Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

40 lat z Wolną Drogą

40 lat z „Wolną Drogą” – Anna Derewienko

Podobnie, jak cały NSZZ „Solidarność”, Krajowa Sekcja Kolejarzy NSZZ „Solidarność”, także „Wolna Droga”, jako związkowo-kolejowe pismo od 40 lat gości na polskim rynku prasowym. Z tej okazji postanowiliśmy w kolejnych numerach publikować to wszystko, co o naszej informacyjnej, medialnej działalności myślą Osoby, które na przestrzeni czterdziestolecia w jakikolwiek sposób zaistniały na naszych łamach, bądź współpracowały z redakcją dwutygodnika.

Z przyjemnością będziemy publikować także ocenę 40-lecia „Wolnej Drogi” ze strony Państwa – naszych Szanownych Czytelników. Ponieważ każda ocena naszej działalności ze strony Czytelników jest dla nas bezcenna, zachęcamy Was do przysyłania swoich opinii na adres: wisniewski@wolnadroga.pl, bądź adres redakcji: redakcja@wolnadroga.pl

Redakcja

 

Doceniać należy taką prasę, jak „Wolna Droga”

Można powiedzieć, że w życiu nie ma przypadków. W „Wolnej Drodze” znalazłam się w wyniku wielu szczęśliwych i mniej szczęśliwych zbiegów okoliczności. Opinii publicznej znana jest moja historia osobista, bo nie ukrywam przed ludźmi faktu, że na wózku inwalidzkim poruszam się w wyniku nieudanej próby samobójczej, a konkretnie tego, że w ciężkiej depresji rzuciłam się pod nadjeżdżający pociąg. W tym sensie PKP i zdarzenie z pociągiem, ujmując to z humorem, czarnym, bo czarnym, ale jednak, odegrały w moim życiu rolę dość znaczącą i na zawsze zapisały się w nim jako punkt zwrotny.

Moja historia w sposób tragiczny splotła się z pociągami, które na łamach „Wolnej Drogi”, dwutygodnika Krajowej Sekcji Kolejarzy NSZZ „Solidarność”, goszczą niemalże na każdej stronie.

Można by sądzić, że trauma po spotkaniu oko w oko ze śmiercią, bo wypadek przeżyłam cudem, nie minie, a na pociągi nigdy już nie będę mogła patrzeć bez emocji. Stało się jednak inaczej.

Dzięki fachowej pomocy specjalistów z bydgoskiej kliniki udało mi się nie tylko odzyskać spokój ducha, ale i wrócić do aktywnego życia w społeczeństwie. Wymienię tu z imienia i nazwiska dwie osoby, które odegrały rolę szczególną, a które być może i komuś innemu w podobnej do mojej sytuacji pomoc nieść będą. Doktor Włodzisław Giziński oraz bydgoski artysta malarz, Waldemar Kakareko, to ludzie, dzięki którym mój powrót do zdrowia psychicznego okazał się możliwy i z którymi do dziś utrzymuję serdeczne kontakty. 

Pod wieloma względami moje pojawienie się na łamach „Wolnej Drogi” było zrządzeniem losu, jakąś niewytłumaczalną, a jednak logiczną kontynuacją pewnej drogi życiowej, która objawiła się wraz z nadjechaniem ostatniego pociągu, który okazał się być jednym z wielu, którymi jeszcze będę przez życie podróżować. 

Wierzę w przeznaczenie, rozumiane jako siłę sprawczą samego Boga, płynący z góry przekaz, rodzaj kierunkowskazu, którego nie należy nigdy ignorować. W tym sensie jeden zły pociąg zapoczątkował lawinę innych zdarzeń, które ostatecznie okazały się pozytywne nie tylko z punktu widzenia mnie jako jednostki, ale także w znacznie szerszym kontekście.

Polska, polski, polskość, to nie tylko ważne dla mnie słowa, ale też postawa życiowa, która została mi wpojona w domu, a potem także na drodze edukacji szkolnej. Jako absolwentka znanego bydgoskiego liceum, bydgoskiej „Jedynki”, która wśród absolwentów ma wiele znanych nazwisk, w tym matematyka i kryptografa Mariana Rejewskiego, a w swojej nazwie samego wieszcza narodowego Cypriana Kamila Norwida, obcowałam z postawami patriotycznymi i takim przekazem, który Polskę i polskość stawiał na piedestale. 

