Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Wspomnienia opozycjonisty

W bieżącym numerze prezentujemy ostatni, osiemnasty już odcinek niepublikowanej dotąd monografii Roberta Makensona, zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989”. Redakcja Wolnej Drogi serdecznie dziękuje Autorowi za zaufanie i udostępnienie przygotowanych z niemałym trudem materiałów. Mają one wyjątkową wartość, gdyż stanowią nie tylko osobiste wspomnienia zasłużonego działacza, który był jednym z twórców kolejarskiej Solidarności na Lubelszczyźnie, ale także zawierają rozmowy przeprowadzone przez autora z wieloma osobami, których wkład w odzyskanie wolności w Polsce po okresie komunizmu jest nie do przecenienia.

Dokończenie wspomnień Roberta Makensona z poprzedniego odcinka

Pogarszająca się sytuacja w Polsce, ciągły opór środowisk pracowniczych, presja i sankcje zachodnie spowodowały, iż komuniści zdecydowali się na rozmowy z ówczesną opozycją. Rozpoczęto je w 1989 roku. Część z kolejarzy-opozycjonistów brało w nich aktywny udział, ale już w innej roli. W tym samym roku. ogłosiliśmy skład podziemnej Komisji Zakładowej „S” Węzła PKP Lublin oraz przystąpiliśmy do organizowania Tymczasowego ZR „S”. Po oddolnych wyborach zostałem ponownie wybrany na v-ce przewodniczącego. KZ „S” węzła PKP Lublin, członka ZR „S”, delegata na Zjazd Krajowy „S”. W latach 1989 – 1993 pełniłem wiele funkcji zarówno związkowych, jak i społeczno-politycznych. Byłem rzecznikiem prasowym ZR „S”, szefem biura zagranicznego ZR „S”, członkiem jego prezydium oraz prowadzącym spotkania z przedstawicielami KZ „S” realizowane w auli Politechniki Lubelskiej. Miałem też okres aktywności politycznej począwszy od Komitetu Obywatelskiego Lubelszczyzny, następnie jako rzecznik prasowy Sztabu Wyborczego Lecha Wałęsy na Makroregion Środkowo-Wschodni, szef sztabu wyborczego „S” przy ZR „S” i inne. Po roku1993 stopniowo „wygaszałem” aktywność związkową, gdyż uznałem swoją misję za wypełnioną i zająłem się zupełnie innymi sferami aktywności. To już jednak nie była „ekstrema”.

Robert Makenson

Wspomnienia z działalności grupy opozycyjnej prowadzonej w latach 1984-1987 na terenie gminy Bliżyn przez  Zbigniewa Wolskiego, Krzysztofa Pióro, Krzysztofa Kowalika oraz Grzegorza Jasińskiego (integralna część monografii R.M.)

Nasza „kontrrewolucyjna grupa” składała się z czterech osób tj. Zbigniewa Wolskiego, Krzysztofa Pióro, Krzysztofa Kowalika oraz piszącego powyższe wspomnienia Grzegorza Jasińskiego. Była ona naszym przeciwstawieniem się wobec komunistycznej władzy w odpowiedzi na ogłoszenie stanu wojennego, wprowadzone represje, delegalizacje NSZZ Solidarność oraz chęcią zaznaczenia Bliżyna na mapie kraju jako miejsca oporu społecznego. Działalność rozpoczęliśmy spontanicznie przed wyborami do Rad Narodowych które odbyły się w dniu 17 czerwca 1984 roku. Wtedy to będąc uczniami szkół średnich zdjęliśmy plakat z miejscowymi kandydatami do Rady Narodowej. Miejscowym zagorzałym zwolennikom ówczesnego ustroju wprowadziliśmy zmiany w rubryce zawód z uwzględnieniem ich faktycznego zaangażowania społecznego i tak na nowym plakacie znaleźli się ormowcy, kolaboranci, konfidenci oraz donosiciele.

W roku następnym w czasie wyborów do sejmu zostały na murach okręgowych komisji wyborczych wykonane napisy „Tylko durny idzie do urny” oraz „Tylko umysłowo chory idzie na wybory”. W 40 rocznicę manifestu PKWN w roku 1984 został odsłonięty przed budynkiem biurowca Zakładów Farb i Lakierów w Bliżynie nie istniejący już dziś obelisk w postaci radzieckiego czołgu T-34. W przeddzień uroczystości odsłonięcia czołg został obrzucony żarówkami wypełnionymi żółtą oraz pomarańczową farbą. W roku 1985 „pomnik” ten został powtórnie „odnowiony”  przez nas poprzez wykonanie napisu ZOMO na wieżyczce czołgu i „Solidarność Zwycięży” na cokole 

Po zabójstwie patrona Solidarności błogosławionego księdza Jerzego postanowiliśmy uczcić jego pamięć. W przeddzień Święta Wszystkich Świętych, trzy dni przed pogrzebem księdza Jerzego na cmentarzu parafialnym w Bliżynie została zawieszona w trudnodostępnym miejscu na wysokości kilku metrów flaga biało-czerwona z napisem „Solidarność”. Po kilku godzinach informacja o transparencie dotarła do smutnych panów ze Służby Bezpieczeństwa, którzy udali się do nieżyjącego już proboszcza parafii w Bliżynie z prośbą o usunięcie flagi. Ksiądz proboszcz Sadza odmówił usunięcia transparentu oświadczając: „Nie ja go wieszałem i nie ja go będę zdejmował.” Ostatecznie na cmentarz udał się z drabiną miejscowy ormowiec który odciął linki mocujące transparent. W tym dniu zostało rozkolportowanych kilkaset ulotek wzywających do uczczenia pamięci księdza Jerzego poprzez zapalenie zniczy przed krzyżem na miejscowym cmentarzu. W kolejnych latach przed uroczystościami Wszystkich Świętych na cmentarzu parafialnym dla upamiętnienia pamięci księdza Jerzego były wykonywane tablice pamiątkowe, które w dniu następnym były systematycznie usuwane przez wiadomych sprawców. W roku 1987  wykonaliśmy krzyż brzozowy na ramionach którego zawisły liny podtrzymujące polne kamienie (symbolika miała nawiązywać do kamieni  którymi było obciążone było ciało księdza Jerzego przed wrzuceniem do Wisły). U podstawy krzyża znajdowały się głazy kamienne z datami nawiązującymi do tragicznych wydarzeń w naszym kraju po 1945, tj. 1956, 1970,1976,1981.

W przeddzień Świąt Wielkanocnych w 1985 roku przed kościołem p/w św. Ludwika w Bliżynie został postawiony przez nas krzyż brzozowy z flagą biało-czerwoną oraz słowami zaczerpniętymi z pieśni partyzanckiej „Boże skrusz ten miecz co siecze kraj, do wolnej Polski nam powrócić daj.”

Znaczącą częścią działalności naszej opozycyjnej grupy było drukowanie oraz kolportowanie ulotek czyli druków mieszczących się w sloganach ówczesnego reżimu mianem druków antysocjalistycznych. Wykonanie ulotek polegało na sporządzeniu pieczęci, których szablon wycinany był z gumy (znakomicie to tego celu nadawała się dętka rowerowa z której wycinane były pojedyncze litery oraz symbole). Wycięty szablon był naklejany za pomocą kleju butapren do dębowych desek. Materiał drukarski stanowił tusz do stempli oraz z pocięte do odpowiedniego formatu zeszyty szkolne – z uwagi na brak jakiejkolwiek możliwości zakupu w tym czasie odpowiedniego papieru. Taka technika wykonywanych ulotek z dzisiejszego punktu widzenia i obecnych możliwości wydawać się może archaiczna ale w tamtym czasie była ona dla nas jedynie dostępna.

Tematyka drukowanych ulotek odnosiła się najczęściej do traktowania ówczesnego reżimu w sposób humorystyczny. W tym to okresie do roku 1987 powstały odbitki przedstawiające maszerującego kościotrupa z transparentem PZPR i napisem „denaturat rządowy”, telewizor z napisem kłamsTVo. Wielką popularnością wśród mieszkańców Bliżyna cieszyła się ulotka „100 Jaruzeli”, nawiązująca do „najsilniejszej” waluty świata jaką był rubel radziecki. Na awersie znajdował się wizerunek generała Zomozy (Jaruzelskiego) w otoczeniu napisów PZPR, ZOMO, ORMO oraz sierpa i młota, a na rewersie znajdował się tradycyjny motyw kościotrupa z transparentem PZPR oraz napisem „towarzysze wszystkich komitetów łączcie się”. W okresie trzech lat do 1987 roku zostało wykonanych kilka innych stempli, w tym z napisami „Solidarność Zwycięży” oraz symbol Solidarności Walczącej z wkomponowanym napisem Popiełuszko. Przed świętami Bożego Narodzenia wykonywaliśmy i rozprowadziliśmy ulotki z  wizerunkiem L. Wałęsy wraz z życzeniami bożonarodzeniowymi i noworocznymi od Solidarności Podziemnej. Kolportaż wykonanych wydruków był dość prosty – polegał na rozrzucaniu ich w dużej ilości na przystankach autobusowych oraz przed miejscowymi zakładami pracy, rzadziej pojedyncze ulotki były podrzucane do mieszkańców Bliżyna. W okresie trzech lat naszej działalności lat zostało wydrukowanych i rozkolportowanych kilka tysięcy ulotek.

W latach osiemdziesiątych w miesiącu sierpniu Bliżyn znajdował się na szlaku grup pielgrzymkowych, udających się na Jasną Górę. W roku 1985 i 1986 na jezdni drogi krajowej wykonaliśmy napisy „Solidarność Zwycięży”, a na pobliskich drzewach symbole Solidarności Walczącej. Powstałe napisy były po kilkunastu godzinach zamalowane a drzewa okorowywane (zapewne w uzgodnieniu z ówczesnymi ekologami). Działalność naszej grupy zakończyliśmy w roku 1987.

