Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Kolejowe opowieści

Kolejarz u Andersa, czyli wspomnienia por. Wacława Jałowika, cz. 17

 

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia poszedłem na pola bawełniane, aby zobaczyć jak wygląda wata na badylu. Zdecydowałem, że to jest wykluczone uzbierać 7 kg. waty w ciągu jednego dnia. Czułem, że nie potrafiłbym uzbierać tyle waty w ciągu tygodnia. Stwierdziłem po rozmowach w kołchozach z ludźmi mówiącymi źle po rosyjsku i spotkanych Polaków, że kto nie ma zapasów finansowych lub ubrania na sprzedaż, ten nie ma szans przeżycia.

Po trzech dniach wypoczynku, 13 z grupy zdecydowało wracać na stacje kolejową. Pozostało sześciu Żydów. Ci posiadali pieniądze i mogli korzystać ze stołówki. Nie mogliśmy im pomóc, a u pozostałych zwyciężył instynkt samozachowawczy.

                    Drogę powrotną na wydmach znaliśmy doskonale. Pogoda była słoneczna. Wiatr chłodny. Na równinach widać było domki i fabryki wyrobu bawełny. Omijaliśmy zabudowania, aby nas nie zatrzymano. Wielu nosiło się z myślą powrotu na północ. Zaczęto powątpiewać, że istnieje organizacja wojska polskiego. Był to element nieufny, dominował głód, zimno, niewiadome jutro. Trzeba było szukać innych warunków pracy, aby żyć i podtrzymywać wycieńczony organizm. Na tym „wydmuchowie” wkrótce wyginęlibyśmy od głodu i niehigienicznych warunków w kibitce. Doszliśmy do stacji kolejowej, gdzieś u podnóża gór Pamiru. Zachód słońca był wspaniały, góry były też wspaniałe, nic dobrego nie wróżące. Wydawało się, że są one bliziutko, ale to było tylko złudzenie. Niedługo czekaliśmy na pociąg, który dalej nie jechał, tylko zawrócił z powrotem po zaopatrzeniu lokomotywy w wodę. Pociąg składał się z 3 wagonów osobowych i kilku towarowych. Grupa wsiadła do wagonu, a ja wsiadłem do wagonu towarowego, w budce pilotowej. Przed odjazdem pociągu, grupa ludzi z kijami wyrzuciła nie pożądanych przybyszów, którzy przemocą wsiedli do pociągu. Na postrach strzelano, rzucano kamieniami, aby odstraszyć przybyszów. Skulony w budce czekałem na moją kolej wyrzucenia. Ale nie zauważono mnie. Pociąg ruszył i po kilku minutach jechałem z lękiem głodny i zziębnięty. Bogu dziękowałem za to że jadę. Co stało się z pozostałymi nigdy się nie dowiedziałem. W mojej budce pilotowej wagonu towarowego było ciasno i niewygodnie. Jadłem okropny kawałek makuchy, pasza żywnościowa dla bydła wyciśniętego z ziarn bawełny, który znalazłem przy torach kolejowych. Szczęśliwie  „ukradłem” to, bo nie było strażaka. Zdawałem sobie sprawę, że się zatruwam ale głód był silniejszy. W nocy znalazłem się w Kaganie.

Po wyjściu z budki pilotowej, z której obserwowałem wjazd na tory kolejowe stacji Kagan, rozmyślałem jak dojść do samej stacji. Nie było przeszkód, nikt o nic nie pytał. Krążyłem w tłumie dookoła i pytałem o polską placówkę. Najrozmaitsze i najdziksze słyszałem informacje. Na przykład już ich wywieźli w stronę Taszkietu, że władze ZSSR same organizują wszystkich żołnierzy polskich, że najlepiej zgłosić się do NKWD. Oni tu wysyłają do wojska rosyjskiego na front itp. byłem zmęczony i zaszokowany. Rano spotkałem przedstawiciela polskiej placówki, niezbyt uprzejmego. Wypytywał, jak tu przyjechałem i skąd, dlaczego jestem sam. Moja odpowiedz brzmiała przyjechałem z łagrów z północy ZSRR Archangielska ze stacji Kamaszy. Jestem zmęczony, głodny i zawszony. Nie mam pieniędzy i nie mam gdzie odpocząć. Odpowiedział, że muszę się zgłosić do NKWD, które wysyła do prac w terenie do czasu organizacji Wojska Polskiego. Na pytanie kiedy to nastąpi, odpowiedział że w najbliższej przyszłości, że oni sami nie wiedzą. Musimy się stosować do zarządzeń władz miejscowego NKWD. Otrzymałem kwit na porcje chleba, kwit na obiad i skierowanie do łaźni. A także skierowanie do władz NKWD. Był to dzień pierwszego stycznia 1942 r. Długo szukałem łaźni, a później długo stałem w kolejce zanim mogłem się umyć gorącą wodą w niechlujnej i brudnej łaźni. Moje ubrania zdezynfekowano parą gorącej łaźni, razem z innymi łachmanami, w gromadzie kąpiących się ludzi, przez chwilę miałem wrażenie, że mam na sobie czystą bieliznę. Przez chwilę nie czułem insektów, nadal łażących po mnie.

Fragment pochodzi z książki W. Jałowik. W piekle wojny na trzech kontynentach, oprac. K. Drozdowski, Warszawa 2020.

Krzysztof Drozdowski