Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „An Outcast of the Islands” – Colin Bass (1998)

Colin Bass jest postacią dość znaną w naszym kraju zarówno z własnych dokonań, jak i dzięki współpracy z grupą Camel. An Outcast of the Islands, to jego pierwszy solowy album (nawiasem mówiąc – na jakim instrumencie mógłby grać muzyk o takim nazwisku…). Płyta zainteresuje także sympatyków Wielbłąda, gdyż znakomitymi gitarowymi solówkami gościnnie opatrzył ją Andy Latimer, lider Camel, a dodatkowo pojawia się na niej również Dave Stewart, perkusista wspomnianej grupy.

Jest jeszcze dodatkowy smaczek – album ma sporo polskich akcentów. W nagraniach udział wzięli: Wojciech Karolak (na organach Hammonda), a także Zbigniew Florek (k), Maciej Meller (g), Jacek Zasada (fl) – wówczas związani z zespołem Quidam i Marcin Błaszczyk (k) oraz Szymon Brzeziński (g) z Abraxas. Trzeba też podkreślić udział w nagraniach Emili Derkowskiej, dawnej wokalistki inowrocławskiej grupy Quidam. Nagrania zrealizowano w Polsce oraz w Kalifornii (USA). Dobrze się stało, że w grudniu ubiegłego roku, po dwudziestu latach od premiery album wydano ponownie, tym razem w wersji winylowej. Nowa edycja jest bogatsza o cztery nagrania, zarejestrowane na żywo podczas koncertu 13 kwietnia 1999 roku w studiu radiowej Trójki. Dobrze, że album doczekał się wznowienia, gdyż to naprawdę porcja doskonałej muzyki, nawiązująca do najlepszych dokonań rocka progresywnego.

Colin Bass do 2011 roku mieszkał w Berlinie. Często bywał w Polsce, nagrywał i występował z polskimi muzykami (m.in. z Józefem Skrzekiem – album Planetarium). W 2000 roku, na krajowym rynku ukazały się dwa albumy dokumentujące jego polskie koncerty. Tu warto dodać, że z okazji winylowego wznowienia An Outcast of the Islands muzyk ponownie zawitał w naszym kraju, dając trzy koncerty: w Piekarach Śląskich, Legionowie i Poznaniu.

Mimo upływu dwóch dekad zaprezentowana muzyka nie straciła niczego ze swego uroku. Jest melodyjna, refleksyjna, wielobarwna i pełna ciepła; nie brak w niej też zapadających w pamięć tematów. Ważną częścią albumu są symfoniczne fragmenty instrumentalne, które rozwijają wątki narracyjne płyty, bądź doskonale je puentują. Tu ukłon należy oddać Orkiestrze Filharmonii Poznańskiej, pod dyrekcją Kim Burton. Udział polskich solistów w nagraniach był z pewnością rodzajem nobilitacji, bowiem album już wówczas spełniał wyśrubowane standardy zachodnich produkcji wielkich koncernów.

W zasadzie płyta Colina Bassa mogłaby uchodzić za zaginiony album Camel z okresu Dust and Dreams, Rajaz, czy A Nod And A Wink. Utrzymana jest w podobnym klimacie i stylistyce. Muzyka jest może nieco łatwiejsza, choć nie brak jej rozmachu i jednocześnie dbałości o szczegóły. Na gitarze przygrywa Andy Latimer, a wokal Colina do złudzenia barwę głosu lidera Camel.

Tematyka piosenek osnuta jest dość luźno wokół prozy Józefa Conrada. Całość otwiera sześciominutowy instrumentalny Macassar, z ładnie wyeksponowanymi klawiszami, dobarwionymi Hammondem i tradycyjnym pianem. Utwór jest wstępem do urokliwej ballady As Far As I Can See, z zapadającym w pamięć refrenem.

Dalej nieco zaskakujące klasyczne intermezzo, które okazuje się wstępem do kolejnej kapitalnej ballady Goodbye to Albion, z powracającym pięknym motywem zagranym na flecie przez Jacka Zasadę. To jeden z piękniejszych momentów na płycie. Dalej pojawia się instrumentalny utwór Straits of Malacca, wprawdzie znacznie żywszy, jednak nieco tajemniczy, z odgłosami tropikalnej nocy w tle. Kompozycja płynnie przechodzi w kolejny instrumentalny fragment, zatytułowany Aissa. To już Camel w czystej postaci.

Dalej mamy jeden z najbardziej znanych utworów Colina – Denpasar Moon. Przed laty, działając na azjatyckim rynku wykonywał go jako Sabah Habas Mustapha. Tam kompozycja sięgnęła szczytów popularności, nagrano blisko pięćdziesiąt wersji, które rozeszły się w nakładzie kilkuset tysięcy egzemplarzy. Tu przedstawił znacznie bardziej dojrzałą adaptację, która doskonale wpasowała się w klimat albumu.

To jednak nie wszystko. Wypada jeszcze wyróżnić dwie świetne kompozycje No Way Out oraz Holding Out My Hand. Całość pięknie dopełniają klasyczne smyki w aranżacji Kim Burton. W dobie elektroniki i samplerów są niczym powiew świeżego powietrza.

I jeszcze jeden wysmakowany, delikatnie bluesowy utwór Reap What You See oraz już naprawdę na koniec sam mistrz z akustyczną gitarą w króciutkiej miniaturze, ozdobionej odgłosami jawajskiej nocy…

Trudno uwierzyć, że minęły już dwie dekady od premiery tego albumu. Dobrze się stało, że powrócił na rynek. To dzieło z absolutnie światowej czołówki. Serce rośnie, że powstało przy znaczącym współudziale polskich muzyków.

Krzysztof Wieczorek

muza05