Mimo znajomości trzech języków obcych, nie stałam się zapatrzoną w kierunku Zachodu kosmopolitką, ani też nie uległam urokowi powszechnej unifikacji wszystkich i wszystkiego. Pozostałam dumna z faktu, że urodziłam się w Polsce i zawsze podkreślam i podkreślałam to we wszystkich rozmowach z cudzoziemcami. 

Ten patriotyczny rys jest mi bliski, a to także element tak bardzo widoczny na łamach „Wolnej Drogi”, której dziennikarze dbają o to, by dumnie manifestować przywiązanie do wszystkiego, co polskie, choć w niektórych kręgach uchodzi to dziś za niemodne. Jak ważne to przywiązanie do Polski, do polskiej historii, do symboli i innych przejawów patriotyzmu jest dziś, w dobie wojny hybrydowej toczonej z Białorusią, nikogo przekonywać nie trzeba.

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę zajmować się polityką, mieć na nią jakikolwiek wpływ, aktywnie w niej uczestniczyć, uznałabym to za rodzaj naigrywania się ze mnie, bo moja edukacja nie miała nic wspólnego z naukami politycznymi i nie szykowałam się do wykonywania zawodu, który w jakiś sposób byłby z polityką związany. 

Dziś okazuje się jednak, że lata poświęcone na naukę języków obcych, umiejętność poprawnego posługiwania się językiem polskim, czyli tzw. „lekkie pióro”, a także zdolność formułowania składnych wypowiedzi w programach telewizyjnych nadawanych na żywo, stanowią idealne narzędzia do tego, by brać aktywny udział w debacie publicznej, stopniowo stając się osobą opiniotwórczą, ucząc się od najlepszych. 

W trudnych chwilach medialnej nagonki rękę do mnie wyciągnął nie tylko redaktor naczelny, Mirosław Lisowski, ale i redaktor Michał Rachoń, dziennikarz i autor popularnego programu politycznego na antenie TVP Info „Jedziemy”. Podobnie jak Lisowski, Rachoń zaprosił mnie do dołączenia do zbudowanego przez siebie zespołu, co dało mi możliwość dotarcia z moim przekazem do szerokiego grona odbiorców. Tym sposobem polityka na dobre zagościła w moim domu, stając się jednym z moich głównych zainteresowań. 

Patrząc wstecz jestem głęboko przekonana, że cała moja wcześniejsza edukacja, a także późniejsze sploty okoliczności miały doprowadzić mnie właśnie do tego miejsca, w którym dzisiaj jestem. Można by więc rzec, że tamtym feralnym pociągiem dojechałam prosto do „Jedziemy” i do „Wolnej Drogi”, dla której wywiadu udzieliłam w lipcu 2020 roku w okolicznościach trudnych, ale jak się później okazało, znaczących dla kolei polskiej polityki. 

Dziennikarsko jestem na początku swojej drogi i nie odważyłabym się mierzyć z tuzami sztuki dziennikarskiej, bo byłoby to nieskromne. Cieszę się jednak, że zarówno Lisowski, jak i Rachoń dostrzegli we mnie pewien potencjał intelektualny, który pozwolili mi w tworzonych przez siebie mediach rozwijać i uczyć się od najlepszych.

Obecność medialna, pisanie i występowanie na wizji, a więc publiczne głoszenie własnych poglądów, to nie tylko blaski, ale także i cienie, o czym warto pamiętać, kiedy komuś przyjdzie do głowy zazdrościć komuś popularności, fanów, wyrazów sympatii. Od lipca 2020 roku podjęto zorganizowane próby podważania mojej medialnej wiarygodności, ale na szczęście spełzły one na niczym wobec siły zaprezentowanych argumentów i materiału dowodowego. Prawda, jak można się spodziewać, nie obroniła się jednak sama, bo nie byłoby to możliwe bez pomocy specjalisty. Najważniejsze jednak jest to, że prawda obroniła się skutecznie. 