(opracował do druku K. Wieczorek)

Kontynuujemy prezentację niepublikowanej wcześniej monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część siedemnasta, przedostatnia.

Podziemna działalność opozycyjna – wspomnienia autora

Swoją drogę działalności opozycyjnej zawdzięczam obojgu rodzicom i ich przodkom, bo wszyscy angażowali się w walkę o niepodległość. Już jako mały szkrab w wieku dwóch lat znalazłem się wraz z rodzicami na dworcu w Poznaniu, gdzie mój wózek „zaliczył” trzy przestrzeliny od kul UB-owców, którzy ostrzelali peron, na którym właśnie odbywał się lincz ich kolegi. W 1968 roku jako młody chłopiec znalazłem w centrum interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Przez 4 dni wracaliśmy przez ogarniętą chaosem Czechosłowację z wycieczki do Bułgarii.

Po wprowadzeniu stanu wojennego z więzienia w Lublinie zwolniono mnie 30 kwietnia 1982 r. w ramach akcji propagandowej przed 1 maja, by pokazać, że następuje normalizacja. Zwalniano po jednym internowanym z wybranego zakładu pracy (zazwyczaj dużego) lub osoby istotne propagandowo.

Po powrocie do domu nie od razu włączyłem się w nurt działalności podziemnej, bo byłem stale inwigilowany i trudno było „zgubić ogon”. Po miesiącu byłem w stanie ponownie spotkać się z koleżankami i kolegami z węzła PKP Lublin. Spotkania odbywały się w domu parafialnym przy kościele p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Lublinie przy ul. Kunickiego; tam też zaczęliśmy ponownie reaktywować działalność „S” pod opieką proboszcza ks. Bogdańskiego i krajowego duszpasterza kolejarzy ks. Zarębińskiego. Z działaczami „S” innych zakładów pracy i ZR „S” spotykaliśmy się w domu parafialnym kościoła p.w. pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej w Lublinie pod okiem śp ks. Brzozowskiego i ks. Oszajcy. Oni organizowali wówczas pomoc dla rodzin internowanych i aresztowanych oraz byli miejscem koordynacji wszelkich działań w tym okresie. Działalność ta nie uszła uwadze SB. Wielokrotnie byłem przesłuchiwany i zastraszany. Sugerowano nawet, że mogę zostać skazany wyrokiem sądowym na wiele lat. Gdy to nie pomogło, w ramach represji, skierowano mnie 5 listopada 1982 r. do Specjalnego Obozu Wojskowego w Czerwonym Borze. Nie był to zwyczajny obóz wojskowy, lecz przeznaczony dla działaczy „S”. Tym różniło się to od internowania, że był dryl wojskowy, mundury, zajęcia etc. 

Gdy w Wigilię Bożego Narodzenia 1982 r. tuż przed północą spotkałem się z Rodziną po zwolnieniu ze Specjalnego Obozu Wojskowego Czerwonym Borze. Święta spędziłem z Rodziną. Tuż przed Nowym Rokiem 1982 r. próbowałem się zorientować w aktualnej sytuacji. Wybrałem się do parafii powizytkowskiej przy ul. Narutowicza w Lublinie. Mieścił się tam Diecezjalny Ośrodek Pomocy Internowanym i Represjonowanym, założony przez śp. ks. Mieczysława Brzozowskiego i ks. Wacława Oszajcę. Tam nie dowiedziałem się zbyt wiele o aktualnych losach kolegów zarówno spośród działaczy regionalnych, innych podziemnych organizacji zakładowych „S”, jak też kolejarzy. W ciągu ponad 1,5 miesięcznego pobytu w Czerwonym Borze kolejarze nie kontaktowali się z Ośrodkiem i w trakcie mojego pobytu w Czerwonym Borze nie wydarzyły się jakieś spektakularne wydarzenia, które „przegapiłem”. Były starcia z ZOMO i MO  w trakcie Obchodów Święta Niepodległości dnia 11 listopada 1982 r., wielu uczestników tego protestu ulicznego zostało pobitych, wielu aresztowano na 48 godzin i dłużej, duża grupa protestantów miała tzw. Kolegia ds. Wykroczeń, czy odpowiednik dzisiejszych Sądów Grodzkich i zazwyczaj kończyło się to wysokimi karami pieniężnymi. Relacje na ten temat dotarły do nas w wielu przekazach od osób odwiedzających Czerwony Bór, zarówno członków rodzin , jak też osób podających się za nich, mieliśmy też „bibułę” na ten temat. Mnie interesowały bardziej Obchody Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej w dniu 25 listopada 1982 r., bo było to święto kolejarskie. Relacje na ten temat też docierały do Czerwonego Boru, ale były bardzo mgliste a czasami nawet sprzeczne. Nie udało mi się pogłębić mej wiedzy na ten temat, za to sam stałem się źródłem cennych informacji o warunkach panujących w tym ośrodku. Niewiele było osób, które tak jak ja opuściły to „uzdrowisko”. Kilka naszych osób mówiło mi, że słyszeli audycję w „Radiu Wolna Europa” dot. Czerwonego Boru, w której zamieszczono moją relację na ten temat, bo te informacje tylko mnie były znane. 

W pierwszych dniach stycznia 1983 r. na terenie parafii przy ul. Kunickiego nawiązałem ponownie kontakt ze środowiskiem kolejarzy lubelskiej. Okazało się, że w organizowanych tam Mszach św. „kolejarskich” czy za „Ojczyznę” pojawia się coraz więcej znanych nam działaczy „S” z różnych środowisk: prawnicy, nauczyciele, pracownicy KUL, lekarze i wielu innych. Uczestniczyli w Mszach św., .a później w spotkaniach, czasami w wykładach czy prelekcjach organizowanych przez księży i kolejarzy w domu parafialnym. Często przy okolicznościowym ciastku i herbacie prowadzono ważne rozmowy, wymieniano doświadczenia, snuto plany na przyszłość. Ważnym elementem integracji stało się organizowanie Mszy św. „kolejowych” w formie polowej przy sprowadzonym z Lokomotywowni Pozaklasowej PKP Lublin zestawie kołowym od drezyny z umieszczonym na górze blatem stanowiącym ołtarz oraz z drewnianym krzyżem. Oba te symbole były wykorzystywane wcześniej podczas Mszy św. na terenie Lokomotywowni. Od tej pory pozostały na terenie kościelnym parafii. W tym czasie parafia ta stała się „naszym drugim domem”, bo każdy mógł tu czuć swobodnie, bez obaw o ingerencję ubeków. Niewątpliwie wśród osób pojawiającym się tam często lub sporadycznie musieli się znajdować agenci SB tj. TW. Dlatego też „ważne” rozmowy prowadziliśmy w ścisłym gronie, ale i wówczas nie było gwarancji, że będzie to tajemnica dla ubeków. Istniały przecież zaawansowane środki techniczne w formie podsłuchów, które mogły znajdować się także na terenie każdej parafii. Dlatego też co pewien czas „sondowaliśmy” czujność tajnych służb „wrzucając” spreparowane wiadomości i czekaliśmy na ich reakcję. W mojej pamięci pozostały dwa takie przypadki: jeden dotyczył rzekomo naszych „kolejarskich” przygotowań do Obchodów Święta Niepodległości w dniu 11 listopada przy pomniku Konstytucji 3 Maja na Placu Litewskim w Lublinie (były one wówczas zakazane), drugi organizacji Pielgrzymki Kolejarzy na Jasną Górę w związku ze świętem patronalnym św. Katarzyny Aleksandryjskiej 25 listopada. Nasze prowokacje polegały na planowanym wykorzystaniu sporej wielkości transparentu ze stylizowanym napisem „Solidarność”. Pamiętam to dość dobrze, bo sam z kilkoma kolegami wykonaliśmy ten transparent w salce katechetycznej plebanii na białym płótnie czerwonymi farbami plakatowymi. Płótno okazało się rzadkie i następnego dnia trzeba było malować także po drugiej stronie, bo pojawiły się plamy. Transparent ten użyliśmy po raz pierwszy w kolejną rocznicę „Strajku Lipcowego” kolejarzy lubelskich podczas Mszy św. przy w/w ołtarzu polowym znajdującym się z lewej strony przed wejściem do kościoła. Nie planowaliśmy natomiast użycia tego transparentu w obu przypadkach, bo niewątpliwie byłby on nam zabrany i zniszczony. Tak leżał spokojnie zdeponowany w domu parafialnym i użyty został jeszcze kilkukrotnie, ale wyłącznie na terenie parafii. W tamtych dwóch przypadkach rzekomego użycia transparentu ubecy zareagowali i bardzo pilnie obserwowali wszelkie torby, plecaki czy pakunki, w których mógł być przenoszony.

W przypadku Placu Litewskiego posunęli się nawet do przeszukiwania „podejrzanych” toreb czy pakunków. W czasie Pielgrzymki obserwowali bagaże już na dworcu PKP w Lublinie, więcej ich jednak było przed budynkiem dworca PKP Częstochowa Stradom. Nie zdecydowali się jednak na bezpośrednią akcję, być może z powodu braku precyzyjnego wskazania lokalizacji bagażu z transparentem. Wszyscy prawie pielgrzymi mieli ze sobą pokaźne bagaże a przy dużej liczbie uczestników efekty mogły być znikome. Wyraźne reakcje ubeków w obu tych przypadkach wskazują jednak na możliwy podsłuch lub brak naszej czujności. Z perspektywy czasu nasze działania na przestrzeni tych lat od 1981 do 1989 można uznać za mało spektakularne, bo nie było akcji bezpośrednich typu ofensywnego jak pochody, strajki czy manifestacje organizowane wyłącznie przez środowisko kolejarskie. Kolejarze z „Solidarności” jednak każdego roku uczestniczyli wraz z innymi zaprzyjaźnionymi środowiskami „S” w obchodach 3 Maja i 11 listopada na Placu Litewskim w Lublinie, w Mszach „Za Ojczyznę” organizowanych zarówno w kościele o. Jezuitów przy ul. Królewskiej, kościele powizytkowskim przy ul. Narutowicza, kościele na Tatarach przy ul. Gospodarczej, gdzie proboszczem był ks. Zbigniew Kuzia (jednocześnie diecezjalny kapelan ludzi pracy) i w wielu innych kościołach, nawet poza granicami Lublina. Przy tym ostatnim kościele w dużej sali parafialnej po Mszy św. spotykali się działacze „S” zarówno funkcjonujący w strukturach podziemnych, dawni działacze i nowi aktywiści, którzy dopiero planowali włączenie się w przyszły nurt odrodzonego NSZZ „Solidarność.

