Kontynuujemy prezentację monografii Roberta Makensona zatytułowanej „Działalność opozycyjna kolejarzy na terenie Wschodniego Okręgu Kolei Państwowych w Lublinie w latach 1980 – 1989” W bieżącym numerze część dwunasta.
Rozmowa z księdzem prałatem Januszem Bogdańskim, byłym proboszczem parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy ul. Kunickiego w Lublinie
R.M. Jak doszło do zetknięcia Księdza ze środowiskiem kolejarskim?
Ks. J. Jak przyszedłem do parafii w roku 1982 to kolejarze już byli zrzeszeni, ponieważ cała dzielnica była kolejarska. W stanie wojennym w parafii działał ks. Soszka. Ks. Stefan był na początku administratorem a później proboszczem i on organizował spotkania z kolejarzami. Nie pamiętam, kiedy ołtarz został postawiony przez kolejarzy przed kościołem drewnianym. Jak przyszedłem, to proboszczem był ks. Rojek. On powiedział, że ten ołtarz to dzieło kolejarzy. Był drewniany, dość lekkiej konstrukcji i tam odprawiane były Msze św. Oprócz tego był jeszcze obraz Matki Bożej przywieziony ze wschodu przez kolejarzy. Na początku był w Lokomotywowni, potem w kościele drewnianym, a później został przewieziony do domu parafialnego, gdzie jest do dziś. Jak funkcjonowali kolejarze w stanie wojennym? Dla mnie najbardziej budująca była ich postawa w dziele budowy kościoła murowanego pw. Najświętszego Serca Jezusowego, gdzie zawsze można było na nich liczyć. Było to dzieło społeczne, więc działania parafian były spontaniczne, ale najbardziej prężni byli kolejarze. Jeśli byli wyznaczeni do jakichś prac, to przychodzili nie tylko z naszej parafii, ale także z innych i tutaj wspólnie pomagali w dziele budowie kościoła. Ksiądz biskup Pylak zwrócił się do mnie z pytaniem, bo wcześniej odszedł ks. Soszka i ks. Rojek, kto ewentualnie zajął by się kolejarzami, skoro to parafia kolejarska?. Do parafii przyszedł ks. Zarębiński zaraz po święceniach. Jego tata był kolejarzem, więc zaproponowałem ks. biskupowi właśnie jego. On na to się zgodził i rozpoczął pracę formacyjną. Gdy kolejarze raz w miesiącu spotykali się na Mszy św. to mieli taką obsługę liturgiczną. Przychodziło ich początkowo dużo, z czasem gdy następowały przemiany na kolei na spotkaniach miesięcznych było trochę mniej. Ale zawsze byli. W stanie wojennym trudno jest mi powiedzieć dlatego, że moja opieka dotyczyła tych, którzy byli internowani i aresztowani w Lublinie przy ul. Południowej. Tam byli też działacze „Solidarności”. Byli również skazani więźniowie. Przychodziłem odprawiać tam Mszę św. Jedna była dla internowanych z „Solidarności” a druga dla więźniów. Internowani bardzo elegancko przygotowywali liturgię Mszy św. łącznie ze śpiewami, przy akompaniamencie gitar. Byli zniewoleni przez to, co się działo w stanie wojennym, ale nie tracili ducha. Ten kontakt był jedynie okazjonalny przy Mszy św. W zakładzie karnym nie było wtedy Mszy św. dla kobiet. Tylko dla internowanych z „Solidarności” i więźniów. Więźniowie zachowywali się różnie. Była to jakaś okazja do przekazania grypsów. Internowani cieszyli się większą wolnością ze świadomością, że zostali skrzywdzeni przez SB. Potem ks. Eugeniusz organizował systematycznie Msze św. miesięczne połączone po liturgii z jakąś prelekcją. Były zaproszone osoby, głównie z KUL. Było to takie dokształcanie dla pracowników PKP. Gdy przychodziły jakieś uroczystości, kolejarze byli zawsze obecni. Nawet każde zaproszenie do pracy rezurekcyjnej, do Wielkiego Piątku, do Bożego Ciała, itd. To było bardzo budujące, integrowało ludzi. Aktywność w kościele była takim wzorcem wierności Bogu. Potem ks, Eugeniusz po kilkunastu latach został przeniesiony do parafii pw. Św. Stanisława. Początkowo tu przyjeżdżał na te spotkania miesięczne, ale doszedł do przekonania, że tam łatwiej będzie zgromadzić kolejarzy i prowadzić pracę formacyjną. Przeniesiono więc te spotkania i tak jest po dzień dzisiejszy. Organizuje to Katolickie Stowarzyszenie Kolejarzy i ci aktywni kolejarze łatwiej się tam organizują w Stowarzyszeniu. Poza tym nastąpiło rozdrobnienie na kolei i powstało wiele oddziałów i spowodowało to, że kontakt ten był szczuplejszy.
