Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Myśmy rebelianci” – De Press (2009)

Slavonice – niewielka osada na południu dawnej Czechosłowacji, 1970 rok. Późny wieczór, skrzypi śnieg, ruch zamarł. Przy końcu peryferyjnej ulicy zatrzymuje się taksówka. Wysiada z niej trzech małomównych nastolatków z plecakami. Kierowca też nie jest rozmowny. Pasażerowie z obcym akcentem powinni budzić podejrzenie, granica z Austrią niedaleko… Ale w końcu to nie jego sprawa, znowu będą go godzinami wypytywać, a przecież ci młodzi nie pierwsi i nie ostatni. Myśli więc o ciepłej kolacji, chwyta zwitek banknotów i szybko odjeżdża. Chłopcy zbierają bagaże i odchodzą na południe. Ślady przykrywa śnieg.

Andrzej idzie pewnym krokiem. To nie pierwsza granica. Poprzednią sforsowali w górach, koło Chyżnego. On sam, urodzony w Jabłonce na Orawie, znał tamte strony, jak własną kieszeń. W dzieciństwie nasłuchał się opowieści o tatrzańskich kurierach. Góralska tradycja ma wpisane dążenie do wolności i podróż za chlebem… Rok temu przeszli tędy jego starsi koledzy ze szkoły. Im się udało, więc jemu też musi. Zostawił rodziców, szkołę, regionalny zespół „Małe Podhale”, dogadał się z dwoma kumplami i ruszyli. Koledzy przysłali list, w którym dokładnie opisali drogę.

W pobliżu Slavonic na granicy min nie było, tylko zasieki z drutów kolczastych pod napięciem. Patrole mijały się co kilka minut. Kluczowe było tylko sto metrów. Z pierwszym ogrodzeniem poszło bez problemów. Zaczęli biec, jednak już po chwili usłyszeli krzyki i zobaczyli latarki. W ostatniej chwili udało się pokonać ostatnie druty. Gdy rozległy się strzały wbiegali do niewielkiego lasku. Dalej było jakieś torfowisko i tory kolejowe, i… tablica z niemieckimi napisami. Udało się!

Andrzej Dziubek (bo o nim mowa) pracy się nie bał. Czekając na formalności pomagał w tartaku. Przy pile tarczowej zostawił trzy palce. Nieoczekiwanie pojawiła się propozycja wyjazdu do Norwegii. Szybko nauczył się języka, skończył szkołę rzemiosła artystycznego, rozpoczął studia na stołecznej Akademii Sztuk Pięknych. Po koncercie Sex Pistols uwierzył, że mimo kalectwa poradzi sobie z gitarą basową. Namówił norweskich kolegów z Akademii i tak wystartowali.

Chwyciło, gdy zaczęli łączyć góralski folklor z punk rockiem. To mu odpowiadało, zawsze był przeciw, kochał wolność. W Polsce nie trawił dyktatury jedynie słusznej partii. Mimo emigracji pozostał patriotą. Na obczyźnie grał, malował obrazy, pracował i tęsknił. Śpiewał po polsku i po norwesku. Pierwszą grupę nazwał Berlin Band, potem stworzył Pull Out i wreszcie sformował tę najważniejszą – De Press. Towarzyszyli mu dwaj koledzy: Jørn Kristensen i Ole Snortheim. Pierwszą płytę zatytułowali „Block To Block”.

Ukazała się w 1981 roku. Żeby ją wydać wzięli kredyt. Starczyło na studio i Johna Leckiego, znanego brytyjskiego producenta, który czuł rodzącą się nową falę. Płyta sprzedała się nieźle. W tym czasie w Polsce trwał karnawał „Solidarności”. Teksty i muzyka Andrzeja trafiła na podatny grunt. Dziubek śpiewał po rosyjsku, norwesku, angielsku i po polsku (a właściwie po góralsku). Prosto i do serca. Zdołał poznać już blaski i cienie kapitalizmu, więc w przeciwieństwie do innych postpunkowych zespołów otwierał oczy ludziom z zachodu, atakując w swych tekstach sowiecki komunizm.

Czasem na wesoło, czasem poważnie. Zawsze twierdził, że artysta powinien być wolny, także od nacisków środowiska, układów towarzyskich, koterii i znajomości. Może dlatego nie słychać go zbyt często w mediach. Mimo to konsekwentnie robił swoje. Nagrał już dwadzieścia płyt. Nie wstydzi się swych poglądów. Bardzo poważnie traktuje wiarę i patriotyzm wyniesiony z domu rodzinnego – to jest fundament jego światopoglądu.

Ma podwójne obywatelstwo, z polskiego nigdy nie zrezygnował. Gdy tęsknota za krajem stała się zbyt trudna do zniesienia, osiadł na stałe w rodzinnej Jabłonce. Wreszcie jest u siebie, znów z okna widzi Babią Górę i Tatry. Twardy góral.

W 2009 nagrał płytę „Myśmy rebelianci” z pieśniami żołnierzy wyklętych. Projekt powstał przy współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Są na niej piosenki Żołnierzy Wyklętych, walczących z żołnierzami NKWD i Urzędu Bezpieczeństwa. Proste teksty pisane w leśnych ostępach o tym, że nie ma zgody na brak wolności, nawet za cenę życia. Warto ich posłuchać, bo w jego wykonaniu brzmią naprawdę szczerze, po męsku, bez sztucznego martyrologicznego zadęcia.

Dziubek wie o czym śpiewa, można mu zaufać. On wierzy w to, co śpiewa, bez względu na to, czy są to słowa Norwida, czy jego własne. Potrafi poruszyć nawet twardsze serca. Tak, jak wówczas, gdy śpiewa „Cy bocycie Świnty Ojce”, albo „Rozstrzelano moje serce”, „Bo Jo Cie Kochom” czy „Potargano Chałpa”. Charakterystyczny głos, dobre aranżacje, punkowy zadzior i podhalańska nuta. Ma moc.

Krzysztof Wieczorek

muza07