Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Upon My Life” – Ray Wilson (2019)

Wprawdzie już zdarzyło mi się pisać o płycie, która miała swój debiut kilka tygodni przed publikacją tekstu, ale nie było jeszcze takiej sytuacji, by premiera albumu pokrywała się z datą wydania bieżącego numeru „Wolnej Drogi”.

Jednak okazja ku temu jest szczególna. Nie dość, że jest to moje setne spotkanie z Państwem, które wypadałoby jakoś zaznaczyć, po drugie płytę udało mi się zdobyć przedpremierowo (dlatego sygnowana jest podpisem artysty), a po trzecie naprawdę zawiera muzykę, na którą warto zwrócić uwagę.

O Rayu Wilsonie i jednym z jego wcześniejszych albumów pisałem już bodaj trzy lata temu. Wobec tego jedynie krótko przypomnę – to obdarzony charyzmatycznym głosem Szkot, który ponad dziesięć lat temu związał się z Polską, a ściślej mówiąc z Poznaniem i jego uroczą mieszkanką Małgorzatą Mielech, pedagogiem i gwiazdą Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, występującą z powodzeniem na wielu scenach świata.

Ray Wilson swą poważną karierę rozpoczął od własnego zespołu Stiltskin, potem w 1996 roku dołączył do Genesis, zajmując miejsce Phila Collinsa. Był wokalistą i współkompozytorem materiału na płytę Calling All Stations (1997). Współpraca trwała ponad dwa lata. W tym czasie grupa odwiedziła Polskę, dając koncert w Katowicach. Ray Wilson obdarzony jest szczególnym głosem, z lekką chrypką, o barwie przypominającej nieco Petera Gabriela, pierwszego wokalistę tej legendarnej grupy.

Po zawieszeniu działalności Genesis zaczął pracować na własny rachunek. Dziś wykonuje z powodzeniem własny repertuar, lecz sięga także po utwory muzyków z dawnej grupy, które w jego interpretacji brzmią naprawdę świeżo i atrakcyjnie. Jego głos wyjątkowo do nich pasuje, a on sam nadaje im nieco inny wyraz. Nie jest związany z żadną wielką wytwórnią płytową, a jednak przyciąga na swe występy wielu fanów. Potrafi dać sto czterdzieści koncertów rocznie, występując z powodzeniem w całej Europie i poza nią. Nie zapomina o własnej twórczości. Dotąd ukazało się kilkanaście jego albumów, w tym około dziesięciu studyjnych.

Upon My Life, to dwupłytowa kompilacja jego wcześniejszych autorskich dokonań, uzupełniona o dwa premierowe utwory. Jeden z nich I Wait and I Pray nagrał wspólnie z Małgorzatą Mielech, która choć w tej roli zadebiutowała, to jednak wypadła całkiem przekonująco. Album gromadzi wspomnienia i emocje z całej jego bogatej kariery. Druga z premierowych kompozycji nosi tytuł Come The End of The World. Obie zainspirowane zostały zmianami, jakim podlega ostatnio współczesny świat, przy czym bardziej chodzi tu o drogę, jaką podąża ludzkość niż konkretne wydarzenia.

Artysta ma świadomość, że stanęliśmy jako cywilizacja na rozdrożu. Nie bez powodu album ma swą premierę właśnie w pierwszy dzień listopada, dzień w którym planowane było wyjście Wielkiej Brytanii ze wspólnoty europejskiej. Dziś już wiemy, że termin ten nie zostanie dotrzymany, a obu stronom ogromnie trudno znaleźć wyjście z pogłębiającego się impasu. Narasta też rozczarowanie zwykłych ludzi. Mimo to piosenki Raya nie traktują o polityce. Choć, jak sam twierdzi – sztuka powinna zadawać pytania i rzucać słuchaczom wyzwanie, to jednak on sam poszukuje w swych utworach pokoju, miłości, nadziei i wiary.

Uważa też, że w miarę jak życie staje się coraz bardziej zagmatwane, to jego zdaniem właśnie muzyka może zapewnić tak bardzo potrzebną równowagę. Przesłaniem płynącym z niej powinna być nadzieja, gdyż ludzie potrzebują wsparcia. W rodzinie, miłości, przyjaźni i właśnie w muzyce. I te wszystkie elementy można odnaleźć w jego twórczości.

Dwupłytowe wydawnictwo Upon My Life, to retrospektywne spojrzenie w przeszłość, dokonane dwie dekady od momentu, gdy Ray opuścił Genesis i rozpoczął karierę na własny rachunek. To dwadzieścia sześć piosenek wybranych z dziewięciu albumów. Nie ukrywam, że właśnie wyjątkowy głos Raya oraz styl jego muzycznych opowieści, gdzie melancholia miesza się z rockowym nerwem, a brzmienie oscyluje od akustycznego po zdecydowanie mocniejsze zdecydowanie odpowiada moim oczekiwaniom. Jest tu moc, dynamika, jest świetnie brzmiąca gitara, kapitalne i nośne melodie, szczypta balladowej atmosfery oraz odrobina delikatności. Daleko jej do banału. Niesie w sobie emocje i ma coś do przekazania, nawet wówczas, gdy do odbiorcy nie dociera obcojęzyczny tekst utworu. Tu nie potrzeba wybitnego osłuchania, czy studiów muzycznych, by zagłębić się w jej estetykę.

Myślę, że zarówno dojrzały dżentelmen, jak i wrażliwy na piękno przedstawiciel młodszego pokolenia dostrzeże jej uniwersalny wymiar. Te piosenki łączą pokolenia, a Ray Wilson, to charyzmatyczny twórca, którego utwory są po prostu zwyczajnie piękne.

Krzysztof Wieczorek

muza22