Ksiądz wspomniał o comiesięcznych prelekcjach realizowanych po zakończeniu Mszy św. Czy brali w nich udział przedstawiciele innych środowisk poza kolejarzami? Jak była tematyka tych spotkań?
Prowadzili je przede wszystkim profesorowie z KUL. Najbardziej aktywny był Pan prof. Olczak, byli też inni np. historycy. Nie były to prelekcje stricte polityczne, ale takie pobudzające świadomość religijną. W różnym zakresie, na różne tematy. Trudno teraz sobie je przypomnieć. Pan prof. Olczak to aktywista, a jednocześnie historyk. Byli też państwo Deptułowie. Byli też inni prelegenci KUL. Organizatorem tych spotkań był ks. Eugeniusz. On to przygotowywał i nad tym czuwał.
Czy można powiedzieć, że podczas tych spotkań dochodziło do integracji kolejarzy z innymi środowiskami?
Tak. To środowisko „kolejarskie” w istocie nie było stricte kolejarskie. Całe osiedle Kruczkowskiego i inne bloki były wymieszane. Najbardziej kolejarskim było środowisko przy Nowym Świecie. Tam chodząc „po kolędzie” na ogół spotykało się kolejarzy. Starsi już na ogół nie żyją a młodzi niekoniecznie są z koleją związani.
Czy w czasie między 1982 rokiem, kiedy rozpoczęła się kadencja Księdza jako proboszcza a 1989 rokiem były próby ingerowania Służby Bezpieczeństwa w życie parafii?
Każdy ksiądz miał swego „opiekuna”. Ja też miałem. On przychodził i zawsze męczył tą wizytą. Uważał to za swój obowiązek a ja nie miałem wobec niego żadnego zobowiązania. Musiał wytłumaczyć się z tego. Kiedyś na przykład powiedział, że jego córka idzie do I Komunii św. Ja mówię: „ To pięknie, jak już tak się znamy, to pewnie będę zaproszony, ale niech pan przyjdzie z córką. A jak dziecko będzie mnie zapraszało?” Powiedziałem, że powiem o tym księdzu biskupowi. I to wyhamowało nasze kontakty. Na kolejne spotkanie przyszedł jakiś delegowany przez niego, który też się tłumaczył. „Ja nie wiem po co, ale ja tu muszę być”. Taki obrazek, trwa budowa kościoła. Tego dnia przywieźli pręty stalowe. Wtedy już nie pracowaliśmy, ale pręty trzeba było rozładować. Patrzę, idzie ten pan. Mówił, że jest z wykształcenia budowlańcem, więc powiedziałem: „Przyszedł pan w dobrym momencie, będziemy rozładowywali stal zbrojeniową”. I on oraz jeszcze jeden sąsiad, we trzech żeśmy ją rozładowywali. I w tym momencie był z niego pożytek. A co zostało zapisane na temat treści tego kontaktu? Można tam było umieścić wszystko, przypisać słowa rozmówcy. Co do tej I Komunii św. to ochłodziła ona sytuację, a był to czas, gdy „Solidarność” była już prężna, więc widać było, że ma się to ku końcowi.
Czy w tym czasie były próby rewizji na terenie parafii, zastraszania, nachodzenia, czy sugestii, by nie prowadzić takiej działalności wobec kolejarzy?
Nie, były trudności innego rodzaju. Dokumentację na budowę kościoła, wszelkie pozwolenia celowo rozciągano w czasie. Byliśmy, brzydko mówiąc, tak sponiewierani przez urzędników, którzy nie chcieli załatwić sprawy a jednocześnie mówili, że wszystko „jest na maszynach”. Nie tylko ja miałem takie problemy. Nas było pięciu, którzy budowali kościoły. Stąd też działania były podobne – utrudniać i utrudniać. Przede wszystkim w gromadzeniu materiałów na budowę. Przywoziliśmy z Kielc takie płytki wielkogabarytowe, które ściśle biorąc nie powinny być posadzką w kościele, ale nie mieliśmy innego wyjścia. One zostały ładnie ułożone i służą po dzień dzisiejszy. Problemem był także cement, wapno, stal. Trzeba było dużo zachodu i czasem trochę ryzyka. Pamiętam, gdy jechaliśmy po te płytki do Kielc, był poślizg w lesie. Dzięki Bogu wyszliśmy z tego cało, to opieka boska. Przychodzi tu taki pan Skrzypczak, który był wtedy kierowcą i wspomina, że nie wie, jak to się stało, że nie znaleźliśmy się wtedy na drzewach. Może się wydawało, że budowa szła gładko, ale to nieprawda, to nie było gładko. Trzeba było dużo samozaparcia, ale reakcja ludzi wówczas była bardzo pozytywna. W miarę swoich możliwości wkładali serce w budowę kościoła. To wszystko było sposobem gospodarczym, ciągle na granicy ryzyka.