Mimo, iż za oknami panowała jeszcze szara rzeczywistość i ciągle jeszcze rządzili komuniści, to my podczas tych spotkań wyrażaliśmy wiarę w ostateczne zwycięstwo i analizowaliśmy wspólnie, co zrobić można teraz, a na co trzeba być przygotowanym za chwilę. Podobne Msze św. organizowali także koledzy z WSK Świdnik i często braliśmy w nich udział. W tamtym czasie nie mieliśmy wielkiej nadziei na szybkie odrodzenie NSZZ „Solidarność”. Trwał jednak proces, który długoplanowo dawał nam nadzieję. „Konia z rzędem” temu, kto wówczas wierzył w szybkie obalenie sojuszy czy zmianę ustroju Polski. Chcieliśmy odzyskać choćby naszą podmiotowość i przynajmniej w części spraw, dla nas najbardziej istotnych, móc decydować. Dziś można powiedzieć, że nie zrobiliśmy nic szczególnego. Czymże były: Msze „Za Ojczyznę:, rocznicowe, pielgrzymki, spotkania okolicznościowe, kolportaż gazetek, niezależnych publikacji „drugiego obiegu”, noszenie oporników w klapie, gremialne wychodzenie z mieszkania w trakcie Dziennika Telewizyjnego, emisje „Radia Solidarność”, czy udział w wiecach np. na Placu Litewskim w Lublinie? Wydawać by się mogło, że niewiele. Nie było większych zamieszek ulicznych ze stosem zabitych i rannych po obu stronach. Władze nie zdecydowały się na rozwiązania siłowe w szerszym zakresie wobec uczestników „opozycyjnych” Mszy św. jak w 1968 roku w Warszawie z użyciem „aktywu robotniczego” wobec wiernych wychodzących z kościołów. Jednakże nawet takie działania, które prowadziliśmy angażowały znaczne siły aparatu przemocy, powodowały u nich pogorszenie nastrojów wobec pogłębiającej się kondycji społecznej i gospodarczej kraju. Ta napięta struna musiała kiedyś pęknąć: data tego momentu była jednak nieznana. Po raz kolejny rzeczywistość pokazała, że bierny (lub częściowo aktywny) opór przynosi w rezultacie zamierzone skutki. Mam prawo do relacji z wydarzeń, w których uczestniczyłem, ale moim zdaniem kluczową rolę w procesie odrodzenia „Solidarności” mieli: papież Jan Paweł II, prezydent USA Ronald Reagan, premier Wielkiej Brytanii Margaret Teatcher, ks. Jerzy Popiełuszko,wielu znanych światowych polityków, duchownych, aktorów, literatów, noblistów, przedsiębiorców. Istotną rolę odegrała światowa opinia publiczna. Na ulicach wielu krajów „wolnego świata” odbywał się „Festiwal Solidarności”. Były to demonstracje poparcia, często w pobliżu polskich czy sowieckich ambasad bądź konsulatów. Nie bez znaczenia były także nałożone na PRL i ZSRR sankcje polityczne i gospodarcze oraz nieudana interwencja sowiecka w Afganistanie. Wielkim wsparciem dla represjonowanych rodzin  i osób potrzebujących była pomoc materialna w postaci paczek organizowana przez wiele ośrodków zachodnich. Zawierały one produkty żywnościowe, środki czystości i inne produkty. Pomoc ta była szczególnie potrzebna, bo na przełomie 1981 i 1982 r. władze komunistyczne wdrożyły drastyczną podwyżkę cen artykułów żywnościowych i pierwszej potrzeby. Pamiętam głównie transporty z pomocą humanitarną z Belgii. Wielokrotnie otrzymywałem informację z prośbą, bym zgłosił się np. do magazynów kurii lubelskiej, bądź do „parafii kolejowej”, bo właśnie przybył transport i trzeba go pilnie rozładować. Zazwyczaj trwało to do późnych godzin nocnych, ale nikt nie narzekał, bo wszyscy byli świadomi ludzkich potrzeb. Spotykałem wówczas jednego z głównych organizatorów pomocy dla Lublina tj. Pana Decockera z Brugge w Belgii. 

Pogarszająca się sytuacja w Polsce, ciągły opór środowisk pracowniczych, presja i sankcje zachodnie spowodowały, iż komuniści zdecydowali się na rozmowy z ówczesną opozycją. Rozpoczęto je w 1989 roku. Część z kolejarzy-opozycjonistów brało w nich aktywny udział, ale już w innej roli. W tym samym roku. ogłosiliśmy skład podziemnej Komisji Zakładowej „S” Węzła PKP Lublin oraz przystąpiliśmy do organizowania Tymczasowego ZR „S”. Po oddolnych wyborach zostałem ponownie wybrany na v-ce przewodniczącego. KZ „S” węzła PKP Lublin, członka ZR „S”, delegata na Zjazd Krajowy „S”. W latach 1989 – 1993 pełniłem wiele funkcji zarówno związkowych, jak i społeczno-politycznych. Byłem rzecznikiem prasowym ZR „S”, szefem biura zagranicznego ZR „S”, członkiem jego prezydium oraz prowadzącym spotkania z przedstawicielami KZ „S” realizowane w auli Politechniki Lubelskiej. Miałem też okres aktywności politycznej począwszy od Komitetu Obywatelskiego Lubelszczyzny, następnie jako rzecznik prasowy Sztabu Wyborczego Lecha Wałęsy na Makroregion Środkowo-Wschodni, szef sztabu wyborczego „S” przy ZR „S” i inne. Po roku1993 stopniowo „wygaszałem” aktywność związkową, gdyż uznałem swoją misję za wypełnioną i zająłem się zupełnie innymi sferami aktywności. To już jednak nie była „ekstrema”.

Robert Makenson

(opracował do druku K. Wieczorek)

Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część szesnasta.

.

Rozmowa z Księdzem Prałatem Zdzisławem Ciżmińskim 

emerytowanym rektorem kościoła pw. Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej w Zamościu 

Jak wyglądały początki działalności duszpasterskiej Księdza z bracią kolejarską?

Ks. bp Bolesław Pylak 10 listopada 1989 r. mianował mnie rektorem Kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Zamościu. Wtedy w Zamościu istniało już duszpasterstwo kolejarzy przy kościele Świętego Krzyża, gdzie proboszczem był wielki patriota ks. kan. Andrzej Jabłoński. To on organizował comiesięczne Msze św. za Ojczyznę, gdzie kolejarze się bardzo angażowali. Działał tam p. Piotr Kurzępa, którego kilka miesięcy wcześniej poznałem w Lublinie, w związku z ukrywanym sztandarem związkowym „NSZZ Solidarność” węzła PKP Zamość. Sztandar trafił do mnie na początku 1982 r., gdy byłem proboszczem w Sitańcu. Tam zgłosił się do mnie Wiesław Sałamacha, mój parafianin z Sitańca, prosząc o jego przechowanie. Sztandar był zrolowany i owinięty w białe płótno. Tak wstawiłem go do szafy z ubraniami, gdzie pozostał do 1989 r. Nie wiedziałem, że był poszukiwany przez SB. Oni nie przypuszczali, że sztandar może być u mnie. Był ze mną, gdy przeniosłem się do Łabuń w 1983 r. oraz kiedy po kilku latach zostałem skierowany przez Księdza Biskupa do Lublina, do Domu Rekolekcyjnego na Podwale. 

Na początku 1989 r. pojawił się u mnie w Lublinie p. Piotr Kurzępa i wraz z p. Zbigniewem Gajewskim odebrali go, by przygotować uroczystość poświęcenia w dniu 16 kwietnia 1989 r. w kościele pw. Świętego Krzyża w Zamościu. Zostałem na nią zaproszony. Po uroczystym wniesieniu sztandaru do kościoła została odprawiona Msza św. podczas której został poświęcony przez ówczesnego biskupa pomocniczego diecezji lubelskiej ks. bpa prof. Piotra Hemperka. Kilka miesięcy później zostałem przeniesiony do Zamościa. Po trzech latach pracy duszpasterskiej w kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej, gdy w 1992 r. powstała diecezja zamojsko-lubaczowska przyszło do mnie kilku kolejarzy i powiedzieli: „Proszę księdza, byliśmy na pielgrzymce kolejarskiej na Jasnej Górze. Ze wszystkich diecezji kolejarze byli ze swoimi duszpasterzami, a z nami z Zamościa nie było żadnego kapłana. Chcemy duszpasterstwa kolejarzy przy kościele, Św. Katarzyny”. I tak zaczęła się moja posługa. Od tego momentu kolejarze spotykali się w kościele Świętej Katarzyny w Zamościu.

Jaki był powód przeniesienia ośrodka duszpasterstwa kolejarzy w Zamościu  z kościoła Świętego Krzyża do kościoła, który był pod Księdza opieką?

Początkowo sami kolejarze prosili mnie o duszpasterstwo kolejarzy przy kościele św. Katarzyny. Św. Katarzyna Aleksandryjska jest patronką kolejarzy. Ks. bp Jan Śrutwa, ówczesny ordynariusz diecezji zamojsko-lubaczowskiej w 1993 r. mianował mnie diecezjalnym duszpasterzem kolejarzy, powierzając mi opiekę nad tym środowiskiem. Grupa kolejarzy, która wcześniej spotykała się w kościele Świętego Krzyża również włączała się w duszpasterstwo przy kościele św. Katarzyny. Po pewnym czasie oba środowiska zjednoczyły się. Od tego czasu wszelkie uroczystości z udziałem kolejarzy odbywały się już tutaj.