Wolność słowa, jak się okazuje, ma się w Polsce całkiem dobrze, mimo usilnych prób przekonywania opinii publicznej, że tzw. wolne media, to tylko te spod znaku barwy żółtej i niebieskiej. Twitter pozwala wypowiadać się bardzo swobodnie, nierzadko wulgarnie, czego sama nie praktykuję, ale obserwuję w wydaniu różnych osobistości polskiej sceny politycznej i niektórych dziennikarzy. Nikt nikogo za słowa do więzień nie zamyka, choć popularnym jest ściganie sprawców dosadnych wpisów na drodze pozwów sądowych. To taki nowoczesny sposób nękania niepokornych i zamykania im ust, który i na mnie ćwiczyć próbowano, lecz z marnym skutkiem, bo nie dałam się zastraszyć. 

Media publiczne, przez niektórych złośliwie nazywane mediami reżimowymi, nie narzucają publicystom przekazu, choć złośliwi lubią myśleć, że za poglądy niezbieżne z partyjnymi z telewizji się wylatuje. Tych przeróżnych manipulacji i półprawd można tak wymieniać bez końca, ale najistotniejsze z punktu widzenia dziennikarza – i jak sądzę polityka także – jest to, że może wypowiedzieć się na łamach niektórych pism i anten w sposób swobodny. Nadal najwyżej ceni się niepokornych, a dla tych jest miejsce i w „Wolnej Drodze”, i w TVP. 

Patrząc wstecz na tych kilkanaście miesięcy medialnej obecności mogę z przekonaniem napisać, że warto pozostawać wiernym sobie i głoszonym przez siebie poglądom, nawet za cenę utraty przyjaciół czy innych zwolenników. Życzyłabym sobie w mediach więcej osób, które nie obawiają się stanąć oko w oko z politycznymi i medialnymi rekinami, dumnie głosząc swoje przekonania, nawet jeśli te są nierzadko sprzeczne z tzw. przekazem mainstream’u. 

Doceniać należy taką prasę, jak „Wolna Droga” i wszystkie media, które z udziałem polskiego kapitału pozwalają dziennikarzom na przekaz nieocenzurowany. Gdyby nie one, moja historia nie ujrzałaby światła dziennego, a o moim istnieniu wiele osób nigdy by się nie dowiedziało. W tym sensie wszystkie te wymienione wyżej osoby przyczyniły się do tego, że uwierzyłam, że moje słowa faktycznie mają wartość i znaczenie. Jakkolwiek banalnie to nie brzmi, słowa mają moc i mogą zmieniać rzeczywistość wokół nas, ale muszą trafić na podatny grunt i znaleźć swoich odbiorców, co bez udziału mediów możliwe nie jest. 

Różnie się mówi o gwiazdach, które nagle rozbłysły i równie szybko zgasły. Utrzymać się na rynku medialnym przez 40 lat, to nie lada wyczyn i osiągnięcie. Wie to każdy publicysta, wie to każdy artysta. Dziennikarstwo można w tym względzie w jakimś sensie do aktorstwa porównać, jeśli mówimy o zjednywaniu sobie sympatii czytelników i widzów. To, co jednak odróżnia dziennikarstwo od aktorstwa, to przywiązanie do faktów. Zagrać dziennikarza, to jedno, a nim być, to drugie. Aktorzy nie mają zresztą ostatnio dobrej passy, bo mimo braku kompetencji zbyt często próbują stawać się osobami opiniotwórczymi, z dość marnym zresztą, a nawet wysoce szkodliwym skutkiem. 

Reasumując, chciałabym życzyć redakcji „Wolnej Drogi”, aby nie zabrakło jej determinacji w głoszeniu prawdy, a także, aby zawsze znalazła przyjaciół skłonnych wspierać jej medialne działania. Niezłomność, to cecha, która definiuje każdego fighter’a, każdego bojownika o wolność, w tym o wolność słowa, każdego poszukiwacza prawdy, każdego dobrego dziennikarza, każdego prawego człowieka. 

W słusznej sprawie walczy się zawsze do ostatniej kropli krwi, do ostatniego słowa. Niech więc ostatnie słowo zawsze należy do rozumu, do mądrzejszego, do tego, który pokona przeciwnika siłą argumentów, czego życzę całej redakcji, jej Czytelnikom i sobie samej na okoliczność wszelkich batalii, które przyjdzie nam jeszcze stoczyć w ciągu kolejnych 40 lat…

Anna Derewienko

Anna Derewienko