Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego (1967)

Odeszła cztery lata temu. Niepokorna artystka, czarny anioł polskiej estrady. Podobno Bruno Coquatrix, szef paryskiej Olimpii po jej występie w styczniu 1964 roku na kolanach błagał, by zechciała podpisać kontrakt, bo widział w niej następczynię Édith Piaf. Odmówiła. Jej pierwsza duża studyjna płyta, zatytułowana „Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego” ukazała się w 1967 roku. Mimo osiągnięcia niespotykanego nakładu ponad stu tys. egzemplarzy na wiele lat pozostała jedyną dostępną w kraju. Wielokrotnie wznawiano ją na winylu i później na CD. Ile egzemplarzy wydano tego nikt nie wie, bo nie wszystkie były legalne. Jedyna oficjalna edycja CD zaaprobowana przez artystkę i firmowana przez Polskie Nagrania ma dołączony bonus w postaci drugiego krążka, na którym są trzy piosenki z singla wydanego w 1963 roku. W 1975, w byłym ZSRR firma Melodia wydała jej jedną płytę, dostępną także u nas, na której znalazło się dziewięć piosenek, w tym cztery śpiewane po rosyjsku. Sprzedano ponad siedemnaście milionów egzemplarzy. Na początku lat osiemdziesiątych ukazał się ostatni, trzeci album artystki, zatytułowany „Live”, który również uzyskał miano złotej płyty. Zawierał fragmenty kilku legendarnych koncertów z Teatru Żydowskiego w Warszawie, zarejestrowanych w grudniu 1979 roku. Chętnych, by posłuchać ich na żywo zwykle było tylu, że całą okolicę otaczały milicyjne patrole. I to, niestety cały dorobek.

Ostatni koncert Ewy Demarczyk odbył się 8 listopada 1999 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Otrzymała niemilknące owacje na stojąco. Później wycofała się z życia artystycznego. Mimo to, żadna z dzisiejszych gwiazd estrady nie może mierzyć się z jej legendą.

Czarny Anioł polskiej piosenki – tak Ewę Demarczyk nazwał Lucjan Kydryński i to określenie okazało się nie tylko trwałe, lecz wyjątkowo celne, obrazując jej niebywałą osobowość artystyczną. Ewa Demarczyk od urodzenia związana była z Krakowem. Zadebiutowała jako młoda studentka architektury w kabarecie Akademii Medycznej Cyrulik. Po roku zdawała do krakowskiej PWST. Ukończyła ją, lecz dyplomu nie odebrała. Za sprawą Przemka Dyakowskiego, saksofonisty w zespole Zygmunta Koniecznego, trafiła do Piwnicy pod Baranami, prowadzonej przez Piotra Skrzyneckiego. On sam uznał, że jest natchniona przez Boga niezwykłym talentem. Okazała się odkryciem I Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1963 roku, otrzymując nagrodę za wykonanie piosenki „Czarne anioły” Zygmunta Koniecznego. Tym zwycięstwem utorowała w kraju drogę piosence poetyckiej. W tym samym roku gościem trzeciej edycji Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie był legendarny Bruno Coquatrix – francuski impresario muzyczny, wieloletni właściciel i dyrektor paryskiej Olympii. Przybył do Polski w poszukiwaniu kandydatów do przygotowywanego przez siebie programu pod nazwą Les Idoles des Jeunes (Idole Młodzieży), o międzynarodowej obsadzie. Wśród kilku wybranych wykonawców (m.in. Niebiesko-Czarni z Czesławem Wydrzyckim) zaproszenie do Paryża otrzymała Ewa Demarczyk.

Często koncertowała za granicą, podbijając światowe sceny. Wszędzie była entuzjastycznie witana. Koncertowała w Genewie, uświetniając XX-lecie istnienia ONZ. Była laureatką wielu prestiżowych nagród. Miała ponoć niełatwy charakter, w pracy była bezkompromisowa, gwałtowna i apodyktyczna, choć z początku podobno była naiwna i nieśmiała. Członkowie jej zespołu wspominali, że potrafiła wpaść w furię. Kiedy jednak stawała niepozornie przed mikrofonem – szybko urzekała  publiczność, przejmując nad nią kontrolę. Trudny charakter jest niewiele znaczącym szczegółem, skoro na scenie potrafiła osiągnąć taki efekt. Była niespotykanym zjawiskiem. Jej pełne ekspresji interpretacje poezji wręcz hipnotyzowały słuchaczy. Wielbiły ją elity, podziwiali też zwykli miłośnicy piosenki. Każdy, perfekcyjnie przygotowany koncert stawał się niezapomnianym spektaklem jednego aktora.

Warto więc wracać do owej pierwszej studyjnej płyty. Zwłaszcza dlatego, że są tam jej nieśmiertelne przeboje: „Tomaszów”, „Karuzela z madonnami”, „Grande Valse Brillante”, czy choćby „Wiersze wojenne” Baczyńskiego. Są i inne. Każdy z utworów to mały indywidualny spektakl teatralny. Takie piosenki nie starzeją się. Mijają epoki i style, a one trwają, niczym perły. Są ważne, bo jest ich tak niewiele. To właśnie Ewa Demarczyk wspólnie z Zygmuntem Koniecznym okazała się prekursorem śpiewania polskiej poezji. Niemen dopóki jej nie usłyszał uważał, że takich klasyków nie powinno się śpiewać. Dopiero później pojawiła się Wanda Warska, Marek Grechuta czy Łucja Prus.

Po zerwaniu współpracy z Piwnicą pod Baranami artystka stworzyła własny teatr, który niestety nie miał łatwego życia i w wyniku rozlicznych zawirowań lokalizacyjno-administracyjnych ostatecznie upadł. Podobno posiadała w swych archiwach ponad 60 dotąd niewydanych utworów, większość zarejestrowanych podczas koncertów. Czy ujrzą światło dzienne?  Nie wiadomo. Jedno jest pewne – nie zanosi się by którakolwiek z dzisiejszych gwiazd estrady mogła mierzyć się z jej legendą. Szkoda tylko, że nie istniejąc w mediach z wolna odchodzi w zapomnienie. Zresztą nie ona jedna. Naprawdę szkoda.

PS.

I jeszcze wiadomość z ostatniej chwili. Dorze się stało, że omawiana dziś płyta została wznowiona w uznanej już serii SACD. Premiera zapowiadana jest na 22 listopada tego roku.

Krzysztof Wieczorek

krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl

Kategoria:
27 Ewa Demarczyk s?piewa