Potem nadszedł czas ratowania świątyni, bo stan techniczny kościoła Św. Katarzyny był tak zły, że władze architektoniczne i konserwatorskie miasta zaleciły zamknięcie kościoła. Groził po prostu zawaleniem. Szczególnie dach był w stanie krytycznym. Nie trzymał się na tzw. murłatach, ale na łatach i blasze, która była dziurawa. Również belki w dachu były sfatygowane. Zrobiona przez architektów i konstruktorów fachowa ekspertyza wykazała, że trzeba jak najszybciej wymieniać cały dach. Istniało niebezpieczeństwo, że przy silnych opadach deszczu, czy śniegu, może się zawalić i runąć na pęknięte wzdłuż sklepienie. Wyglądało to tak, jakby kościół rozchodził się na dwie części. Ratując świątynię przed zamknięciem musiałem zaangażować różne środowiska, gdyż nie jesteśmy parafią, ale kościołem rektoralnym. Włączyło się wojsko i więźniowie. Ale pewne prace trzeba było zlecić ludziom, którzy przychodzili i pracowali dobrowolnie. Tymi, którzy pierwsi ruszyli na pomoc byli kolejarze. Zrobili ankry czyli stalowe ściągi tak, by kościół dalej się nie rozchodził. Dostarczono wprawdzie materiały, ale samą pracę wykonali kolejarze bezinteresownie. Zrobili wieniec żelbetowy opasujący górą część ściany kościoła. Przywieźli z tartaku drewno przeznaczone na dach. Ułożyli je obok kościoła, by schło. Wykonali wielką pracę. To zintegrowało całe środowisko duszpasterskie. Przychodzili całymi rodzinami, nawet z dziećmi.

Po uratowaniu kościoła przyszedł czas budowy Domu Trzeciego Tysiąclecia im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Było to w 2004 r. Pierwsze wykopy rozpoczęli kolejarze. Mieli wielki wkład w budowę tego Domu-pomnika ku czci ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego. Teraz już nie jestem duszpasterzem kolejarzy. Od kilku lat jestem na emeryturze, a w kościele św. Katarzyny w Zamościu jest już inny duszpasterz, jednak dalej odbywają się tu comiesięczne Msze św. w intencji kolejarzy i ich rodzin oraz nabożeństwa i spotkania formacyjne. Mam w swojej wdzięcznej pamięci wieloletnią i owocną współpracę ze środowiskiem kolejarzy. Mile wspominam spotkania opłatkowe i inne uroczystości. To była piękna praca. Staram się w miarę możliwości nadal uczestniczyć w tym dziele. 

Czy Msze św. organizowane dla kolejarzy w latach 80-tych miały charakter „Mszy za Ojczyznę”?

Tak, tutaj w kościele św. Katarzyny też podjęliśmy taką w III niedzielę miesiąca. Kolejarze przychodzili na nie i przychodzą cały czas. Od kilku lat po Mszy św. odbywa się procesja ulicami miasta – Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę. Kolejarze wychodzą na ulice miasta ze sztandarami i z krzyżem.

Czy w latach 80. SB próbowała ingerować w życie duszpasterstwa, np. poszukując sztandaru kolejarzy, nagrywając treści kazań bądź szykanując rozmowami?

Tego wszystkiego doświadczyłem w czasach, gdy byłem w Sitańcu, w latach 1979 do 1983 r. Byłem wielokrotnie wzywany do Wydziału Wyznań. Kierowano wobec mnie pouczenia i upomnienia, było też zastraszanie, że np. nie dadzą mi paszportu itp. Kiedy jeszcze nie byłem proboszczem, to już mnie pilnowali, bo byłem mocno zaangażowany w Ruch Światło-Życie. Współpracowałem i byłem w bliskim kontakcie z ks. prof. Franciszkiem Blachnickim, założycielem tego ruchu. Były naciski, abym się z tej pracy wycofał. Chcieli, żebym się z nim nie kontaktował i straszyli, że mnie nie zatwierdzą na proboszcza. W latach 70-tych jeździłem na rekolekcje oazowe do Krościenka. Bardzo się tym interesowali i miałem nawet kolegium za to, że prowadziłem rekolekcje oazowe w Domu Rekolekcyjnym w Klemensowie-Parku. Na przesłuchaniu w trakcie kolegium argumentowałem, że powinienem raczej otrzymać nagrodę a nie karę, bo ja wychowuję dzieci PRL-u. Mówiłem, że jest to robione bezinteresownie, bo żaden z wychowawców grosza za to nie bierze. Nagrody też bym nie wziął. Oskarżał mnie komendant MO i żądał pięciu tys. zł kary. Ostatecznie zasądzono karę kolegium pięćset zł. W 1980 roku odprawiłem Mszę św. za tych, co zginęli w Katyniu, na prośbę krewnych pomordowanych. Już godzinę później pytali, po co odprawiłem Mszę za Katyń. 

Składali na mnie rożne skargi do biskupa lubelskiego. Kiedyś nawet zaprosił mnie ks. bp Pylak i powiedział: „Dzwonił dyrektor Wydziału Wyznań z Zamościa i twierdził, że się niegrzecznie zachowujesz. Mam ciebie upomnieć. Niniejszym to czynię”. Powiedział to z uśmiechem na twarzy. Wtedy ja poprosiłem księdza biskupa o błogosławieństwo, żebym mógł dalej jeszcze gorliwiej i odważniej pracować. Ten dyrektor także oskarżył mnie, że moje postępowanie podważa sojusz z ZSRR. Naszą działalność obserwowano, zwłaszcza wtedy, gdy ludzie przyjeżdżali na rekolekcje. Spisywano numery rejestracyjne samochodów i nachodzono uczestników rekolekcji. Kiedyś w I sobotę miesiąca przyjechało na nabożeństwo pierwszosobotnie ponad dwieście osób. Spowiadaliśmy ich, a tu telefon. Mówi dyrektor Wydziału Wyznań: „Co wy tam robicie?” Ja na to: „Spowiadamy panie dyrektorze”. Postawił zarzut, że jest tyle ludzi, ja na to, że przyjechali się modlić. Szaleli, nakładali kary. Takie to były prześladowania. 

Czy były rewizje bądź przeszukania w parafii w tamtym czasie? Czy działania formacyjne były przez władze uważane za działalność opozycyjną?

Ja rewizji osobiście nie doświadczyłem. Oni to traktowali jak działalność opozycyjną, chociaż nie poruszaliśmy tematów politycznych, ale sprawy pogłębiania wiary. Gdy ludzie będą mieli pogłębioną wiarę, to sami będą mogli przeciwstawić się złu. Tamten system był ateistyczny. Im chodziło o wykorzenienie wiary, a my mówiliśmy o życiu wg zasad wiary. Unikaliśmy tematów politycznych, bo wśród uczestników rekolekcji mogli być prowokatorzy.

Już na drugi dzień po objęciu pontyfikatu (23 października 1978 r.), na spotkaniu z Polakami Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział: „Proszę, abyście przeciwstawili się wszystkiemu, co uwłacza ludzkiej godności i poniża obyczaje zdrowego społeczeństwa; co czasem może aż zagrażać jego egzystencji i dobru wspólnemu, co może umniejszać jego wkład do wspólnego skarbca ludzkości, narodów chrześcijańskich, Chrystusowego Kościoła” . Tymi słowami papież dokonał wielkich rzeczy. To wołanie papieża potraktował na serio założyciel Ruchu Światło-Życie Ks. Franciszek Blachnicki i w tym duchu formował uczestników rekolekcji oazowych, członków Ruchu Światło-Życie. Wezwanie papieża, zaowocowało m.in. deklaracją złożoną na Jasnej Górze w `80 r. gdzie przedstawiciele Ruchu Światło-Życie przyrzekli, że nie będą uczestniczyć w marcowych wyborach do Sejmu PL, bo udział w wyborach oznacza poparcie dla ówczesnej władzy.

Działalność ks. prof. Franciszka Blachnickiego już od początku istnienia Ruchu Światło-Życie wywoływała ataki władz państwowych. Władze Polski Ludowej chciały zniszczyć całe to dzieło. Przykładem tego był atak skierowany na uczestników wakacyjnych rekolekcji oazowych w 1978 r., tzw. „karnawał”, czyli nawał kar. Nałożono kary na górali, którzy przyjmowali uczestników rekolekcji oazowych do swoich domów. Ks. prof. Blachnicki zwrócił się do uczestników rekolekcji, aby każdy włączył się w pomoc finansową dla górali, którzy zostali obciążeni tymi karami. Kary z terenu archidiecezji krakowskiej zapłaciła Kuria Arcybiskupia w Krakowie. 

W 1980 r. byłem proboszczem parafii Sitaniec. Wtedy odbywały się marcowe wybory do Sejmu. Około godz. 13.00 pojawiło się dwóch panów z komisji wyborczej z sugestią, by księża poszli głosować. Powiedzieli, że rzekomo wszyscy ludzie już zagłosowali, tylko księża nie byli na wyborach. Ja powiedziałem, że nie będę głosować, bo nie będę popierać tego ustroju, który niszczy Naród i Kościół. Oni na to: „To może księża wikariusze by poszli?” Stwierdziłem, że oni mają swoje lata, są nawet starsi ode mnie a poza tym obecnie są w kościele. Mimo informacji przekazanej przeze mnie komisji wyborczej w Sitańcu władze województwa w Zamościu  kazały członkom komisji wyborczej czekać na nas do godz. 22.00. Żaden z księży nie poszedł na wybory.

Reasumując – był opór przy wyborach, strajki lipcowe na Lubelszczyźnie, później w sierpniu na Wybrzeżu i Śląsku walka o odzyskanie niepodległości. Czy wszystkie te wydarzenia przyczyniły się do wolnej Polski, którą mamy dzisiaj?

