Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

„Edge of Twilight” – Gentle Giant (1996)

Grupa GentleGiant nigdy nie była w naszym kraju szczególnie popularna. Z okładki wybranej na dzisiejsze spotkanie składankowej płyty spogląda zarośnięta gęba bajkowego potwora. Nie jest straszna, a nawet się uśmiecha, zapraszając w nieco dziwny muzyczny świat brytyjskiej grupy, która czas swej świetności przeżywała w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Tytuł „Edge of Twilight” nawiązuje do ulotnej chwili, kiedy łagodnieje słoneczne światło, a dzień chyli się ku końcowi.

W początkach lat siedemdziesiątych grupa należała do czołowych formacji, formujących zręby popularnego wówczas i u nas art rocka. Poważni krytycy wymieniają ją jednym tchem obok Yes, JethroTull, Genesis, Emerson Lake & Palmer, King Crimson czy Pink Floyd. A jednak członkowie GentleGiant nigdy nie dorównali popularności wyżej wspomnianym, zresztą nigdy im nie zależało na taniej sławie. Nie wyróżniali się na koncertach, nie popisywali się cyrkowymi umiejętnościami, nie poszukiwali natchnienia w odmętach poszerzonej świadomości i oparach psychodelii – po prostu źródłem inspiracji dla GentleGiant była po prostu sama muzyka.

Sięgali do dorobku twórców z minionych wieków, nie tworzyli jednak transkrypcji, a raczej podglądali ich warsztat twórczy. Zaowocowało to powstaniem stosunkowo krótkich utworów (jak na standardy art rocka), jakkolwiek zawierały one znacznie więcej skondensowanych pomysłów muzycznych. Stylistykę cechowało wyjątkowe brzmienie, będące syntezą rocka, czy nawet hard rocka, z folkiem, soulem i muzyką klasyczną oraz podejściem do śpiewania zaczerpniętym z barokowych i renesansowych wzorów. Wszystko to sprawiało, że muzyka sympatycznego olbrzyma bardziej nadawała się do smakowania w domowym zaciszu i tam prezentowała swoje walory najpełniej.

Jak ta twórczość broni się dziś? Nie przypomina właściwie żadnego ze znanych zespołów. Wymaga spokojnego odbioru i niewątpliwe zyskuje po kilku przesłuchaniach. Warto jednak poświęcić uwagę by docenić jej urok i smak.GentleGiant potrafi dostarczyć naprawdę wielu wzruszeń. Wybrana kompilacja jest jedynie wstępem do poważnego przyjrzenia się dorobkowi zespołu. Zawiera przemieszane utwory, zaczerpnięte z pierwszych czterech albumów zespołu. Jakkolwiek ów zbiór stanowi niezły portret zespołu, jest jednak siłą rzeczy mocno niepełny.

Od chwili debiutu GentleGiant minęło niemal pół wieku. Historia zespołu rozpoczęła się w szkocko-żydowskiej rodzinie Shulmanów i była konsekwencją niepospolitego zainteresowania muzyką, jakie wykazywali trzej bracia: Phil (ur. 1937), Derek (ur. 1947) i Ray (ur. 1949). Tato Shulman grał w wojskowej orkiestrze, był także trębaczem jazzowym, toteż z sympatią, uznaniem i poparciem spoglądał na synowskie pasje. Zachęcał ich do gry na wielu instrumentach, pilnując by ćwiczyli przynajmniej godzinę dziennie. Nic więc dziwnego, że w krótkim czasie wszyscy trzej chłopcy stali się biegłymi multiinstrumentalistami.

Naturalną konsekwencją tej pasji było założenie zespołu, którego człon początkowo stanowił Derek i Ray. Obaj ulegli modnej w początku lat sześćdziesiątych muzyce rythm& blues. Najstarszy z braci początkowo pełnił rolę menadżera, jednak ostatecznie dołączył do zespołu.

Początkowo występowali jako The HowlingWolves, a następnie The Road Runners, by w końcu przyjąć nazwę Simon Dupree i The Big Sound. Ów Simon Dupree był scenicznym wcieleniem DerekaShulmana.

Muzyka jaką proponowali spotkała się wprawdzie z życzliwym przyjęciem, jednak grupa nie zdobyła większej popularności. Frustrujący brak satysfakcji artystycznej oraz naciski wydawców na zmianę stylu sprawiły, że w 1969 roku bracia ostatecznie rozwiązali skład. Postanowili stworzyć nową formację, która grałaby wyrafinowanego rocka dla bardziej wymagających słuchaczy.

Tak w 1970 roku powstał GentleGiant. Zaangażowali dodatkowych muzyków. Byli to: Gary Green (gitara, mandolina), KerryMinnear (klawisze, wibrafon, wiolonczela) oraz perkusista Martin Smith. Ten ostatni legitymował się dyplomem wspomnianej wcześniej Royal College of Music, zdobytym na wydziale kompozycji.

Bracia ponownie zademonstrowali swe umiejętności – i tak Derek grał na saksofonie i flecie prostym, Ray na basie i skrzypcach, zaś Phil na saksofonie, trąbce i klarnecie. Derek i Phil wzięli na siebie również rolę wiodących wokalistów. Grupą zaopiekowała się wytwórnia Vertigo.

Zwrócili uwagę sporymi umiejętnościami, jednak korzystali z nich z umiarem, nie popisując się niepotrzebną wirtuozerią. W przeciwieństwie do większości grup progresywnych, stawiali na bardzo zwięzłe, ale treściwe utwory. Unikali pretensjonalności, zamiast tego po prostu bawili się muzyką.

Debiut zebrał zasłużone głosy uznania, bowiem jego zawartość zadziwia także i dziś. Już wówczas dość dokładnie definiował styl, któremu pozostali wierni przez pozostałe lata.

Podsumowując karierę grupy całościowo uważam, że pierwszych siedem (z jedenastu) albumów przyniosło muzykę najwyższej próby. Jest to ten rodzaj twórczości, który wymaga wysiłku intelektualnego i osłuchania, jednak gdy się w nim rozsmakować, to nie sposób się od niej uwolnić.

Szkoda, że brak odpowiedniej promocji nie zapewnił zespołowi należnego miejsca w panteonie sław. Dziś sytuację ratuje jedynie Internet i łatwiejszy dostęp do ich spuścizny. Warto się w nią zagłębić. To prawdziwe korzenie rocka progresywnego, czerpiącego spoza rockowych źródeł. Takiego zespołu wcześniej nie było. Później też nie.

Krzysztof Wieczorek

muza10