Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Abbey Road” – The Beatles (1969)

We wrześniu 1969 roku najsłynniejszy zespół świata opublikował swą ostatnią studyjną płytę. Wprawdzie w 1970 ukazał się jeszcze album Let It Be, jednak prace przy nim podjęto jeszcze przed nagraniem Abbey Road, w nienajlepszej atmosferze i poskładano go w całość dopiero, gdy za jego produkcję przejął odpowiedzialność Phil Spector, a wydano dopiero po oficjalnym rozpadzie zespołu.

Nie bez powodu był tu stosunek muzyków do pomysłów aranżacyjnych Spectora. 8 sierpnia czwórka muzyków pracująca nad Abbey Road opuściła na chwilę studia EMI, by udać się na niewielki spacer. Towarzyszył im Iain Macmillan, który w kilku ujęciach sfotografował The Beatles, przechodzących przez pobliskie przejście dla pieszych. Zdjęcie trafiło na okładkę albumu Abbey Road, całkiem zasłużenie zyskując miano kultowego. Doczekało się mnóstwa najbardziej nieprawdopodobnych interpretacji oraz wielu pastiszy, zaś samo legendarne przejście w 2010 roku zostało objęte ochroną z uwagi na swoje kulturowe i historyczne znaczenie.

We wrześniu tego roku album doczekał się kolejnej jubileuszowej edycji, uświetniającej tym razem pięćdziesiąt lat od chwili jego wydania. Giles Martin, syn nieżyjącego już Georga, producenta i aranżera większości piosenek The Beatles, nazywanego również „piątym Beatlesem”, z tej okazji ponownie zmiksował nagrane pół wieku temu ścieżki. Sprawił, że wszystkie dźwięki brzmią nadzwyczaj świeżo i działają na słuchaczy równie mocno, jak w chwili wydania, a przy tym udało mu się zachować magię i piękno pierwotnych aranżacji.

Obecna reedycja została przygotowana w siedmiu wersjach. Prócz stereofonicznego wydania na czarnym winylu, bądź pojedynczej płycie CD, dostępne są również wersje rozszerzone. Super Deluxe Edition zawiera płytę Blu-ray, na której umieszczono nie tylko nowy miks stereo, ale także wersję przestrzenną 5.1 surround oraz Dolby Atmos, spreparowaną przez Gilesa Martina. Do całości dodano dwadzieścia trzy dodatkowe nagrania z sesji oraz zapisy demo, z których większość prezentowana jest pierwszy raz.

Każdy może wybrać wersję dla siebie i swego portfela, począwszy od pudła zawierającego trzy płyty winylowe, trzy CD, krążek Blu-ray i pokaźną księgę, aż po wydanie na pojedynczym CD oraz wersji dostępnych w streamingu na wszystkich największych serwisach cyfrowych.

Czy ta muzyka na to zasługuje? Bezdyskusyjnie tak. W chwili premiery album w Wielkiej Brytanii trafił momentalnie do czołówki najlepiej sprzedających się płyt i pozostawał tam przez siedemnaście tygodni (w USA przez jedenaście tygodni), a w ciągu zaledwie sześciu weekendów sprzedano cztery miliony egzemplarzy. Do 2011 roku liczba ta przekroczyła trzydzieści milionów.

Czy po dziesięciu latach od kompleksowego wydania całej dyskografii zespołu w formie przyjętego z zachwytem przez fanów wielopłytowego boxu można powiedzieć w tej materii jeszcze coś nowego? Okazuje się że da się ów produkt sprzedać ponownie i zaoferować miłośnikom wielkiej czwórki doskonale znany album, jednak odświeżony na miarę współczesnych czasów. I nie są to czcze słowa. Tej płyty należy słuchać głośno. Wówczas da się dostrzec wszystkie jej subtelności.

Nie czas tu i miejsce na szczegóły, trzeba je odkrywać podczas indywidualnego odsłuchu. Brzmienie to jedna kwestia, inną jest sama muzyka.

Dość powiedzieć, że znajdziemy na tym albumie takie hity, jak Come Together, Something, czy Oh! Darling. Już pierwsze dźwięki są niezwykle oryginalne i nowatorskie, nie dające się skojarzyć się z niczym, co kiedykolwiek wcześniej dało się usłyszeć. To prawdziwa kopalnia pomysłów, która także dziś potrafi zainspirować.

Potem pojawia się Something Georga Harrisona, kapitalna piosenka, niemal hymn o miłości, po którą później sięgnął także Frank Sinatra, nazywając ją swoim ulubionym utworem wielkiej czwórki. Chwilę później pojawia się Oh! Darling, rozdzierająco zaśpiewany przez McCartneya. To ten sam Macca, który dotąd proponował nam raczej liryczny repertuar…

Stronę kończy I Want You (She’s So Heavy), do dziś budzący w słuchaczach dreszcz emocji, zwłaszcza w chwili, gdy dążąc do kulminacji kończy się nagle, niczym ucięty nożem.

Na drugą stronię płyty trafiła niesamowita suita, złożona z połączonych ze sobą jedenastu piosenek, czasem bardzo krótkich, zaledwie jednominutowych, których po latach nadal słucha się z rozdziawioną gębą. Całość przykuwa uwagę, nowe brzmienie dostarcza nowych wrażeń i pozwala odkrywać kolejne niuanse. Jednocześnie całość nadal dochowuje wierności klasycznemu brzmieniu sprzed lat.

Czy to możliwe? To już pozostawiam indywidualnej ocenie. Tak czy inaczej jubileuszowe wydanie Abbey Road grupy The Beatles po pięćdziesięciu latach ponownie trafiło na szczyt listy najlepiej sprzedawanych płyt w Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego – to przecież naprawdę świetna płyta.

Krzysztof Wieczorek

muza21