Oczywiście. Różni ludzie się do tego przyczynili, ale moim zdaniem wielkie zasługi w dziele odzyskania niepodległości ma Czcigodny Sługa Boży Prymas Kardynał Stefan Wyszyński. On wykonał w tym kierunku wielką pracę i sprawił umocnienie ducha Narodu, wskazując na godność człowieka. Także Kardynał Wojtyła ma tu wielkie zasługi, a gdy został papieżem, to obudził ducha Narodu do tej Solidarności. Wtedy ludzie się pozbierali i zobaczyli, ilu ich jest. 

 „Solidarność” zrobiła wielką rzecz, ale nie byłoby „Solidarności”, gdyby nie było Sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia, św. Jana Pawła II, Sługi Bożego ks. prof. Franciszka Blachnickiego oraz bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Oni odegrali wielką rolę w odzyskaniu wolnej Polski. Mam nadzieję, że zbliżająca się beatyfikacja kardynała Stefana Wyszyńskiego przyniesie odrodzenie Narodu Polskiego. Modlę się o to gorąco i ufam, że Opatrzność Boża będzie nadal nad naszą Ojczyzną czuwała, a Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski będzie nas przed wszelkim złem broniła.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Robert Makenson

(opracował do druku K. Wieczorek)

Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część piętnasta.

Marek Smyl – wspomnień część druga

Chciałbym podsumować rok 1980, tak brzemienny w skutkach. Zaczął się jak zwykle na kolei i w kraju od szarej codziennej rzeczywistości tj. modlitwa, praca i dom (tak od 1974 roku), bez nadziei na lepszą przyszłość. Na szczęście z Bożą pomocą skończył się nadzwyczajnie!!! Powstanie” „Solidarności” sprawiło, że wstaliśmy z kolan. Związek zapewnił nam autentyczną, niczym nieskrępowaną działalność tj. przede wszystkim obronę godności i praw pracownika w zderzeniu się z władzą administracyjną na kolei. Z racji wykonywanego zawodu-radcy prawnego na kolei zacząłem służyć członkom związku, pełniąc pełną obsługę prawną. Do mnie wraz z innymi prawnikami należało przygotowanie dokumentacji wyborczej do władz związkowych, a także różnego rodzaju pism do władz kolei, stanowisk i oświadczeń, komunikatów, uchwał władz związkowych różnego szczebla oraz pomoc w negocjowaniu z władzą kolejową np. warunków pracy i płacy dla członków związku. Poświęciłem swój cały czas zarówno dla członków, jak i władz związku. Nie liczyłem godzin, bo wszystko było nowe, ciekawe. Poznałem wielu wspaniałych pracowników, których nie sposób tu wymienić. Im wszystkim należy się moja wdzięczna pamięć!! 

Do momentu powstania ”Solidarności’ miałem tragiczną świadomość, że działanie jednostki w PRL-u nie liczy się. Świadczyły o tym lata:1956, 1968, 1970 i 1976 tj. okresy zrywów wolnościowych. W Związku poczułem siłę i solidarność z pracownikami myślącymi i działającymi tak jak ja i że razem możemy zbudować lepszą przyszłość dla dzieci i wnuków i dla Ojczyzny. Odbywały się prawdziwe dyskusje o miejscu i roli Związku w życiu Narodu i Kraju, nacechowane troską o losy i przyszłość Ojczyzny. Były to wspaniałe chwile, a jednocześnie dramatyczne, gdy dowiedzieliśmy się, że nasi koledzy: Janusz Iwaszko, Robert Makenson i Ryszard Szociński podjęli strajk głodowy w obronie żywotnych interesów kolejarzy, w proteście przeciwko łamaniu przez władze kolejowe na sieci PKP wszelkich ustaleń. Na szczęście tym razem doszło do porozumienia i głodówka została zakończona. O wiele groźniejszy w skutkach mógł się okazać konflikt z władzą, gdy MO pobiło działaczy „Solidarności” podczas sesji WRN w Bydgoszczy. Tego Związek nie mógł tolerować i natychmiast zażądał nie tylko wyjaśnienia sprawy, ale i ukarania winnych. Gdy władza ludowa nie zareagowała ogłosił strajk właściwy, a w wypadku dalszej zwłoki strajk okupacyjny i generalny, co wiązało się z paraliżem życia i gospodarki w całym kraju. Polska stanęła na krawędzi wojny domowej. Władza zaczęła straszyć interwencją wojsk sowieckich w kraju i my jako strajkujący dostawaliśmy łączami kolejowymi sygnały od kolejarzy o ruchach wojsk sowieckich np. z Konopnicy. Tym razem do generalnej rozprawy władzy ludowej ze Związkiem nie doszło, ale za to władza ludowa dokonała szeregu zmian w partii i w rządzie. Od czerwca faktyczne rządy skupił w jednym ręku gen. W. Jaruzelskiego, co było widomym znakiem, że władza będzie bronić swoich stołków i socjalizmu za wszelką cenę i będzie parła do rozwiązań siłowych. 

Wróciłem do normalnej działalności związkowej tj. prowadząc prace Komisji Rewizyjnej m. in. sprawę Janusza Iwaszki i uczestnicząc w posiedzeniach Komisji Zakładowej NSZZ ”Solidarność” Węzła PKP Lublin, na której zapadały ważne decyzje takie jak choćby oddelegowanie Piotra Pawła Durakiewicza do pracy w biurze Okręgowej Komisji Koordynacynej, powierzenie Andrzejowi Borowiczowi funkcji Sekretarza wraz z odwołaniem go z funkcji zastępcy Przewodniczącego, skierowanie do pracy w celu pełnienia funkcji głównego księgowego Komisji Elżbiety Sęk z wyrównaniem utraconego wynagrodzenia, ustalenia, że do MKZ-etu będzie się przekazywać tylko 20% składek członkowskich, utworzenie funduszu rezerwowego w wysokości 10% składek członkowskich, upoważnienia Przewodniczącego, Zastępcy i Sekretarza do nadawania telegramów służbowych na sieć PKP, wręczania upominków rzeczowych w wysokości do 1500 zl dla pracowników odchodzących na emeryturę lub rentę i wreszcie zorganizowania dobrowolnej zbiórki wśród pracowników celem ufundowania sztandaru Komisji Węzłowej i Komisji Oddziałowej Lokomotywowni.

Jednocześnie całym sercem wsparłem inicjatywę budowy pomnika Krzyża w miejscu strajku lipcowego kolejarzy, wnosząc dobrowolną składkę. 19 lipca 1981 roku byłem naocznym świadkiem uroczystej Mszy świętej sprawowanej przez biskupa sufragana Z. Kamińskiego i jego pięknej homilii w I rocznicę strajku, gdzie został zaprezentowany nowo ufundowany sztandar Komisji Węzłowej i KO Lokomotywowni Lublin w otoczeniu przybyłych pocztów sztandarowych  Solidarności Kolejowej z całego kraju. 25 listopada 1981 r w uroczystość patronki kolejarzy św. Katarzyny został odsłonięty świeżo wzniesiony Krzyż, poświęcony przez tegoż biskupa. 

Jako delegat kolejarzy uczestniczyłem aktywnie zarówno w I turze Walnego Zjazdu Delegatów Regionu, gdzie byłem członkiem komisji uchwał i wniosków i m. in. przygotowałem razem z innymi prawnikami tzw. uchwałę abolicyjną i inne oraz w II turze, gdzie kandydowałem na Przewodniczącego Komisji Rewizyjnej Regionu, a po przegraniu rywalizacji z Markiem Poniatowskim zostałem wybrany w skład tejże komisji. Wrażenia z WZD były potężne, począwszy od aplauzów dla bohaterskiego działacza WZZ Kazimierza Świtonia i Wojciecha Ziembińskiego, zasłużonego działacza niepodległościowego, poprzez gorącą atmosferę na sali i szok na wieść o zamachu na Ojca Świętego Naszym Rodaku, intensywną modlitwę do Boga o ocalenie mu życia. Po pomyślnych wiadomościach z Watykanu nastąpił powrót do wyborów na Przewodniczącego, którym został Jan Bartczak. Wybrano też 21 osób na stanowiska członków Zarządu Regionu. Olbrzymi szacunek i uznanie wśród delegatów zdobył sobie nasz Czesław Niezgoda, który jako historycznie I Przewodniczący złożył sprawozdanie z pionierskiej działalności Związku.

W tamtym czasie naiwnie myślałem, że Solidarność znajdzie swoje miejsce w kraju i będzie jakoś współżyć z władzą ludową. Po historycznych turach Krajowego Zjazdu Delegatów i rozpętanej histerycznej nagonce na Związek przez partyjne środki masowego przekazu, przedstawiające w fałszywym świetle przebieg obrad, a zwłaszcza „Posłanie do Robotników Wschodu rzekomo godzące w interesy partii i państwa-nie miałem złudzeń, że prędzej czy później dojdzie do konfrontacji z władzą ludową. Teraz wiemy, że partia przygotowywała się do rozwiązań siłowych już w momencie powstania” Solidarności”. Upozorowała nawet 8 listopada 1981 r spotkanie na szczycie tzw. Wielkiej Trójki: kardynała Józefa Glempa, który przejął Kościół po Prymasie Tysiąclecia kardynale Stefanie Wyszyńskim, gen. Wojciecha Jaruzelskiego – dyktatora-premiera i I sekretarza PZPR w jednej osobie oraz Lecha Wałęsę-Przewodniczącego NSZZ” Solidarność”.

