziałem. Jednakże na bocznicy przy wjedzie do Lublina stały wagony z żywością przeznaczoną do byłego ZSRR. Prawdopodobnie te wagony z żywnością przeznaczone były na Olimpiadę w Moskwie i mogły być przyspawane. Jak tego nie widziałem, miałem tylko taką informację z „pierwszej ręki”. Niektórzy śmiali się z tego, że to nieprawda, niektórzy mówili, że prawda. Ja osobiście byłbym zadowolony, gdyby te wagony z żywnością przyspawano.
Czy taki fakt przyspawania wystąpił na terenie Lokomotywowni?
Mogło to wystąpić na bocznicy tamtego zakładu pracy, ale raczej nie na terenie Lokomotywowni. Nie mogę tego potwierdzić, ale nie mogę wykluczyć takiej sytuacji, bo nie wszystko było mi wiadome.
W czasie mojej pierwszej wizyty w dniu 16 lipca 1980 roku na stacji PKP Lublin zauważyłem w wielu miejscach stojące wygaszone parowozy, lokomotywy manewrowe i wagony, niektóre umieszczone na rozjazdach. Czy było to działanie strajkujących?
Oczywiście. Ja po raz pierwszy w swoim życiu spotkałem się z obrazem nieczynnych, niepracujących lokomotyw manewrowych. Obok Lokomotywowni była „górka rozrządowa” i ona też nie funkcjonowała. Cała infrastruktura kolejowa stała. Może coś tam jeszcze na początku „chodziło”, ale w ograniczonym zakresie.
Z relacji pasażerów przebywających w dniu 16 lipca 1980 roku do dworca PKP Lublin wynika, że niektóre pociągi pasażerskie dojechały do stacji Lublin i część pociągów wyjechała z Lublina. Później pociągi zatrzymywały się przed stacją, a pasażerowie musieli sami dostać się do centrum miasta.
Brałem w tym aktywnie udział. Z innych lokomotywowni przyjeżdżali maszyniści „ratować sytuację”. Podejrzewam, że byli to aktywiści związani z PZPR. Od strony Świdnika lokomotywa manewrowa robiła jakieś manewry. Był w niej maszynista ze Skarżyska Kamiennej. Nasza grupa maszynistów w liczbie około 10 zatrzymała tę lokomotywę, a jeden z kolegów wyciągnął bezpiecznik znajdujący się na początku silnika i lokomotywa została unieruchomiona. Nakazaliśmy temu maszyniście ją zamknąć, a klucze zanieść do dyspozytora. Od strony Motycza nadjechał pociąg towarowy i myśmy go zatrzymali na wysokości byłej Cukrowni Lublin, blokując od tej strony dojazd do stacji Lublin. Rozmawiałem z Czesławem Niezgodą na temat flagi. Obok nas były zakłady energetyczne PKP, którym przekazałem do powieszenia flagę, by wisiała możliwie wysoko. Niedługo potem zawisła na wysokim kominie pobliskiej cukrowni.
Czy na terenie Lokomotywowni Lublin było jakieś oflagowanie?
Nie mogę tego jednoznacznie stwierdzić.
Były sygnały, że flaga taka wisiała na suwnicy. Czy to prawda?
Mogła wisieć, ale nie jestem tego pewny.
Co jeszcze mógłby Pan powiedzieć o swoim udziale w strajku lub o przebiegu strajku?
Byłem całym sercem ze strajkującymi. Nikt wówczas nie wiedział co nas czeka. Wielu z nas powątpiewało, jaki będzie finał.
Czy strajk miał charakter okupacyjny czy rotacyjny?
Część pracowników przychodziła do Lokomotywowni na swój czas zmiany i wówczas strajkowali. Następnie szli do domu i ponownie wracali. Na tym polegała rotacyjność strajku. Byli tez tacy pracownicy, którzy przebywali cały czas na terenie Lokomotywowni.
Były sygnały, że nie było łączności z Lokomotywownią i może to był dodatkowy powód do stosowania strajku rotacyjnego?
Mogło tak być.
Czy pracownicy przebywający stale na terenie Lokomotywowni mieli wyżywienie i zakwaterowanie?
Na pewno tak. Pracownicy, którzy przybywali rotacyjnie nie wiedzieli, czy strajk dalej trwa, czy też już się zakończył. Zwykle w torbie mieli coś do zjedzenia w przypadku służby. Tak więc dzielili się tą żywnością z pozostałymi strajkującymi.
Pamięta Pan wizytę wiceministra komunikacji Janusza Kamińskiego, który przybył do Lokomotywowni?
Zapamiętałem, że powiedział, że przez Lublin nie muszą jeździć pociągi. Być może padło, że „Lublin można objechać lub zaorać”, coś w tym sensie. Spotkanie ze strajkującymi odbyło się na sali wykładowej. Były jakieś gwizdy, tupania, dyskusje, ale nie było chamstwa.
