Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Godspell” – S. Schwartz, J.M. Tebelak (2011)

Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych młodzi twórcy, szukając inspiracji do oryginalnych i niekonwencjonalnych kompozycji coraz odważniej sięgali po tematykę religijną, wcześniej nieszczególnie popularną. Efekty były różne, niekoniecznie bliskie tradycyjnie pojmowanemu chrześcijaństwu. Po latach warto przypomnieć głośne produkcje Jesus Christ Superstar oraz Godspell. O pierwszej z wymienionych pisałem w rubryce „Kolej na muzykę” trzy lata temu. Dziś kilka słów o drugiej, choć chronologicznie nieco wcześniejszej.

Autorami tego musicalu, przedstawionego na Broadwayu w 1971 roku, byli dwaj młodzi twórcy: Stephen Schwartz, dwudziestotrzyletni absolwent nowojorskiej Juilliard School of Music oraz o rok młodszy John Michael Tebelak, który zaproponował tekst oparty na Ewangelii wg św. Mateusza. Autor przeniósł akcję musicalu do bliżej nieokreślonego Wielkiego Miasta, zaś dziesięciorgu młodym ludziom, odtwarzającym biblijne postacie pomalował twarze i odział ich w stroje clownów. Konwencja musicalu nawiązywała nieco do komedii dell’arte lub cyrkowego spektaklu.

Wersję sceniczną otwierała emocjonalna dyskusja aktorów odzianych w T-shirty z nazwiskami wielkich filozofów, symbolizująca zagubienie ludzkości pośród ścierających się idei. Gwar ucisza pojawienie się Jana Chrzciciela. Po symbolicznym obmyciu aktorzy nakładają barwne stroje. W grupie pojawia się postać Jezusa, który także przyjmuje chrzest, by w dalszej części głosić swym wyznawcom Dobrą Nowinę. Całość ilustrowała nieskomplikowana i pełna radości muzyka. Pojawił się również wątek cudu w Kanie Galilejskiej, czyli przemiany wody w wino na uczcie weselnej.

W przerwie, między pierwszym a drugim aktem musicalu aktorzy częstowali nim zgromadzoną publiczność. Beztroska zabawa jednak z czasem poważniała, by w finale mocno poruszyć wrażliwych odbiorców. Muzyka nie była aż tak spektakularna i przebojowa, jak w przypadku Jesus Christ Superstar A.L. Webbera, jednak trudno odmówić Stephenowi Schwartzowi talentu. Całość ujmowała prostotą i bezpośredniością.

W 1973 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes zaprezentowano filmową wersję musicalu, którą wyreżyserował David Greene. Akcję przeniósł do Nowego Jorku. We współpracy z autorami dokonał pewnych zmian w scenariuszu i warstwie muzycznej. Film otwierają obrazy nowojorskiego Manhattanu, zatłoczonego i pochłoniętego własnymi sprawami. W tej scenerii nagle pojawia się postać Jana Chrzciciela, zapowiadającego przyjście Zbawiciela. Nieliczni mieszkańcy Big Apple porzucają swe dotychczasowe obowiązki i ruszają za nim. Niesamowite wrażenie robi spontaniczna i pełna radosnej zabawy scena chrztu, przeniesiona przez reżysera do fontanny Bethesda, w nowojorskim Central Parku.

Cały film może wydawać się nazbyt przepełniony hippisowskimi ideałami i nieco naiwny, można mu wytknąć wiele uproszczeń, może też razić lekki i nie pozbawiony komizmu sposób interpretacji tematu. Można również nie akceptować wizji reżysera i jego wyobrażenia Jezusa z makijażem clowna, fryzurą afro i T-shirtem ozdobionym logo Supermana. Mimo to, tak przedstawiona postać daleka jest od śmieszności. Jezus w wyobrażeniu Tebelaka, pozornie z innego świata, jest jednak bezsprzecznie ludzki – kochający, radosny i opiekuńczy, choć targany bolesnymi emocjami.

Zastanawia też pomysł połączenia w jednej osobie Jana Chrzciciela i Judasza. Jakkolwiek kontrowersyjny, ma również ukryty sens, bowiem chyba każdy z nas po części nosi w sobie cechy charakteru jednego, jak i drugiego.

Godspell zaprezentowano polskim odbiorcom na płycie już w połowie lat siedemdziesiątych, jednak w nieoryginalnej wersji i zgodnie z ówczesną, tradycją – w zmienionej okładce. Niestety, koperta ze zdjęciem drewnianej figury Chrystusa Frasobliwego kojarzyła się bardziej z muzyką ludową, niż z broadwayowskim musicalem. W latach osiemdziesiątych płytę wznowiono, jednak w jeszcze gorszej i mniej mówiącej okładce. Na szczęście muzycznie było znacznie lepiej, bowiem przedstawiona adaptacja była niezbyt odległa od oryginału.

Po latach warto jednak sięgnąć po wersję oryginalną, zwłaszcza, że została przypomniana w ciekawym rocznicowym wydaniu, zawierającym zarówno płytę z wersją broadwayowską, jak i różniący się od niej krążek ze ścieżką dźwiękową z filmu. Zarówno spektakl, jak i film nie jest dysputą teologiczną, stąd nie ma sensu doszukiwanie się na siłę niezgodności z biblijnym przekazem. Pamiętając o tym warto poświęcić mu nieco czasu i posłuchać zawartej w nim muzyki, pamiętając jednocześnie, że Ewangelia oznacza Dobrą Nowinę, a chrześcijanie od dawna uważali, że wiara jest czymś, co należy przeżywać z radością, entuzjazmem i we wspólnocie z innymi. Zwłaszcza w nadchodzącym świątecznym czasie.

Krzysztof Wieczorek

muza08