Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

„PicturedWithin” – Jon Lord (1999)

 

Dla prawdziwych fanów Deep Purple nie jest tajemnicą fakt, że Jon Lord (stojący przez wiele lat za organami Hammonda tej formacji) niemal od zawsze interesował się muzyką klasyczną. Słychać to już w utworze „April” z 1969 roku, który znalazł się na trzecim albumie zespołu. Wiadomo też, że jego dziełem jest trzyczęściowy koncert na grupę i orkiestrę, zarejestrowany na żywo podczas występu w Royal Albert Halli wydany również w 1969.

Kompozycja ta została oparta na dość ciekawym pomyśle. Pierwsza część należała do orkiestry symfonicznej, która począwszy od bardzo stonowanego brzmienia budowała nastrój i w jakimś sensie przygotowywała grunt pod mocne wejście grupy rockowej. Zdecydowana gitara Ritchie Blackmoora i perkusja Iana Paice’a pojawia się dopiero po ponad siedmiu minutach. Muzycy próbują prowadzić dialog z orkiestrą, choć w dużej mierze jest on oparty na skrajnościach.

Druga część utworu,to próba znalezienia wspólnej formuły dla obu światów. Tu znalazło się miejsce zarówno dla Jona Lorda przy organach Hammonda, jak i śpiewającego Iana Gillana, który niedawno dołączył do Deep Purple.

Trzecia, najbardziej dynamiczna część pokazuje zespół i orkiestrę jako równorzędnych partnerów, wzajemnie się uzupełniających. Całość kończy rozbudowane solo perkusyjne Iana Paice’a. London Philharmonic Orchestrazagrała wówczas po batutą sir Malcolma Arnolda.

Był to twórczy czas przesuwania barier i granic zarówno dla dyrygenta i kompozytora, a także dla zespołu, który poszukiwał jeszcze własnej tożsamości. Później muzycy wspólnie zdecydowali, że Lord swoje zainteresowania klasyczne będzie realizował w ramach własnych projektów solowych.

I tak w 1970 roku ukazał się jego album zatytułowany „Gemini Suite”, cztery lata później dość przeciętny „Windows”, zaś w 1976 roku „Sarabande” – całkowicie instrumentalny i nie ukrywam, bodaj najbardziej przeze mnie lubiany. Wspomnieć wypada jeszcze o płycie „Before I Forget” z 1982 roku, po czym w działalności solowej Jona Lorda nastąpiła siedemnastoletnia przerwa.

W 1999 roku do sklepów trafił bohater dzisiejszej opowieści – płyta „PicturedWithin”. Wprawdzie później Lord wydał pod własnym nazwiskiem jeszcze kilka solowych albumów, jednak właśnie przy „PicturedWithin” warto zatrzymać się na dłużej. Jest to bardzo osobista wypowiedź, pełna wspomnień i refleksji o przemijaniu. Próżno szukać tu patosu czy rockowej energii, jak choćby w na późniejszych dwóch płytach nagranych przez Jona z HoochieCoochie Men.

Album został skomponowany i zarejestrowany w Kolonii. Składa się z dwunastu kompozycji, które zostały spięte w cztery części, a każdą z nich opatrzono oddzielnym tytułem: „The Valley”, „Blue SkyDreams”, „Of Heroes And Heroines” oraz „Beneath A HigherHeaven”.

Trudno jednoznacznie określić stylistykę całości. O ile początkowe dzieła Lorda próbowały z lepszym bądź gorszym skutkiem mieszać brzmienie klasycznej orkiestry z głośnym i zadziornym rockiem, tak ten album jest zupełnie inny. Brzmi jednorodnie i choć znawcy określają podobne brzmienie jako crossroads, to chyba najbliżej mu do tego, co określamy mianem muzyki filmowej – jakkolwiek wydany został pod szyldem wytwórni VirginClassics.

Jest to idealna muzyka jako tło dla relaksu i refleksji, choć jest także formą uczczenia pamięci tych, którzy odeszli. Jon Lord w tym czasie głęboko przeżywał śmierć swojej matki, jej też  poświęcił jeden z utworów – „Music For Miriam”. To właśnie ta kompozycja otwiera trzecią część, zatytułowaną „Bohaterowie i bohaterki”.Jej przejmujący nastrój budują głównie instrumenty smyczkowe – skrzypce, altówki i wiolonczele.

Spore wrażenie robi najbardziej rozbudowany, ponad czternasto minutowy utwór „Crystal Spa”. Warto wsłuchać się też w „Evening Song” ze wspaniałym głosem Sam Brown, jednak moim faworytem jest tytułowy utwór albumu, który rewelacyjnie zaśpiewał Miller Anderson. Jego słowa budują nastrój całości i wprowadzają w epicką, choć nieco mroczną podróż. Warto ją podjąć, bo dzięki niej zyskamy nie tylko doświadczenie, ale i pewien rodzaj duchowego bogactwa.

Jon Lord, mówiąc o swym muzycznym wykształceniu powiedział, że dużo zawdzięcza swemu ojcu, który dostrzegłszy talent zapisał go na lekcje pianina. To pozwoliło mu odkryć piękno muzyki barokowej, a zwłaszcza utworów Jana Sebastiana Bacha. Później złapał bakcyla rock’n’rollowo-bluesowego, głównie poprzez słuchanie popisów Amerykanina Jimmy’ego Smitha, znakomitego muzyka jazzowego, grającego na organach Hammonda. W latach sześćdziesiątych Jon Lord wspólnie z wokalistą Artem Woodem założyli zespół The Art Wood Combo, który później przekształcił się w The Artwoods.

Wypada wspomnieć, że w 1964 roku grupa ta jako jedna z pierwszych spoza żelaznej kurtyny odwiedziła Polskę. Dalsze lata to powołanie do życia wspólnie z RitchieBlackmorem i IanemPaicemDeep Purple, ale to już opowieść na zupełnie inną okazję…

Krzysztof Wieczorek

muza14