Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Kolejowe opowieści

Kolejarz u Andersa, czyli wspomnienia por. Wacława Jałowika, cz. 14

Przy beczkach zostałem sam i 2 innych towarzyszy niedoli. Nie mogłem porzucić żywności. Byłem za nią odpowiedzialny. Dzięki pomocy pozostałych, beczki przeholowaliśmy na stację kolejową pod dach, również chleb. Po chwili okazało się, że i pan Kutyba pozostał na stacji kolejowej. W 3 dni później, po wielkich wysiłkach otrzymaliśmy wagon kolejowy. W między czasie zebraliśmy około 50 ludzi. Nie było trudno, bo był chleb, a pozostało koło 200 bochenków chleba plus beczki. NKWD na stacji nie pozwoliło doczepić wagonu do expresu. Pan Kutyba pojechał expresem. Komendantem wagonu został wyznaczony pan Krzyżanowski, który otrzymał rozkaz od p. Kutyby sprzedać nadmiar produktów przed przybyciem do Czelabińska. Sprzedawaliśmy produkty przy każdej sposobności, przy każdym postoju pociągu. Żywnością opiekowałem się osobiście. Pasażerowie naszego wagonu dostawali bezpłatnie żywność codziennie: chleb, śledzie i bryndzę. Przed przybyciem do Czelabińska wszystkim wydałem chleb tyle na ile mogłem sobie pozwolić. Dla niemających pieniędzy, wydałem chleba trzykrotnie więcej. Oczywiście było niezadowolenie, ale potrafiłem wyjaśnić, że oni potrzebują więcej. Zebrane pieniądze przy dwóch świadkach oddałem panu Krzyżanowskiemu. A było to koło 3500 rubli! Bo za chleb, bryndze i śledzie płacono ceny czarnorynkowe. W Czelabińsku pan Krzyżanowski miał polecenie zgłosić się do pana Kutyby i przekazać pieniądze polskiej placówce. Prosiłem p. Krzyżanowskiego o pokwitowanie z placówki polskiej. Odpowiedział, że pan Kutyba przybędzie osobiście. Za pół godziny ma odejść nasz pociąg. W ostatniej chwili przybył pan Krzyżanowski z wiadomością od pana Kutyby, męża zaufania RP. Takim się nam przedstawił. Mamy jechać na własną rękę dalej na południe do Taszkientu. A na moje pytanie, czy przywiózł pokwitowanie, odpowiedział, że mu tego nie zdążyli wydać. Z dalszej podróży, wyciągnąłem wniosek, że ma pieniądze na wino, na drogie posiłki itp. Przypuszczam, że oszukał cały nasz wagon. Daj Boże aby moje przypuszczenie było mylne. Pan Krzyżanowski w drodze zaginął. Nigdy już nie natrafiłem na jego ślad. Nie spotkałem go ani w ZSSR ani na środkowym wschodzie.

Pozostałem sam z około 50 ludźmi. Zaopatrzenie musiało być na własną rękę. Do wagonu przyjmowałem wszystkich ochotników do wojska polskiego. Po kilku dniach przybyliśmy  na stację kolejową Czkałów (dziś nazywana Orenburg). Pociąg zatrzymał się na pół godz. Na stacji kolejowej spotkałem polską placówkę. Było tam 2 majorów i 2 młodszych oficerów w mundurach polskich. Zameldowałem się jako por. rezerwy. Dowiedziałem się, że z Buzułuku wszyscy wyjeżdżają wkrótce na południe ZSSR. Zameldowałem, że jest ze mną około 50 osób do wojska polskiego z prośbą o dołączenie do oddziałów wojska na południu. Odpowiedź była odmowna! W wagonie moim było kilku oficerów zawodowych. Dowiedziałem się o tym na stacji kolejowej przy placówce. Tych czterech panów, którzy przedtem wyszli, do wagonu nie powrócili. W tajemnicy wyjechali do Buzułuku. A mnie, oficera rezerwy nie przyjęli do swojej grupy. Taka to czasem jest dziwna moralność ludzka!

Prawdopodobnie zostaliśmy przyczepieni do innego pociągu. Jechaliśmy okrężną drogą przez stepy Kazachstanu, na Karagandę, a później na stację kolejową Alma a potem kierunek Taszkient. Tereny nie do opisania, raz jechaliśmy przez kilka dni i nocy przez pustynię, a potem znowu przez dnie i noce przez stepy pokryte tylko wikliną i wysoką trawą między, którymi widziałem wsie z dachami pokrytymi wysoka trawą. Innym razem przez kilka dni i nocy jechaliśmy przez spalone lasy. W całości robiło to wrażenie jakiejś bajki. A była to rzeczywistość. Przygód w tej podróży było tyle, że nie sposób opisać. Może nigdy nie modliłem się tak gorąco, ciągle nie wiedzieliśmy dokąd jedziemy. Nie informowano nas wcale. Na stacjach kolejowych na pytania „co to jest za stacja”? nie odpowiadano. Ludzie unikali pytających. W wagonie, którym jechałem byli uczciwi ludzie i złodzieje oraz tacy, co źle mówili po polsku. Byli tam Żydzi, Ukraińcy i prawdopodobnie Moskale. Nie wiem dlaczego, ale cały wagon traktował mnie jako przewodnika, cenili bardzo moje rady, głos mój był decydującym w tym wagonie. Nikogo nie obraziłem, nawet najgorsi złodzieje zwracali się do mnie po radę. Pytał „czy mam coś przeciwko temu, że będą na postojach kradli”? To jest wasza sprawa, ja tylko muszę was uprzedzić, co was czeka kiedy was złapią! Ci złodzieje byli wielkimi spryciarzami. Dzięki nim nasz wagon był dobrze zaopatrzony w produkty żywnościowe.

Fragment pochodzi z książki W. Jałowik. W piekle wojny na trzech kontynentach, oprac. K. Drozdowski, Warszawa 2020.

Krzysztof Drozdowski

20 Polacy wywoz?eni wagonami na Syberie?