Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „The Snow Goose” – Camel (2013)

Miłośnicy rocka progresywnego być może spojrzą na okładkę prezentowanego albumu z pewnym wahaniem, spotęgowanym dodatkowo umieszczoną w nawiasie datą.

Spieszę rozwiać wątpliwości. To jak najbardziej klasyczne dzieło Camel z 1975 roku, jakkolwiek w nieco nowszej odsłonie i ze zmienią okładką. Nadal jest instrumentalny epos, nasycony pięknymi melodiami, harmoniami, brzmieniem fletu i cudownie brzmiącej gitary Andy’ego Latimera, zainspirowany opowiadaniem amerykańskiego literata Paula Gallico, z 1940 roku.

Pojawiło się ono na łamach „The Saturday Evening Post”, a później wydano je w formie książeczki. Gallico nie był zbyt popularny, choć napisał również sfilmowaną później „Tragedię Posejdona”. Bronił swego dzieła i nie chciał zaakceptować pomysłu Andy’ego Latimera, zaś grupę Camel kojarzył… z koncernem tytoniowym.

Co jednak skłoniło muzyków do zilustrowania jej treści? Cofnijmy się do roku 1940. W maju wojska francuskie i brytyjskie wycofując się z Belgii zostały zepchnięte do kanału La Manche. Po dwóch tygodniach walk i wyczerpaniu zaopatrzenia, jedynym ratunkiem była ewakuacja do Anglii przez Dunkierkę. Płynące z pomocą okręty transportowe nie mogły zacumować w zniszczonym porcie, stale bombardowanym przez Niemców. Postanowiono do ewakuacji wykorzystać cywilne łodzie, by umożliwić transport żołnierzy na statki. Zebrano blisko osiemset motorówek, jachtów, tramwajów wodnych i rybackich kutrów, z których Niemcy podczas ewakuacji zatopili jedną czwartą. Mimo to udało się ewakuować trzysta czterdzieści tysięcy osób, a fakt ten do dziś Brytyjczycy nazywają „cudem pod Dunkierką”.

Opowiadanie Paula Gallico rozpoczyna się wiosną 1930 roku. Jego bohaterem jest Philip Rhayader, pełen ciepła brodaty artysta, dotknięty jednak kalectwem. Uciekając przed ludzkim szyderstwem zamieszkał w opuszczonej latarni morskiej na wschodnim wybrzeżu Anglii. Tam w samotności malował okoliczny krajobraz i ptaki, którym przy okazji pomagał przetrwać zimę.

Pewnego dnia trafiła do niego Fritha, dwunastoletnia prosta dziewczynka z pobliskiej wioski. Przełamując strach, przyniosła śnieżnobiałą gęś ze złamaną nogą i uszkodzonym skrzydłem. Pod opieką Philipa ptak szybko wrócił do zdrowia.

Ośmielona dziewczynka postanowiła odwiedzić swoją gęś i wkrótce stała się częstym gościem w latarni. Razem nazwali ptaka „La Princesse Perdue”, czyli Zaginiona Księżniczka.

Wiosną gęś odleciała na północ, a wizyty dziewczynki ustały. Philip znów poczuł się samotny. Jesienią ptak powrócił, a na wieść o tym powróciła też Fritha. Ten rytuał powtarzał się co roku. Zawiązała się między nimi więź, a Zaginiona Księżniczka zaczęła traktować latarnię jak swój dom, do którego cyklicznie powracała.

Wiosną 1940 roku z ptakami pojawiły się na niebie bombowce z krzyżami na skrzydłach. Fritha z dziewczynki stała się kobietą, a Philip poczuł, że ze swym kalectwem nie powinien narzucać jej swego towarzystwa. Dziewczyna odeszła, lecz tęsknota kazała jej po trzech tygodniach powrócić w pobliże latarni. Zobaczyła Philipa, który z trudem tłumaczył jej, że sto mil dalej, po drugiej stronie kanału, w płonącej Dunkierce uwięziona brytyjska armia czeka na pomoc. Porównał ich do upolowanych rannych ptaków, nad którymi krążą drapieżniki. Potrzebują pomocy, jak niegdyś „La Princesse Perdue”. Trzeba przywieźć ich do domu i opatrzyć. To jest jego obowiązek jako mężczyzny, choć kalekiego. Obiecał, że wróci.

Odpłynął, a za nim poleciała śnieżna gęś. Ludzie we wsi później opowiadali, że uratował wielu żołnierzy, którzy zapamiętali dziwnego wybawiciela z gęsią.

Wreszcie któraś z przeprawiających się grup dostrzegła jego łódź samotnie kołyszącą się na falach i białego ptaka na burcie. Gdy podpłynęli, dostrzegli, że Philip nie żyje. Nie widzieli więcej, bo gęś sycząc broniła dostępu. Zbaczając z kursu i omijając pływającą minę niemal cudem uniknęli tragedii. Gdy ją później zdetonowali wzburzone fale pochłonęły samotną łódkę, a ptak odleciał.

Fritha czekała długo, aż wreszcie zrozumiała, że Rhayader nie wróci. Wówczas na niebie pojawiła się śnieżna gęś. Okrążyła dziewczynę, a dziewczyna zrozumiała, że to znak od Philipa, który w ten sposób chciał ją pożegnać…

Zespół nieco przearanżował swoje największe dzieło i choć brzmi ono bardziej współcześnie, to wielu fanów i krytyków wyżej stawia oryginał sprzed czterdziestu lat.

Mnie nowa wersja podoba się, jest bardziej przejrzysta i świeższa, choć równie wysoko cenię starą. W samej muzyce nie ma wielu znaczących zmian, doszło jedynie nieco smaczków. Projekt graficzny okładki przemawia do mnie znacznie bardziej niż wcześniejszy, gdyż trafniej ilustruje nastrój albumu i opowieści. Kto nie zna tej muzyki niech koniecznie posłucha.

Krzysztof Wieczorek

muza15