Czy wizyta min. Kamińskiego wniosła coś do przebiegu strajku?
Nie wiem. Były rozmowy, dyskusje. Stało się jednak coś ważnego, skoro przybył minister.
Czy strajkujący oczekiwali lub żądali przybycia ministra?
Nie było takich oczekiwań. To musiał być jakiś rozkaz „z góry” by przybył minister. Ale on w zasadzie nic nie obiecywał, skoro powiedział, że „Lublin możemy objechać”.
Rzekomo ostatniego dnia strajku doszło do rozmów administracji ze strajkującymi. Podobno w tych rozmowach uczestniczył także dyr. Władysław Główczyk. Czy to prawda? Na ile owocne były to rozmowy, że doprowadziły do zakończenia strajku?
Ja w tych rozmowach nie uczestniczyłem, więc nie mogę się wypowiadać w tej sprawie.
Jak Pan dowiedział się o zakończeniu strajku?
Ogólnie mówiło się o tym wśród strajkujących i każdy był zadowolony. Każdy sobie zdawał sprawę, że strajk to rzecz poważna. Postulaty były przyjęte, ale nikt nie wiedział, co będzie po strajku. Pamiętam, że już po strajku Czesław Niezgoda powiedział mi, że zapraszają nas na spotkanie do byłego Komitetu Węzłowego PZPR do tow. Franciszka Urbaniaka. Chciał bym poszedł z nimi plus jeszcze kilku kolegów m.in. Tadeusz Żelisko. Na spotkaniu omawiano głównie sprawę wyboru nowej Rady Zakładowej. Był to najważniejszy z postulatów strajkujących.
Dziękuję za rozmowę.
Wstępna faza organizacji lubelskich struktur związkowych NSZZ „Solidarność” (sierpień – październik 1980)
W drugiej połowie sierpnia 1980 r. w gmachu dyrekcyjnym WOKP w Lublinie zaczęły się spotykać grupy pracowników pragnących włączyć się w organizację struktur nowych związków zawodowych, niezależnych od ówczesnej władzy. Niewątpliwie działania te inspirowane były falą strajków na lubelszczyźnie w lipcu tego roku oraz wydarzeniami na Wybrzeżu i na Śląsku. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na rezultaty rozmów. Kiedy było już prawie pewne, że do tego dojdzie, postanowiliśmy zasięgnąć opinii w Lokomotywowni PKP Lublin, gdzie funkcjonowała już nowa Rada Zakładowa, działająca jeszcze w strukturach OPZZ. Moja siostra Renata Ostapczuk, uczestniczka strajku lipcowego, umówiła nas na spotkanie z Czesławem Niezgodą, przewodniczącym tej Rady. Delegacja nasza składała się z prawników: Andrzeja Zielińskiego i Marka Smyla oraz mnie. Każdy z nas szedł inną drogą, a mieliśmy spotkać się w holu stacji Lublin. Niezgody w Radzie nie zastaliśmy, podobno wyjechał do Świdnika. Przyjął nas sekretarz Rady śp. Janusz Iwaszko. Ta rozmowa była bardzo pomocna, bo nie mieliśmy jeszcze doświadczenia związkowego. Od tego momentu rozpoczęła się intensywna praca organizacyjna, oczywiście z zachowaniem wszelkiej możliwej konspiracji. Już w czasie podpisania Porozumień Strajkowych na Wybrzeżu i Śląsku trzon Komitetu Okręgowego był gotowy. Zdecydowaliśmy się świadomie na tworzenie struktur na poziomie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie, aby ułatwić rozwój u nas Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego (nazwa „Solidarność” wówczas jeszcze nie funkcjonowała). Wiedzieliśmy bowiem, że na terenie różnych węzłów kolejowych w naszym okręgu powstają podobne grupy inicjatywne, ale o charakterze lokalnym. Docierały również do nas informacje, że w wielu miejscach napotykają na różnorodne trudności, a nawet są próby ich spacyfikowania. Myślą przewodnią była integracja tych środowisk oraz pomoc w pokonaniu istniejących przeszkód. 8 września 1980 roku byliśmy gotowi rozpocząć oficjalną działalność. Tych kilka dni potrzebowaliśmy na przygotowanie niezbędnych dokumentów inicjatywnych. Do naszego grona dołączyła bowiem dość duża grupa zaufanych osób, którzy kolejno uczestniczyli w powyższym dziele i należało wysłuchać ich racji, z których niektóre zostały uwzględnione. Przewodniczącym naszej struktury okręgowej został śp. Ryszard Szociński, jego zastępcami Piotr Paweł Durakiewicz i ja, a sekretarzem Grażyna Ochal. Zgłosiliśmy także potrzebę wizyty u Pana dyr. Antoniego Gzuli, ówczesnego dyrektora Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie. Mieliśmy też informacje, że przez tydzień w obozie władzy trwały intensywne konsultacje, które miały być wytyczną