12 grudnia 1981 roku byłem w Zarządzie Regionu, gdzie porządkowałem dokumenty Komisji Rewizyjnej Regionu, jako jej sekretarz. Widziałem się wtedy ze Stanisławem Węglarzem, który wówczas był Wiceprzewodniczącym Zarządu Regionu ds. interwencyjnych i z którym miałem częsty kontakt związkowy. Stan wojenny zastał mnie w domu, gdzie jeszcze w przeddzień widziałem przez okno na VII piętrze nadzwyczajne ruchy samochodów, przejeżdżające na klaksonach (chyba milicyjne).Jak większość społeczeństwa doznałem szoku, gdy oglądałem wystąpienie dyktatora w ciemnych okularach, jak by się bał spojrzeć w oczy ludziom. Na drugi dzień, gdy przyszedłem do pracy zobaczyłem uchylone drzwi do szafy z dokumentacją związkową i napisane na twardej okładce (do tej pory ją mam) ołówkiem ”Solidarność” oraz nie naruszoną dokumentację Komisji Rewizyjnej Węzła. Nie namyślając się wiele poprosiłem Jolantę Oszast o zabranie pism związkowych, a sam zapakowałem dokumentację związkową  i z duszą na ramieniu przyniosłem ją do domu, (gdzie ją przechowałem), mimo, że trzej żołnierze minęli mnie, ale na szczęście nie zareagowali. Ta ocalona dokumentacja przydała się teraz Elżbiecie Sęk, która pewnego dnia przyszła do mnie przerażona, że Ubecy ją straszą, że pójdzie do pierdla, jeśli nie przyniesie dowodów księgowych. Jaka była Jej ulga, gdy zobaczyła te dokumenty, które następnie wzięła. 

W czasie stanu wojennego spotykaliśmy się w różnych miejscach, brałem udział w uroczystościach 3 maja 1982 r w Lublinie, gdzie milicja obrzuciła nas gazem łzawiącym (Jolanta Kawka podarowała mi kiedyś jeden, a Ja za Jej zgodą przekazałem do Archiwum Zarządu Regionu),a także w uroczystościach religijnych w rocznicę śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego, czy też na wieść o mordzie dokonanym przez SB na ks. Jerzym Popiełuszko. Płaciłem regularnie składki na pomoc dla internowanych kolejarzy i innych szykanowanych oraz ich rodzin, kolportowałem prasę podziemną. Nie byłem internowany, natomiast kilkakrotnie byłem wzywany, jako prawnik, na szczęście bezskutecznie, (nie dałem się namówić) do Wojskowego Sądu Garnizonowego by protokółować rozprawy z udziałem oskarżonych pracowników o wywoływanie nielegalnych wg władzy strajków. Na zapytanie moje do płk Kalinowskiego, czy udział w tym charakterze jest fakultatywny czy obowiązkowy ,odpowiedział, że dobrowolny. Gdy niestety znalazło się kilku chętnych puścił nas do domu. 

Rokrocznie składaliśmy kwiaty na płycie pomnika poświęconego Konstytucji 3 Maja 1791 r. i obserwowaliśmy, jak suki czy nyski zatrzymują się na ul.3Maja, by ewentualnie spisać nas z dowodów osobistych. I tak dzięki Bogu dotrwałem do wznowienia działalności związkowej i służyłem jej przez 40 lat na różnych szczeblach, zarówno w regionie m.in. jak członek Zarządu Regionu, sekretarz Regionalnej Komisji Rewizyjnej czy też na szczeblu branżowej okręgowej i krajowej jako Wiceprzewodniczący OSK Lublin, członek Rady Sekcji Krajowej czy Sekretariatu Transportowców czy też doradca prawny Przewodniczącego SKK, główny negocjator od strony prawnej w celu zawarcia Ponadzakładowego Układu Zbiorowego na kolei i wreszcie ekspert sejmowy SKK, przygotowujący pionierską ustawę o kolei, która weszła w życie 1 października 2000 r. Obecnie jestem na emeryturze i udzielam nadal porad prawnych członkom Związku. Dzięki „Solidarności pełniłem również funkcje kierownicze, gdyż przez 3 lata byłem zastępcą dyrektora oraz naczelnikiem.

(cdn)

Robert Makenson

(opracował do druku K. Wieczorek)

PS. 

Pierwszą część wspomnień Marka Smyla opublikowaliśmy w numerze 19 Wolnej Drogi, z dnia 13 września 2024. 

Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część czternasta.

Rozmowa ze Zbigniewem Figlem, brygadzistą elektromonterem Lokomotywowni Pozaklasowej PKP w Lublinie, działaczem NSZZ „Solidarność” – cz. 2

Robert Makenson: Jak wspomina Pan wydarzenia z wiosny 1981 roku i gotowość do strajku generalnego? Gotowość ta była zarządzona przez Komisję Krajową NSZZ „Solidarność”.

Zbigniew Figiel: Wtedy Komisja Węzłowa „S” mieściła się na ul. Nowy Świat przy dawnej górce rozrządowej, w pomieszczeniach dawnego Biura Wagonowego. Obecnie mieści się tam agenda PKP Cargo. Tam organizowaliśmy dyżury całodobowe, praktycznie „na okrągło”. W czasie takich dyżurów drukowaliśmy ulotki związane z przygotowaniami do strajku generalnego. Organizowaliśmy też trójosobowe patrole, które miały za zadanie obchód zakładu pracy. W nocy dwukrotnie robiliśmy takie obchody, sprawdzając obiekty. Trwały jeszcze prace na oddziałach. Chodziło o to, by w czasie przygotowań do strajku nie było przerw w pracy, by nie kręcili się jacyś obcy ludzie. Trwało to tydzień czy dwa. Sprawdzaliśmy też, czy nie kręcą się obcy ludzie, bo obawialiśmy się prowokacji.

Co może Pan powiedzieć na temat późniejszej działalności? 

W lipcu 1981 roku były organizowane uroczystości rocznicowe z okazji strajku kolejarzy lubelskich. Komisja Węzłowa „S” wysyłała zaproszenia do wszystkich węzłów kolejowych na sieci PKP. Uroczystość odbyła się na terenie Lokomotywowni Lublin w drugą niedzielę lipca. Od tego czasu stało się to tradycją do dnia dzisiejszego. W I rocznicę przyjechało wiele delegacji, praktycznie z całej Polski. Obchody zaczęły się Mszą św. i tak to jest celebrowane do dziś. Przygotowaliśmy również okolicznościowe znaczki. Można je było przypiąć do munduru, koszuli czy swetra. Wykonaliśmy też okolicznościowe proporczyki. We wrześniu 1981 roku już nie organizowaliśmy obchodów Dnia Kolejarza. Zorganizowaliśmy Święto Kolejarza w listopadzie 1981 roku. Wówczas odbyło się poświęcenie Pomnika Doli Kolejarskiej, który powstał na terenie Lokomotywowni Lublin. Na ta uroczystość również zjechali się kolejarze z całej sieci PKP. Uroczystości rozpoczęły się również Mszą św. 

Na tych uroczystościach po raz pierwszy pojawiły się sztandary związkowe NSZZ „Solidarność”. 

Lubelskie sztandary były poświęcone w lipcu 1981 roku. Były dwa, jeden należał do Lokomotywowni Lubelskiej a drugi do Komisji Węzłowej. W listopadzie poświęcony został Pomnik Doli Kolejarskiej. Wtedy też był zbudowany ołtarz polowy wykonany z kół od „spalinówki”, które później zostały przewiezione do kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Lublinie przy ul. Kunickiego i stoją tam do dziś jako ołtarz polowy. Tam też trafił krzyż zrobiony przez Olka Grabczyńskiego i również stoi do dziś. Jedynie na czas rozbiórki starego kościoła drewnianego przy ul. Kunickiego i budowy większego murowanego ołtarz i krzyż stały przed kaplicą przy ul. Kochanowskiego.

W listopadzie i na początku grudnia przed stanem wojennym Związek ogłosił pogotowie strajkowe. Czy dało się wyczuć narastające napięcie w tych dniach? 

12 grudnia 1981 r. zakończyło się nadzwyczajne zebranie Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” w Gdańsku. Ludzie dużo oczekiwali od tego spotkania. Władze zachowywały się bardzo buńczucznie i praktycznie nie za bardzo chciały rozmawiać z „S”. Wtedy czuli się mocni i właściwie do dzisiaj czują się mocni. Oczywiście, że takie przygotowania były wcześniej. 13 grudnia 1981 roku rano zostałem zerwany przez znajomą dziewczynę Marzenę Sawę, która wówczas pracowała w Zarządzie Regionu „S”. Przyjechała do mnie i po 10.00 pojechaliśmy na ul. Królewską. Weszliśmy razem do Zarządu Regionu „S”. To co zobaczyłem nie mieściło się w głowie. Wszystkie drzwi do pokoi były pootwierane. Wszystko, co należało do ZR „S” było porozbijane łomami i leżało na kupie w pokojach i na korytarzu. Nawet olbrzymia bela papieru leżała na korytarzu podziobana łomami. Tylko biblioteka nie była ruszona. To widziałem na własne oczy. Byłem tam jednak krótko. Obawialiśmy się, kolejnego najścia UB-ków czy milicji. Po ogłoszeniu stanu wojennego pracowałem jako elektromonter na naprawie lokomotyw elektrycznych jako brygadzista-elektryk. Pracowałem tak do czerwca 1982 roku. Wówczas zostałem internowany. Zabrano mnie z pracy i umieszczono w Ośrodku Internowania w Lublinie przy ul. Południowej.

Co mógłby Pan powiedzieć na temat swojej działalności opozycyjnej, między ogłoszeniem stanu wojennego a internowaniem?

Z uwagi na fakt, że NSZZ „Solidarność” została zawieszona w czasie stanu wojennego organizowaliśmy dwie rzeczy. Po pierwsze pobieraliśmy składki od dotychczasowych członków „S”, ponieważ zakład pracy już tego nie robił. Za te składki organizowaliśmy pomoc osobom internowanym. Robiła to między innymi śp. Teresa Kruk. Udostępniła swój samochód. Mieliśmy częściową listę osób internowanych z adresami ich rodzin od śp. ks. Stefana Soszki. Dostaliśmy też trochę darów z Zachodu. Oprócz tego każdy z pracowników otrzymywał kartki żywnościowe. Zbieraliśmy je i w jednym ze sklepów dostawaliśmy wędlinę: szynki, balerony. Taką pomoc przekazywaliśmy rodzinom internowanych. Internowani byli m.in.: Janusz Iwaszko (PKP), Julek Dziura (FSC Lublin). W sumie mieliśmy  dziesięć adresów. Większą akcję pomocy przeprowadziliśmy w 1982 roku tuż przed Świętami Wielkanocnymi.

