Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

„Niepotrzebna pogodynka, żeby znać kierunek wiatru” – Dylan.pl (2016)

 

Można dywagować, w czym tkwi siła poezji Boba Dylana. Czy w istocie należała mu się nagroda Nobla i właściwie dlaczego ten śpiewający od niechcenia gość z chrypiącym głosem (jeśli da się to jeszcze nazwać śpiewem) ma tylu zwolenników? Moda, snobizm? A może jednak coś w tym jest?

Odpowiedź nie jest łatwa, a muzyka wcale nie gra tu zasadniczej roli. Dyskusje o wartości tekstów Dylana trwały od dawna, a członkowie Szwedzkiej Akademii zgodnie z procedurami przyglądali się im ponad cztery lata. Wprawdzie decyzję podjęto jednomyślnie, to wcale nie była łatwa.

Można oczywiście dyskutować, czy to wyróżnienie jest zasłużone i czy literacki Nobel trafił w godne ręce. Oponentom przypomnę, że podziały na tzw. kulturę wysoką i niską są dziś anachroniczne, bowiem procesy zachodzące we współczesnej sztuce są na tyle różnorodne i dynamiczne, że niegdyś ustalone reguły od dawna zawodzą. Twórczość Dylana jest znakiem czasu i choć opiera się na środkach masowego przekazu, to niekoniecznie schlebia przeciętnym gustom. Wspierając się różnoraką symboliką i odniesieniami często podejmuje poważne tematy. Jego zasługą jest spopularyzowanie poezji w Ameryce lat sześćdziesiątych. To właśnie on ożywił tradycję bardów i przywrócił jej ważne miejsce w kulturze. Sam powiedział w jednym z wywiadów: „Myślę o sobie przede wszystkim jako o poecie, dopiero później muzyku. Żyłem jak poeta i umrę jak poeta.” Jednego tej twórczości nie można odmówić – jest ze wszech miar autentyczna. Być może dlatego ma taką siłę wyrazu.

Niewątpliwie dla większości zainteresowanych zasadniczym problemem pozostaje kwestia przekładu, wszak nie wszyscy Polacy biegle władają językiem Szekspira. Już przed wielu laty, słuchając polskich interpretacji piosenek Cohena dostrzegłem, że dobre tłumaczenie wcale nie musi wiernie odtwarzać każdego słowa. Oprócz tekstu równie ważne jest oddanie nastroju, klimatu i kontekstu wiersza. W przypadku Dylana dochodzi jeszcze subtelna, jemu właściwa ironia i czasem gorzka refleksja. Więc jeśli w tekście pojawiają się rodzime odpowiedniki idiomów lub sformułowania trafniej oddające myśl autora, a wynikające z naszych doświadczeń – tym lepiej dla tłumaczonego tekstu. Bywa, że w przekładach umyka magia oryginału, choć czasem pojawiają się dodatkowe pola interpretacji. Może właśnie dlatego teksty Dylana trudno dobrze przetłumaczyć, bo choć nawiązują do europejskiego dorobku, to mocno są osadzone w amerykańskiej kulturze.

Jego głos, to głos kontestatora, który zainspirował umysły nie tylko swego pokolenia. Jego piosenki weszły na stałe do światowej spuścizny kulturalnej. Jest autorem blisko sześćdziesięciu albumów. Do tego trzeba doliczyć serię dziesięciu tzw. oficjalnych bootlegów oraz książki, które napisał i filmy, w których wystąpił (choćby niesamowity western „Pat Garrett & Billy the Kid”).

Tu warto wskazać na niezwykły wybór jego poezji, wydany w 2017 roku przez Biuro Literackie, w świetnym tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego. Książka nosi tytuł „Duszny kraj”. Znalazły się w niej przekłady stu trzydziestu piosenek. Autor, jak sam twierdzi, pracował nad nią blisko czterdzieści lat i bynajmniej jej nie zakończył. Tłumaczy dalej piosenki amerykańskiego barda i trzeba przyznać, że robi to świetnie. Ważną częścią wyboru są przypisy, objaśniające kontekst kulturowy kolejnych tekstów.

I tu dochodzimy do sedna tematu. Wspomniany wybór poprzedziła rewelacyjny album Filipa Łobodzińskiego i jego zespołu. Jest po prostu świetny. Niesię porównać z wydaną dekadę wcześniej, dziś trudno dostępnąpłytą Martyny Jakubowicz, zatytułowaną„Tylko Dylan”. Jej interpretacje (w niezłym tłumaczeniu Andrzeja Jakubowicza) są bardziej stonowane, choć mają swój niezaprzeczalny urok.

Album formacji Łobodzińskiego jest zupełnie inny. Na dwóch płytach znalazło się blisko trzydzieści utworów z różnych okresów, podzielonych na pieśni „społecznie zaangażowane” i niemal intymne ballady. Siłą płyty są nie tylko tłumaczenia, lecz także muzyka – świetnie zaaranżowana i choć zdarza się, że odchodzi od oryginału, to jednak porywa i kapitalnie współgra z przekazem. Bywa dynamiczna, choć nie brak na płycie autorskich wykonań tłumacza, towarzyszącego sobie jedynie na gitarze i harmonijce ustnej. Bez obawy – jest naprawdę dobry i dysponuje też ciekawym głosem.

Artyście towarzyszą przyjaciele: Jacek Wąsowski, Marek Wojtczak, Krzysztof Poliński i Tomasz Hernik. Widać, a raczej słychać, że granie z kumplami daje Łobodzińskiemu autentyczną frajdę. Wypada podkreślić udział zaproszonych gości. W utworach pojawia się Organek, Pablopavo, Muniek Staszczyk, Marysia Sadowska, Tadeusz Woźniak i Martyna Jakubowicz. Ich udział dodaje płycie smaku, jednak same wykonania pozostają autorską wizją formacji Dylan.pl, zagraną z polotem, a nie wiernopoddańczo i „na kolanach”. Mimo to są bliskie dylanowskiemu duchowi. Może to kwestia akustycznego instrumentarium, takiego jakiego używa sam Mistrz.

Być może niełatwo Polakom utożsamić się z tematyką poruszaną w twórczości Dylana. Polskie społeczeństwo w tamtym czasie żyło innymi problemami. Nie bez znaczenia tu kontekst społeczno-kulturowy tekstów. Jestem przekonany, że Dylana stać jeszcze na wiele. Twórca z takim dorobkiem nie musi już nikomu niczego udowadniać. Wystarczy, że robi swoje. I dobrze, że jego twórczość dzięki takim przekładom może zaistnieć także u nas.

Krzysztof Wieczorek

muza13