Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Ich ostatnia nadzieja

Oto jest! Po latach klęsk, upokorzeń i łez, wreszcie pojawił się On. Liberalny mesjasz, pasterz wszystkich niewiernych owieczek oraz przywódca duchowy tych, co w ducha nie do końca czy wręcz wcale nie wierzą. Małe, aczkolwiek bardzo jasne, różowe światełko w brunatnym tunelu PiS-owskiego reżimu – jakby to ze szczerym przerażeniem w oczach wyraził przeciętny czytelnik „Gazety Wyborczej” czy innego „Newsweeka”. Tomasz Grodzki, gdyż o nim mowa, nowo wybrany Marszałek Senatu RP – profesor, lekarz, zręczny chirurg, wspaniały ojciec, niewątpliwie wierny mąż i ogólnie rzecz biorąc – wzór cnót wszelakich.

No dobra, dość tego lukrowania i od razu przyznaję, że osobiście w najmniejszym nawet stopniu nie podzielam tych mniej lub bardziej entuzjastycznych zachwytów nad postacią nowego Marszałka. Owszem, jak na standardy Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza w porównaniu z poprzednim POwskim szefem Senatu, dwie kadencje temu nominowanym z szeregów tego ugrupowania, czyli Bogdanem Borusewiczem, jest to zmiana na lepsze. Pan Tomasz w odróżnieniu od pana Bogdana potrafi na przykład zwięźle wypowiedzieć trzy zdania w języku polskim, a przy tym ani razu się nie zaciąć, nie zapowietrzyć lub nie zgubić wątku, co temu drugiemu sprawiało i nadal sprawia niewyobrażalną trudność.

Notabene, ja przez dosyć długi czas myślałem, że Borusewicz, to jakiś repatriant z Kazachstanu, który mówi tak, jak mówi, gdyż jest dopiero na etapie zaznajamiania się z naszą, bądź co bądź niełatwą mową i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że on z krwi i kości, a nawet z Lidzbarka Warmińskiego. OK, zostawmy zresztą tę kolejną upadłą, styropianową legendę i skupmy się na teraźniejszości, czyli na panu Grodzkim.

Tak więc, już na wstępie, dokładnie w pierwszych słowach po wybraniu go na tę podobno zaszczytną funkcję, zapytany, czy ją przyjmuje oznajmił, cyt.: „przyjmuję”, jednocześnie zaznaczając, że nie chciałby porównywać się z Papieżem Janem Pawłem II, gdy wypowiada owe „przyjmuję”.

To swoją drogą taka sprytna sztuczka retoryczna, gdy dany jegomość mówi, że nie chce być porównywany z kimś o wiele zacniejszym od siebie, ale przywołuje jego osobę właśnie celem domyślnego przyrównania oraz dodania sobie splendoru. Tak, czy inaczej, wyszło to trochę żenująco, a już z pewnością całkowicie nie na miejscu było zestawienie Papieża wybranego (przynajmniej w świetle wiary) jednym głosem Ducha Świętego, który na konklawe przybył wprost z Niebios, z jakimś politykiem wybranym (tu przypominam, że pan Grodzki uzyskał najmniejszą możliwą większość) również jednym głosem z tym, że Stanisława Gawłowskiego, który dla odmiany przybył niemal prosto z pierdla.

Tuż po pierwszym, senackim posiedzeniu, na którym dokonano wyboru, odbyła się konferencja prasowa, a na niej ledwo raczkujący pan Marszałek – znowu w pierwszych swoich słowach – złożył swoisty hołd Grzegorzowi Schetynie, doceniając jego geniusz w aspekcie koncepcji tzw. „paktu senackiego”, którego pan Grzegorz był autorem, a dzięki któremu pan Tomasz obejmie swoją funkcję na najbliższe 4 lata, tak co by wszyscy zainteresowani wiedzieli, skąd mu nogi wyrastają i do której frakcji w PO przynależy.

Następnego dnia, acz już wieczorną porą, nowo wyłoniony szef Senatu pojawił się na ekranie telewizora wygłaszając uroczyste orędzie naszpikowane imponującą ilością banałów, frazesów i ogólnego pustosłowia, tym samym ostatecznie udowodnił, iż jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, w sensie solidnym partyjniackim funkcjonariuszem na (niestety) skrajnie partyjniackiej funkcji, głoszącym partyjniackie uroczyste slogany, stosowne do okoliczności.

Żadnej wizji ani głębszej idei na te najbliższe 4 lata swojej rozpoczynającej się kadencji, po prostu kochajmy się wszyscy, gdyż jesteśmy wszak takim wspaniałym społeczeństwem i oby nam się i w ogóle.

Innymi słowy, mówił dużo, lecz nie powiedział nic. Polityk pełną gębą aż chciałoby się rzec, iż rasowy, tylko nie wiem czy ten zwrot ciągle jest dozwolony w epoce polit-poprawności.

Co ciekawe, nowym Marszałkiem zachwyciła się nie tylko liberalna, ale nawet prawie cała stricte lewicowa strona naszego życia publicznego, przynajmniej na samym początku, przed jego pierwszym wywiadem dla lewicowego źródła prawdy najwyższej, czyli przywołanej już wcześniej „GW”.

W wywiadzie tym pan Grodzki delikatnie, ale i jednoznacznie dał do zrozumienia, iż wbrew twardej oraz nieugiętej linii ideologicznej tej gazetki, aborcja wcale nie jest OK, a nawet ośmielił się określić ją jako ogromną tragedię dla kobiety i jej rodziny. Tego było już za wiele dla parującego szamba, czyli sekcji komentarzy na internetowej stronie rzeczonego pisemka, które to szambo natychmiast zareagowało słusznym bulgotem swego oburzenia.

Jakby tego było mało, w innym wywiadzie pan Tomasz, tym razem już w ogóle bez żadnych ogródek stwierdził, iż jako lekarz jest absolutnym przeciwnikiem legalizacji marihuany dla celów rozrywkowych, co także spowodowało wyraźnie słyszalny jęk zawodu większości lewicowych elit.

Wolne skrobanki i wolne zioło, dwie postępackie świętości z palety „podstawowych wolności” współczesnego lewaka, tak niecnie podeptane przez Marszałka, z którym ów lewak wiązał swe nadzieje. To musi boleć.

Jaki więc będzie ten nowy przewodniczący „izby zadumy”? No cóż, jak już na początku wspomniałem, nie budzi on ani mojej sympatii, ani zaufania. Mimo deklarowanej wszem i wobec pokory jest w nim spora doza bufonady i naprawdę mocno rozdęte ego, co uważny obserwator spostrzeże bez trudu.

Poza tym, idę o zakład, że Naczelnik z Żoliborza nie pozostawi w spokoju tej kruchej, jednomandatowej przewagi pana Grodzkiego, która uczyniła go Marszałkiem Senatu, tak więc istnieje prawdopodobieństwo, że za jakiś czas w ogóle nie będzie tematu.

Bądź co bądź, pan Prezes nie takich przeciwników już kontratakował. Skutecznie.

Marian Rajewski

Kategoria:
Marian02 youtube (2)