Co mógłby Pan powiedzieć na temat poszukiwanych przez ubeków sztandarów związkowych i powielacza?

Tuż po ogłoszeniu stanu wojennego razem z Tadkiem Majchrzakiem wynieśliśmy z Komisji Oddziałowej „S” Lokomotywowni Lublin oba sztandary i powielacz. Sztandary zostały wywiezione poza Lublin a powielacz już 2 czy 3 dni po ogłoszeniu stanu wojennego zaczął drukować Biuletyn „Solidarności” Lokomotywowni Lublin. Dzięki temu, że te rzeczy zostały ukryte uniknęły zniszczenia. Już pierwszego dnia po internowaniu ubecy pytali mnie o sztandary i powielacz. Bardzo ich to interesowało. Sztandary zachowały się do dziś i służą podczas różnych uroczystości. 

Jak wyglądało Pańskie internowanie?

Rano w pracy przyszło po mnie dwóch panów wraz z dyspozytorem. Kazali się ubrać i pójść z nimi. Stał już samochód, prywatny, nie radiowóz. Był też jeden mundurowy. Zawieźli mnie do mojego domu pod klatkę schodową. Przed drzwiami mieszkania okazali mi nakaz przeszukania. Dzieci były wówczas w szkole. Przez dwie lub trzy godziny jeden mundurowy i dwóch ubeków robiło rewizję. Nawet dywany w pokoju ściągali. Szukali głównie powielacza i sztandarów. Mieli nadzieję na znalezienie chociaż jednej ulotki, jednak wiadomo, że takich rzeczy nie trzymało się w domu. Ponieważ nic nie znaleźli zeszli jeszcze do piwnicy. Było tam takie mocno zakurzone pudło, panował ogólny bałagan. Powiedzieli mi, bym to pudło ściągnąć. Ja powiedziałem: „Jeśli to pana interesuje, to niech pan ściąga”. Wziął je i na twarz mu spadło. Zakurzył się i zrezygnował z przeszukania piwnicy. Miałem ze sobą klucze od mieszkania i od piwnicy. Bez słowa zawieźli mnie na ul. Północną w Lublinie, do Komendy Miejskiej Milicji. Tam mnie zaprowadzili na drugie piętro i przekazali mundurowym milicjantom. Jeden z nich pozostawił na stole teczkę i większość wyszła. Ten co pozostał otworzył ją, a w środku był nakaz internowania. Wahałem się, czy to podpisać, ale to nic by nie zmieniło. Podpisałem go więc, ale zaznaczyłem, że będę się odwoływał od decyzji o internowaniu. Zostałem sprowadzony na dół, do piwnicy i tam musiałem wyjąć wszystko z kieszeni, oddać zegarek i pasek. Powiadomiono mnie, że noc spędzę tam w piwnicznej celi. Były tam drewniane prycze a na nich koce tak brudne, że nie można było ich nawet dotknąć. Okropne. W celi po drugiej stronie był więzień, który przez cały czas chodził w tę i z powrotem. Zapytałem o to klawisza. On powiedział, że ten człowiek połknął kabłąk od wiadra i rano zostanie przewieziony do szpitala. W tej samej celi był Jan Reutt (kolejarz) oraz jeszcze trzeci lokator, nie pamiętam kto. Na trzech w celi dostaliśmy na kolację po kromce chleba z margaryną i marmoladą oraz kubek kawy zbożowej, której nawet nie piłem. Jakoś przedrzemałem noc. Jeden z lokatorów celi częstował mnie papierosami. Ciekawe, bo mnie zabrali zapałki, a on miał i zapałki, i papierosy. Rano wyczytano mnie i dostałem ćwiartkę chleba oraz kawałek kiełbasy. Zjadłem to w celi. Po śniadaniu zostałem skuty i wyprowadzony na korytarz. Zostałem skuty ze złodziejem, który rzekomo przyznał się do popełnienia kradzieży, miał rozprawę sądową i otrzymał 8 lat więzienia. Później w czwórkę, zdaje się, że z Janem Reuttem zostaliśmy wyprowadzeni z budynku do suki, która nas zawiozła na ul. Południową w Lublinie. Jeszcze na ul. Północnej przechodziliśmy przez szpaler milicjantów z karabinami. Było to tak jak niemieckich filmach, gdy prowadzą ludzi skazanych na śmierć. W ten sposób ja byłem wyprowadzany do tej suki. Ten widok był okropny, tego się nie zapomina. Dopiero w suce jeden z milicjantów powiedział nam, że będziemy przewiezieni na Ośrodka Internowania przy ul. Południowej. W więzieniu spotkałem się z żoną, która przyszła po klucze. Nie mam specjalnie zastrzeżeń do służby więziennej, byliśmy dobrze traktowani. Dużo gorzej zachowywali się ubecy. Po wprowadzeniu do oddziału więzienia, w którym przebywali internowani, zostałem bardzo ciepło przywitany przez kolegów internowanych. 

Był Pan przesłuchiwany przez ubeków?

Byłem przesłuchiwany kilka razy. Pierwszy raz, gdy jadłem śniadanie pojawił się klawisz, który chciał mnie zabrać na przesłuchanie. Jeden z moich towarzyszy niedoli upomniał klawisza, że zachowuje się niestosownie. Ten przeprosił, powiedział „Dzień dobry” i zapytał, czy mogę pójść na przesłuchanie w trakcie śniadania? Oświadczyłem, że jestem w trakcie śniadania i gdy skończę, to mogę pójść. Po tym klawisz zabrał mnie do celi przesłuchań. Jeden z ubeków mnie przesłuchiwał. Był to prawdopodobnie Janusz Sagan. Przesłuchanie było krótkie, chodziło o powielacz i sztandary. Odpowiedziałem, że nie powiem, bo nie wiem. Tylko to ich interesowało. Przy kilku kolejnych było tak samo. W trakcie ostatniego przesłuchania w więzieniu zapytano mnie, gdzie chcę wyjechać za granicę? Odpowiedziałem, że nigdzie nie zamierzam jechać i mnie to nie interesuje. 22 lipca 1982 roku odwiedził mnie ks. Mazur i pocieszył mnie, że następnego dnia będzie amnestia i duża część internowanych opuści Ośrodek Internowania. Tak rzeczywiście się stało. Na pewno to oprócz mnie był Mundek Fijołek ze Szpitala Kolejowego w Lublinie. Było nas w tej grupie czterech. Zaprowadzili nas do biura więzienia po odbiór rzeczy i by wypełnić kartę wypisu. Wyprowadzał nas klawisz, który poradził nam, by nie iść na najbliższy przystanek MPK, bo tam czeka już radiowóz i będziemy zatrzymani na 48 godzin. Wyszliśmy na ulicę i rzeczywiście okazało się, że tam stoi radiowóz. Ominęliśmy go idąc drugą stroną ulicy. Mundek Fijołek i dwóch kolegów poszło na inny przystanek MPK na ul. Zemborzyckiej, a ja ich pożegnałem, przeszedłem na drugą stronę ulicy i rozglądając się jak złodziej wróciłem do domu. Radość była niesamowita. Wieczorem tego dnia odwiedziła mnie koleżanka z pracy śp. Teresa Kruk. Dowiedziała się, że jest amnestia i przyjechała do mnie do domu sprawdzić, czy rzeczywiście wyszedłem. Podczas internowania moją rodziną zaopiekowali się dobrzy ludzie m.in. Kazio Tarnowski, kolejarz, który pracował w gmachu Wschodniej DOKP przy ul. Okopowej. Bardzo dzielny człowiek. Gdy byłem internowany moją żonę odwiedzali państwo Deptułowie z KUL-u. Później nadal utrzymywaliśmy bliski kontakt, zapraszając się na imieniny, czy inne podobne okazje. Ojciec Wacław Oszajca też bywał często. 

Dziękuję za rozmowę. 

(cdn)

Robert Makenson

(opracował do druku K. Wieczorek)

Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część trzynasta.

Rozmowa ze Zbigniewem Figlem, brygadzistą elektromonterem Lokomotywowni Pozaklasowej PKP w Lublinie, działaczem NSZZ „Solidarność” na różnych szczeblach.

Robert Makenson: Panie Zbigniewie, jak Pana zdaniem doszło do rozpoczęcia strajku w Lokomotywowni Lublin?

Zbigniew Figiel: W maju na oddziale lokomotyw elektrycznych, na którym pracowałem, nie otrzymaliśmy premii, bo rzekomo nie wykonaliśmy planu napraw. Wobec braku części zamiennych należało wymontowywać części z jednej lokomotywy, by uruchomić drugą. Ten sposób znacznie wydłużał łączny czas naprawy w porównaniu do montażu nowej części. Nie udało się więc naprawić wszystkich objętych planem lokomotyw i nie dostaliśmy premii za kwiecień 1980 roku. Wówczas moi koledzy z oddziału napraw lokomotyw elektrycznych postanowili po 10. maja około godz. 7.00 przerwać pracę. Żądaliśmy wyjaśnienia sprawy i uregulowania premii. Około 10.00 delegacja protestujących została wezwana do naczelnika Lokomotywowni Jerzego Lulka. W trakcie rozmów naczelnik przyznał nam rację i zobowiązał się, że tę sprawę wyjaśni i ureguluje. Po tej obietnicy podjęliśmy pracę. Sytuacja ta zapoczątkowała proces jednoczenia się robotników. Moim zdaniem był to prapoczątek Lubelskiego Lipca. Już następnego dnia pracownicy na terenie całej Lokomotywowni dowiedzieli się, że po raz pierwszy pojawiło się wystąpienie pracowników walczących o swoje prawa. Wówczas nawiązaliśmy kontakt z Czesławem Niezgodą. Miał do nas pretensję, że wystąpiliśmy sami bez wsparcia ze strony pozostałych pracowników Lokomotywowni. Tak jednak wyszło. Zaczęliśmy się spotykać częściej w celu ewentualnej wspólnej organizacji podobnego protestu, ze wsparciem wszystkich pracowników Lokomotywowni. To był początek działalności opozycyjnej wobec władzy.

