Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: Hotel California -The Eagles (1976)

„Hotel California” – The Eagles (1976)

 

Trudno uwierzyć, że od premiery tego albumu minęły niemal czterdzieści cztery lata. Była to piąta studyjna produkcja amerykańskiej grupy The Eagles. Stała się jedną z najważniejszych płyt w historii rocka, a otwierająca ją tytułowa balladaotrzymała dwie nagrody Grammy (w kategoriach Nagranie roku oraz Najlepsza aranżacja wokalna). Album trafił na szczyt zestawienia najlepiej sprzedających się płyt Billboardu i pozostawał tam przez osiem tygodni. Do dziś znalazł ponad trzydzieści dwa miliony nabywców, a nagranie „Hotel California” zasłużenie zyskało miano jednej z najpiękniejszych ballad w historii rocka, ciesząc się zasłużoną popularnością także w naszym kraju.

The Eaglesspowstali w 1971 roku. Początkowo, jako grupa muzyków sesyjnych, zaczęli wspólną pracę nagrywając jeden z albumów Lindy Ronstadt, po czym ruszyli wraz z nią w dwumiesięczną trasę koncertową. Grało im się na tyle dobrze, że zachęcani zarówno przez managera, jak i samą Lindę, postanowili tej współpracy nie przerywać.

We wrześniu podpisali kontrakt z wytwórnią AsylumRecords. Wówczas The Eagless tworzyli: Don Henley (perkusja, śpiew),Glen Frey (gitara, klawiszei śpiew), Bernie Leadon (gitara, mandolina, banjo, śpiew) oraz Randy Meisner (gitara basowa, śpiew).

Pierwsze dwa albumy, zatytułowane „Eagles” oraz „Desperado”,zrealizowali w Londynie, w słynnym Olympic Studio, pod okiem doświadczonego Glyna Johnsa, pracującego niegdyś z The Rolling Stones. Pierwsza płyta, łącząca country z rockiem okazała się sukcesem, potwierdzonym udaną trasą koncertową. Wydany dwa lata później album, który w intrygujący sposób opisywał życie wyrzutków społeczeństwa, przekornie porównując ich do gwiazd rocka, został jednak przyjęty dużo chłodniej.

Nic więc dziwnego, że muzycyzmienili styl, porzucającdość łagodne brzmienie nawiązujące do country na rzecz nieco mocniejszego rocka. Zmieniono też producenta, zatrudniając znanego Billa Szymczyka. Uzupełniono także skład zespołu o kolejną, nieco ostrzejszą gitarę Dona Feldera. Pomysł okazał się trafiony i wyznaczył styl na kolejne lata, zaś album „On the Border”poprawiając notowania grupy, przygotował grunt pod nadchodzący szczyt popularności.

Sława rosła, jednak wewnątrz zaczęły się tarcia (stylistyczne, a nawet… polityczne). Ostatecznie, po nagraniu kolejnej płyty „One of TheseNights” z grupy odszedł Bernie Leadon, miłośnik amerykańskiej tradycji. Jego miejsce zajął podopieczny Szymczyka – Joe Walsh.

Nowy skład okazał się strzałem w dziesiątkę i w grudniu 1976 roku przyniósł właśnie kapitalny pod każdym względem „Hotel California”. Sama piosenka jest dość zakamuflowaną próbą opisu Los Angeles i samej Kalifornii z lat siedemdziesiątych, widzianej z perspektywy zespołu – czyli kobiety, nieskrępowana zabawa, wszechobecne używki i bogactwo. Byli też tacy, którzy doszukiwali się w niej odniesień satanistycznych.

Za żelazną kurtyną, czyli w naszym kraju piosenkę tę odbierano zupełnie inaczej. I wcale nie chodziło tu o niepowtarzalny i zapadający w serce dialog dwóch gitar. Polską interpretację doskonale opisał Krzysztof Piasecki, dopisując polskie słowa, nie mające wprawdzie nic wspólnego z oryginalnym tekstem, ale świetnie opisujące emocje, jakie budził ów utwór wśród polskiej młodzieży. Posłużę się cytatem: „Nie możesz tego wiedzieć młodziku z radia FM / Kiedy za szybą studia siedzisz nadając utwór ten / Dla ciebie to tylko staroć, dla nas to święty Grall / Daj zabrzmieć tym gitarom i orłom wznieść się daj.” Dziś poszukując tego albumu The Eagleswarto sięgnąć po jej rocznicowe, rozszerzone wydanie, gdzie na drugim krążku dodano nagrania koncertowe zespołu z października 1976 roku, zarejestrowane w Los Angeles.

Rok później muzycy rozpoczęli pracę na następnąpłytą „The Long Run”, która ostatecznie ukazała się w 1979 roku. Wprawdzie pochodzący z niej przebój „HeartacheTonight” znów wywindował ich na szczyty popularności, jednak był to już w zasadzie koniec. Sława postawiła im poprzeczkę bardzo wysoko, jednak nie sprzyjała relacjom między muzykami.

Atmosfera zaczęła się psuć, aż wreszcie w 1980 roku zespół rozpadł się. Muzycy kontynuowali indywidualne kariery, odżegnując się od dalszych wspólnych występów. Mimo to, w 1994 roku ponownie weszli do studia nagrywając album „HellFreezesOver”, który swym tytułem nawiązywał do słów Henleya z początku lat osiemdziesiątych, który wówczas stwierdził, że prędzej piekło zamarznie, niż on zagra wspólnie z zespołem. Płyta przyniosła kolejny komercyjny sukces, potwierdzony długą trasą koncertową.

Sielanka skończyła się kilka lat później w sądzie. Jak można było domyśleć się – poszło o pieniądze. Mimo to muzycy nagrali jeszcze kolejnyalbum z premierowym materiałem „Long Road Out of Eden” (2007).

Mimo kolejnego sukcesu Don Henleyoświadczył, że jest to ich ostatnie dzieło. W 2016 roku, po śmierci Glena Freya, zespół został ostatecznie rozwiązany.

Krzysztof Wieczorek

muza05