dla dyr. Gzuli. Uczestniczyły w nich Komitet Wojewódzki i Miejski PZPR oraz Służba Bezpieczeństwa. Ostatecznie 15 września 1980 roku nasza delegacja pojawiła się na audiencji u dyr. Antoniego Gzuli. Wówczas okazało się, że słuszną decyzją była organizacja struktur związkowych na poziomie WOKP (Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych), gdyż dyr. Gzula kilkakrotnie pytał o tzw. „czapę”, czyli reprezentację Związku posługującego się już nazwą NSZZ „Solidarność”. Przyjął do wiadomości, że działamy legalnie i będziemy pozyskiwać członków naszej organizacji. Poprosiliśmy o pomieszczenie do pracy organizacyjnej, telefon, wyposażenie, materiały biurowe oraz dostęp do dyrekcyjnej poligrafii oraz część zawodowego czasu pracy na działalność kreacyjną. Nie wszystko otrzymaliśmy od razu. Duże trudności napotkaliśmy przy korzystaniu z poligrafii. Często odsyłano nas do ówczesnej cenzury. Początki działalności ograniczały się do dwóch standardowych pokoi biurowych i podstawowych kontaktów telefonicznych. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że telefony są na podsłuchu. Nie było to istotne, bo już działaliśmy oficjalnie. Wielką pomocą był fakt, że w budynku obok gmachu WDOKP ulokował się Międzyzakładowy Komitet Założycielski NSZZ „Solidarność” Regionu Środkowo-Wschodniego. Bliskość siedziby Regionu i zasięg naszej organizacji spowodował, że zaczęli się u nas pojawiać przedstawiciele różnych zakładów z Lublina, okolic, a nawet odległych miejscowości. Oczekiwali oni od nas rady i pomocy, aby także i u nich zainicjować NSZZ „Solidarność”. Wówczas to MKZ „S” utworzył tzw. „sieć zakładów wiodących”, które miały promieniować działalnością związkową na swoje najbliższe otoczenie. Nas także zaliczono do takich „zakładów”. W praktyce jednak życie organizowało się nieco odmiennie i bywało, że sam miałem wielokrotnie okazję, by wyjeżdżać w sprawach organizacyjnych do odległych miejscowości, gdzie np. powstawały struktury w Spółdzielni Mleczarskiej czy małym zakładzie produkcyjnym. Należało pomóc im powołać Komitet Założycielski, przygotować dokumenty wstępne (uchwała, protokół itp.) oraz uzbroić w informacje istotne do rozmów z kierownictwami w ich zakładach. Szybko też udało się nawiązać kontakt z pozostałymi grupami inicjatywnymi kolejarzy na terenie WOKP. Trzonem naszej organizacji były struktury węzłów PKP, które ogarniając wszystkie jednostki różnych branż kolejowych na tym obszarze w wielkim stopniu odzwierciedlały koncepcję Regionów. Na terenie naszego okręgu węzły były w: Lublinie, Kielcach, Zamościu, Skarżysku Kamiennej, Chełmie, Radomiu, Dęblinie, Stalowej Woli-Rozwadowie i Idzikowicach. Były także takie struktury jak: Kolej Dojazdowa w Chełmie czy Nałęczowska Kolej Wąskotorowa i inne, mniejsze. Zadbaliśmy także o reprezentację krajową, tym razem w strukturze jednoznacznie branżowej, czyli kolejowej. W krótkim czasie nawiązaliśmy kontakty z przedstawicielami struktur NSZZ „Solidarność” afiliowanych we wszystkich okręgach Kolei Państwowych. Nie wszędzie struktury wewnętrzne w tych okręgach były podobne do naszych, czyli węzłowe. Można przyjąć, że raczej organizowano je w trybie mieszanym, co czasami wynikało z ich oddolnego trybu zrzeszania się. Niezależnie od tego, wszystkie struktury okręgowe NSZZ „Solidarność” z ośmiu okręgów kolejowych, Biur Projektów Kolejowych i Kolejowej Służby Zdrowia utworzyły własną reprezentację branżową na szczeblu krajowym o nazwie: Międzyokręgowy Komitet Porozumiewawczy Kolejarzy NSZZ „Solidarność” z siedzibą w Gdańsku. Jego pierwszym przewodniczącym został Włodzimierz Badełek. Prace organizacyjne trwały nadal. Czasami przeszkodami w nich bywali niektórzy gorliwi zwierzchnicy służbowi, funkcjonariusze Służby Ochrony Kolei (SOK), milicji (MO) i oczywiście SB-cy. Oczywiście trzeba było się z tym zmierzyć. Na początku października 1980 r. delegowaliśmy do Gdańska naszego przedstawiciela śp. Janusza Iwaszko. Nie podejrzewaliśmy wówczas dramatycznego rozwoju wypadków, która doprowadziła do głodówki wrocławskiej. Ale o tym napiszę w kolejnym rozdziale.
(cdn)
Robert Makenson
(opracował do druku K. Wieczorek)