Czy te wydarzenia zaowocowały skutecznością działań w trakcie strajku w lipcu 1980 roku?

Strajk rozpoczął się 15 lipca 1980 roku w Lokomotywowni Lublin. Następnego dnia dołączyły inne jednostki węzła PKP Lublin tj.: służba drogowa, łączność, samochodówka i jednostka sieci i zasilania. 16 lipca po dołączeniu do strajku Oddziału Sieci i Zasilania wyłączona została sieć trakcyjna. Drużyny trakcyjne czyli maszyniści dołączyły do strajku prawdopodobnie 16 lipca 1980 roku. W tym też dniu nastąpiły blokady torów i rozjazdów przez ustawione tam lokomotywy i wagony.

Czy należy przyjąć, że protesty strajkowe zaczęły się w warsztacie Lokomotywowni?

Tak, zdecydowanie tak. Był to warsztat lokomotyw elektrycznych, spalinowych oraz dział obrządzania. Czesław Niezgoda był wówczas majstrem na obrządzaniu.

Co może Pan powiedzieć o pogłoskach medialnych, że doszło także do przyspawania lokomotyw?

Słyszałem doniesienia medialne o przyspawaniu jednej lokomotywy. Nie jest to jednak prawdą.

Czy mogła to być prowokacja Służby Bezpieczeństwa, by zdyskredytować strajkujących?

Jest to możliwe, bo tych ubeków na terenie Lokomotywowni było sporo nie tylko w czasie strajku, ale i później np. w stanie wojennym, niektórzy z nich byli na etatach kolejowych.

Czy przed wybuchem strajku w dniu 16 lipca 1980 r. poczynione zostały wcześniej przygotowania organizacyjne tj. np. wyżywienie czy zakwaterowanie strajkujących?

Były rozmowy na ten temat, ale nie pamiętam, by zostały wdrożone w życie.

Jak rozpoczął się strajk i w jaki sposób powiadomiono o nim kierownictwo?

Strajk na kolei był dla nas nowością. Zgromadziliśmy się na placu przed budynkiem administracji Lokomotywowni. Z dwóch wózków akumulatorowych zbudowaliśmy coś na kształt podium. Wówczas Czesław Niezgoda i prawdopodobnie Szpakowski powiadomili naczelnika Lokomotywowni, że pracownicy nie przystąpili do pracy.

Z dokumentów wynika, że w czasie strajku i po nim Zdzisław Szpakowski był aktywnym TW? Czy mieliście wówczas podejrzenia wobec jego osoby?

Tego wtedy nie wiedzieliśmy.

Czy w związku z tym można podejrzewać, że jego aktywność podczas strajku była próbą prowokacji ze strony Służby Bezpieczeństwa?

Mogła, ale chyba raczej nie. Z Czesławem Niezgodą, Tadeuszem Majchrzakiem, Markiem Kowalskim, Tadeuszem Kaszowskim ze „spalinówek” spotykaliśmy się często, natomiast ze Szpakowskim spotykaliśmy się rzadko. W czasie strajku występował komitet strajkowy. Był w nim np. Janusz Iwaszko, Czesław Niezgoda, Stanisław Dobosz, Tadeusz Majchrzak, Marek Kowalski, Tadeusz Kaszowski, ja i Piotr Osiak. Czesław Niezgoda i Zdzisław Szpakowski rozmawiali z naczelnikiem Jerzym Lulkiem. Sformułowaliśmy postulaty strajkowe. Pisał je Waldemar Baranowski. Przedstawione zostały naczelnikowi. Z Warszawy przyjechał wiceminister komunikacji Janusz Kamiński. Przybył też dyrektor Wschodniej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Lublinie Antoni Gzula. Prosił nas o uruchomienie wszystkich pociągów pasażerskich. Wówczas pociągi nie dojeżdżały do Lublina i nie wyjeżdżały z Lublina. Gzuli szczególnie na tym zależało.

Gdzie doszło do spotkania z min. Kamińskim?

Nie pamiętam, czy doszło do spotkania strajkujących z min. Kamińskim. Jeśli do niego w ogóle doszło to raczej w hali napraw niż na podium na placu.

Czy w czasie aktywnego strajku były jakieś próby prowokacji ze strony Służby Bezpieczeństwa?

Ja się nie spotkałem z takimi próbami. Były wyznaczone takie grupy 2-3 osobowe spośród pracowników Lokomotywowni i one patrolowały teren objęty strajkiem. Ja do takiej grupy nie należałem.

Czy podczas strajku na tym terenie przebywali funkcjonariusze Służby Ochrony Kolei (SOK)?

Nie pamiętam, nie chcę wprowadzać w błąd.

Co było sygnałem do zakończenia strajku?

Podpisanie postulatów, które przedstawiliśmy dyr. Gzuli. Najważniejszym z nich było uprawnienie do wyboru nowej Rady Zakładowej bezpośrednio przez pracowników Lokomotywowni.

Kto jeszcze był w zespole negocjacyjnym ze strony administracji?

Ja pamiętam tylko dyr. Gzulę i nacz. Lulka. Nie pamiętam czy w zespole tym był także dyr. Władysław Główczyk.

Czy wszystkie postulaty strajkujących zostały przyjęte przez administrację?

Przyjęte zostały wszystkie, lecz nie wszystkie zostały zrealizowane. Dodam, że w czasie strajku na terenie Lokomotywowni nie było żadnych wybryków, żadnego pijaństwa. Moim zdaniem było to bardzo poważne potraktowanie strajku przez wszystkich pracowników. Była zachowana powaga przez cały czas.

Jak wyglądała Pańska dalsza działalność w związku, od września 1980 roku?

We wrześniu 1980 roku organizowaliśmy struktury związkowe NSZZ „Solidarność” w Lokomotywowni PKP Lublin i na całym węźle lubelskim. Już we wrześniu zorganizowaliśmy też Święto Kolejarza na terenie Lokomotywowni. Wysyłaliśmy zaproszenia do wszystkich Komitetów Założycielskich NSZZ „Solidarność” węzła lubelskiego. Uroczystość odbyła się na hali bieżącej obsługi rewizyjnej parowozów. Mszę Świętą celebrował śp. ks. Stefan Soszka. Na te obchody zjechało się parę delegacji kolejarzy z Polski. Wielu kolejarzy przystępowało do komunii św. Były to więc uroczystości kościelne. Już w 1981 roku zostałem delegowany na 2 tygodnie do budowy pomnika doli kolejarskiej, którą rozpoczęliśmy na pamiątkę strajku lipcowego. Pamiętam jak wykopaliśmy wtedy fundament, a Olek Grabczyński ciął i spawał szyny, z których powstał krzyż. Józio, nie pamiętam nazwiska, majster z działu obrządzania zajmował się budową tego pomnika. Było to realizowane wg projektu, ale nie pamiętam czyjego. Na początku wylewaliśmy fundamenty, następnie konstrukcję żelbetową, do której mocowane były te szyny. Pomnik stoi do dziś. Umieszczono na nim słowa Ojca Świętego Jana Pawła II: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”. Natomiast w 1981 roku obchody Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej Patronki Kolejarzy zorganizowaliśmy już w listopadzie. Wówczas poświęcono ukończony już krzyż-pomnik, natomiast uroczystości I rocznicy strajków lipcowych odbyły się z Mszą św. polową przy nieukończonym pomniku. W czerwcu 1982 roku zostałem internowany. Zabrano mnie z miejsca pracy.

Jaką miał Pan funkcję związkową we wrześniu 1980 roku?

Z.F. W tym okresie byłem przewodniczącym koła NSZZ „Solidarność” w oddziale napraw lokomotyw elektrycznych. Na początku było to w ramach Komitetu Założycielskiego, później od października rozpoczęły się oddolne wybory do nowych struktur NSZZ „Solidarność”. Od lipca 1980 roku w Lokomotywowni funkcjonowała już nowa Rada Zakładowa wybrana przez pracowników. Nie nazywała się jeszcze „Solidarność”, bo nazwa ta powstała dopiero później. Rada Zakładowa w tym okresie przekształciła się w NSZZ „Solidarność”. Ja jako przewodniczący koła napraw lokomotyw elektrycznych wszedłem w skład Komisji Oddziałowej NSZZ „Solidarność” Lokomotywowni Lublin.

Był Pan też członkiem Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Węzła PKP Lublin.

Tak, byłem nawet w Prezydium tej Komisji. Ale to było w 1981 roku, po rejestracji NSZZ „Solidarność” na jesieni 1980 roku. W skład w/w Komisji wchodzili przewodniczący komisji oddziałowych i wybrani na zebraniu walnym delegatów organizacji zakładowej zorganizowanej na początku 1981 r. w Domu Kolejarza. W trakcie głodówki we Wrocławiu w październiku 1980 roku przysyłano do naszych struktur wiadomości. Przywozili je zaufani ludzie. W Komisji Oddziałowej „S” Lokomotywowni Lublin mieliśmy jedną czy dwie tablice informacyjne. Wieszaliśmy tam wszelkiego rodzaju wiadomości, które do nas docierały. Wówczas to ludzie zaczęli się gremialnie zapisywać się do NSZZ „Solidarność”, zarówno podczas głodówki, jak i po niej. W Lokomotywowni Lublin w tym czasie należało ponad 80 % pracowników. W mojej komórce napraw lokomotyw elektrycznych było to ponad 90 %.

(cdn)

Robert Makenson

(opracował do druku K. Wieczorek)