Zmarł młody żołnierz, uderzony nożem przez terrorystę skrytego za barierą na granicy białoruskiej. Zabity pośmiertnie otrzymał odznaczenia i awans na stopień sierżanta, żegnał go prezydent i wicepremier. Wierzę, że prócz tych jednorazowych gestów rząd pomyśli również o stałym wsparciu dla matki, która nie może już liczyć na opiekę syna na starość. Przy okazji opinia publiczna została poinformowana o kontrowersjach związanych z sposobami ochrony granicy. Rozpoczęła się publiczna dyskusja na temat środków, stosowanych przez żołnierzy i funkcjonariuszy w celu powstrzymania grup imigrantów, próbujących się siłą przedostać przez granicę, i pojawiły się nawet niebezpieczne postulaty odpowiadania strzałami z broni służbowej na kamienie, noże i konary drzew używane przez atakujących granicę cudzoziemców.
Zastanówmy się razem nad sytuacją ze świadomością, że niewiele o niej wiemy. Ale co wiemy ?
Wiemy, że granicy chroni przede wszystkim Straż Graniczna – formacja powołana i przygotowana do tej ochrony, lecz sporadycznie spotykająca się z agresją w poprzednim okresie. To nie są czasy przedwojennego Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) II RP, wielokrotnie toczącego krwawe bitwy z bojówkami sowieckimi. Straż Graniczna nie była zapewne dotąd przygotowywana do walki z zorganizowanymi grupami napastników, nie jest również do takiej walki przygotowane wspierające ją wojsko. Artylerzyści, czołgiści, saperzy WP wspierający Straż Graniczną na tzw. pasku nie są przecież uczeni pacyfikowania demonstrantów. W tej roli mogą się odnajdywać oddziały prewencji Policji, do podobnych działań przygotowywane i szkolone. Przypominam scenę ćwiczeń ulicznych z filmu Kroll; w odniesieniu do nieproszonych gości tamto ZOMO byłoby prawdopodobnie skuteczniejsze niż wojsko, które szkoli się, by zabijać przeciwników, a nie do pacyfikowania imigrantów próbujących przekroczyć granicę. To źle, że granicę patrolują żołnierze.
Czy imigrantów można powstrzymywać ogniem z karabinków i dział ? Oczywiście, że nie – dopóki oni nie używają broni palnej. Historia zna przypadki, w których nawet pojedyncze strzały wywoływały poważne kryzysy. Trudno przecenić znaczenie tych kilku kul, którymi w Sarajewie, w czerwcu 1914 r. Serb Gawryła Princip zabił arcyksięcia Franciszka Ferdynanda z żoną, uruchamiając lawinę zdarzeń prowadzących do wybuchu I wojny światowej.
Przypomnę też późniejsze wydarzenia, z marca 1938 r. Ktoś (prawdopodobnie przemytnik) wówczas zastrzelił na granicy polsko-litewskiej Stanisława Serafina, żołnierza Korpusu Ochrony Pogranicza. Incydent ten władze polskie wykorzystały do przedstawienia ultimatum Litwie, co doprowadziło do nawiązania stosunków dyplomatycznych – tj. przywrócenia normalnych relacji sprzed „buntu” oddziałów gen. Żeligowskiego, które w 1920 r. zajęły całą Wileńszczyznę wyganiając z niej Litwinów.
Co może się stać, jeśli na granicy padną strzały i zginie ktoś po drugiej stronie tzw. „płotu”, imigrant z Afganistanu, Iraku czy „pogranicznik” białoruski ?
Już „Zielona granica” p. Holland szeroko popularyzowana na zachodzie Europy stworzyła grunt pod krytykę i potępienie polskich żołnierzy i funkcjonariuszy. Brakuje nam jeszcze oskarżeń, że Polacy mordują ogniem z broni palnej niewinnych uchodźców marzących o bezpiecznym życiu.. Niestety, taka narracja ucieszy i na Wschodzie, i na Zachodzie, a i w Polsce znajdą się celebryci ją lansujący….
Albo jeszcze gorzej, jeśli dojdzie do wymiany strzałów między naszymi żołnierzami lub funkcjonariuszami a Białorusinami. Niezależnie od aktualnej oceny sytuacji politycznej nie powinniśmy zapominać, że to bliski nam, słowiański naród, z którym łączy nas historia, i po okresie kontrowersji musi przyjść znów kiedyś czas przyjaznej koegzystencji. Wojna z Białorusią nie jest nam potrzebna.
Dlatego nie można w czambuł potępiać żandarmerii, która stara się mitygować użycie broni. Oczywiste jest, że niekiedy trzeba dać strzały ostrzegawcze, lecz 43 naboje (tyle użyli aresztowani żołnierze z jednego patrolu) to w kbk AKM byłyby prawie dwa magazynki. To już spora strzelanina, bowiem w czasach obowiązkowej, zasadniczej służby wojskowej nie każdy miał okazję strzelić tyle razy przez całe dwa lata.
Konieczność rozliczania każdego wystrzelonego naboju jest oczywista. Zbyt duże zagrożenie wiązałoby się ze zbyt łatwym dostępem do bojowej amunicji. Od dziesiątków lat wojsko dba o to, by amunicja nie dostawała się w ręce przestępców i nie ma powodu ani uzasadnienia, by ten stan rzeczy zmieniać. I tak musimy się liczyć z napływem nielegalnej broni z obszaru objętego wojną.
Każdy, kto kiedykolwiek pełnił – służąc w wojsku – służbę wartowniczą wie, że obowiązujące od wielu lat zasady użycia broni są przejrzyste i jednoznaczne. Zagrożenie życia lub zdrowia żołnierza lub jego kolegów przez przestępcę korzystającego z niebezpiecznego narzędzia było i jest przesłanką użycia broni palnej. Nie oznacza to niestety, że zawsze zdążymy zareagować na niebezpieczeństwo.
Oczywistość proporcjonalnego dostosowania stosowanych środków do istniejących zagrożeń nie jest – według napływających z granicy relacji – dostatecznie uwzględniona w wyposażeniu i przygotowaniu osób chroniących granicę; żołnierze skarżą się mediom, iż nie mogą posługiwać się na patrolach nawet prywatnie nabytym gazem czy pałkami – a więc typowo policyjnymi środkami przymusu, a jeśli już je otrzymują, to nie są do ich stosowania wyszkoleni. Wydaje się, że czas skończyć już z rozwiązaniami prowizorycznymi.
Gdy prawie czterdzieści lat temu ze szpitala psychiatrycznego sąsiadującego z jednostką wojskową, w której służyłem, uciekł wyjątkowo groźny, lecz nieuzbrojony chory, dowódca natychmiast nakazał wyposażenie wartowników w solidne drewniane pałki dbając jednocześnie o to, by na posterunki nie zabierali ze sobą ostrej amunicji. Można chyba dziś zastosować nowocześniejsze środki proporcjonalnie do zagrożenia.