Pamiętam, jak przyjechała rodzina hiszpańska w trakcie budowy. Do pomocy byli zapraszani ludzie wg ulic. Ten Hiszpan powiedział, że też przyjdzie do pomocy w budowie. Zastanawialiśmy się jaką mu dać rolę? Wtedy na przykład nie można było kupić gwoździ. Daliśmy mu pokrzywione gwoździe, jakiś kamień i młotek i on te gwoździe prostował. Bardzo budujące, chciał mieć „swoją działkę”. Kolejarze to byli ludzie młodzi, ciężkie roboty nie były dla nich problemem, więc ta pomoc była bardzo skuteczna. Taka była prawda. Na przykład grób wielkanocny. Kolejarze siedzieli godzinami, zmieniali wartę, przygotowywali rezurekcję. To pięknie wyglądało w mundurach, Ksiądz biskup Pylak zawsze chwalił kolejarzy za ich patriotyczną postawę i taką zatroskaną o Kościół, parafię. Jak zaczęła się budowa kościoła, to ołtarz kolejarski sprzed kościoła drewnianego (był lekkiej konstrukcji) przenieśliśmy wraz z tymi kołami, krzyżem pod kaplicę przy ul. Kochanowskiego. Tam był symbolem dzielnicy kolejarskiej. Następnie po wybudowaniu kościoła parafialnego, ołtarz wrócił przed ten kościół. Po dzień dzisiejszy jest czytelnym znakiem, że to jest dzielnica kolejarska.
Czy można powiedzieć, że aktywność kolejarzy na terenie parafii ewoluowała w kierunku biernego oporu wobec otoczenia i ówczesnej władzy?
Podczas mojego pobytu w parafii ja tego nie zauważyłem. To już było po stanie wojennym, a działalność taka była za kadencji ks. Soszki jako proboszcza. On tutaj modelował te ruchy. Dużo kolejarzy przychodziło podczas budowy domu parafialnego. To jest dzieło ks. Soszki i kolejarzy. Z tego, co słyszałem, to były działania przeciw tej budowie. Ale ks. Stefan był uparty i mimo wszystko szedł naprzód.
Czy Ksiądz pamięta okres, gdy do parafii docierały dary z Zachodu, które wspomagały parafian i kolejarzy?
To nie były dary stricte dla kolejarzy. To były dary dla parafian. Były różne, począwszy od odzieży, artykułów spożywczych i innych, ale bez określenia, że to jest dla kolejarzy. Kolejarze byli przy tej dystrybucji, ale jako parafianie. Tak, że przychodziły te dary np. mąka. Śmiesznie to wyglądało, bo ludzie przychodzili na budowę kaplicy przy ul. Kochanowskiego; kiedy przyjechał kontener. Po pracy na budowie każdy dźwigał worek z mąką. Ale taki był czas. Podkreślam, że to były dary dla parafian a nie tylko dla kolejarzy.
Czy mógłby Ksiądz coś dodać odnośnie aktywności kolejarzy, która mogłaby być traktowana jako bierny opór wobec ówczesnej władzy? Czy można powiedzieć, że późniejsze słowa św. Jana Pawła II wypowiedziane tutaj w Lublinie „Kolejarze nie dajcie się dzielić, bądźcie zjednoczeni” były słowami proroczymi?
Sama obecność na tych Mszach św. miesięcznych była istotna dla tych, którzy przychodzili, sprawdzali. Takie świadectwo, nie trzeba było słów, żeby można było wyciągnąć właściwy wniosek, po co to jest? Ciągle to było podkreślane, nie dajcie się dzielić. Też jak Papież był to na obsługę na Majdanku, były przekazywane datki na sprawy dekoracyjne i organizowana pomoc.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Szczęść Boże.
PS. Wywiad z ks. Bogdańskim został przeprowadzony już w trakcie Jego poważnej choroby. Został przekazany do autoryzacji, której jednak rozmówca przed śmiercią nie wykonał. Zdecydowałem się jednak na jego publikację, bo zawiera wiele unikatowych informacji.
(cdn)
Robert Makenson
(opracował do druku K. Wieczorek)