Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: A Rohanas – Skorpió (1974)

Jak mówi stare przysłowie – jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. To bardzo dobrze obrazuje jakość i ilość dostępnych w oficjalnej dystrybucji płyt z muzyką rockową w realiach PRL-u połowy lat siedemdziesiątych. Płyty z muzyką zachodnią były dostępne jedynie w komisach, za mocno wygórowane ceny. Sytuację ratowała oferta pochodząca z krajów demokracji ludowej, choć jak wiadomo rock z tego obszaru mimo radiowej promocji brzmiał nieco wtórnie. Trafiały się jednak wyjątki, które budziły spore zainteresowanie, nie tylko za nawiązania do stylistyki anglosaskiej, ale i także dzięki swej oryginalności. Głód rock and rolla sprawiał, że właściwie konkurencji nie miały zespoły wywodzące się z Węgier. Co warto również podkreślić – poziom edytorski wydawanych przez naszych bratanków płyt budził uzasadnioną zazdrość. Niestety, rodzima oferta, ze swą dość siermiężną poligrafią i podobnym brzmieniem nie była dla nich konkurencją. Stąd węgierskie płyty cieszyły się zasłużoną popularnością, zaś po co atrakcyjniejsze tytuły należało jeździć do stolicy, do Instytutu Kultury Węgierskiej, albo bezpośrednio, do źródła, co i tak było znacznie łatwiejsze niż podróż za żelazną kurtynę. Nic więc dziwnego, że węgierskie grupy, takie jak General, Iles, Locomotiv GT, Scorpio, czy piosenkarki pokroju Kati Kovacs czy Zsuzsy Koncz cieszyły się sporą i raczej zasłużoną estymą. Bodaj najjaśniej i  całkiem zasłużenie świeciła gwiazda Omegi. Dość tu wspomnieć ich niezapomnianą kompozycję „Dziewczyna o perłowych włosach”, którą później z przetłumaczonym tekstem przyswoił nawet niemiecki Scorpions.

Dziś kilka słów o grupie Skorpio, może odrobinę mniej znanej, ale równie atrakcyjnie brzmiącej. Bodaj pierwszym ich utworem jaki poznałem była „Fantazja” – rockowa transkrypcja „Błękitnej Rapsodii” Gershwina. Trafiłem na nią przypadkowo w radiowej Trójce. Wówczas gospodarzem wtorkowej „Muzycznej poczty UKF” był red. Dariusz Michalski, który specjalizował się w muzyce „demoludów”. Wprawdzie język stanowił pewną barierę, jednak jak uczy doświadczenie – do wszystkiego można się przyzwyczaić, tym bardziej że wspomniana „Fantazja” była utworem instrumentalnym. Później okazało się, że nie był to dla Scorpio utwór reprezentatywny, bowiem bratankowie potrafili również mocniej „przyłożyć”, a robili to na tyle oryginalnie, że utwory naprawdę zapadały w pamięć. Do dziś również zapamiętałem melodyjny przebój „Így szólt hozzám a dédapám”, co można przełożyć jako „Mój pradziadek powiedział mi”, w którym wokalista opowiadał o wyczekiwanych wizytach swego pradziadka i jego fascynujących opowieściach. Do dziś mam sentyment do tych piosenek i przyznam, że zdobycie ich w formacie CD stanowiło spore wyzwanie.

Jaka była historia Scorpio? Wiosną 1973 roku, po nagraniu dwóch albumów z węgierską supergrupą Locomotiv GT, Károly Frenreisz, grający tam na basie, saksofonie oraz również śpiewający stracił serce do macierzystego zespołu i postanowił pójść na swoje. Najpierw napisał materiał na kolejną płytę wokalistki Sarolty Zalatnay, a wkrótce potem powołał do życia kwartet Scorpió (jego członkowie w trzech czwartych reprezentowali ów znak zodiaku). W pierwszym składzie na klawiszach grał absolwent Konserwatorium w Budapeszcie Gyula Papp, na gitarze wywodzący się z formacji Hungaria Gábor Antal Szűcs. Skład dopełniał perkusista Gábor Fekete, również z Hungarii. W maju 1974 roku zespół pojawił się na koncertach w Polsce. Zagrali m.in. w Warszawie w ramach cyklu koncertów Musicorama, a wiosną tego samego roku w węgierskich sklepach pojawił się ich pierwszy album zatytułowany „A Rohanas” (Gonitwa). I taki jest właśnie otwierający płytę utwór. Przypomina prawdziwą rockową gonitwę, do tego pełną wirtuozerskich popisów. Druga kompozycja początkowo przywodzi nastrój rodem z Wishbone Ash, jednak później ciąży raczej w stronę lekkiego popu. Trzeci utwór to właśnie owa siedmiominutowa „Fantazja”,  oparta na temacie Gershwina, nasycona motywami z jego sztandarowej kompozycji, jakkolwiek podanych w dość lekki sposób. Piąty utwór to wspomniane już wcześniej opowieści pradziadka – coś jakby z nieco innej bajki, wyróżniający się jednak melodyjnym i chwytliwym tematem. Potem kolejna zmiana nastroju, czyli osadzony w bluesie, z kapitalną gitarową solówką „Keresem, keresem…”. Choćby dla niego warto zdobyć tę płytę. Tych smaczków na winylowym krążku jest więcej, jednak prawdziwe rarytasy czekają na tych, którym udało się zdobyć wersję CD, zawierającą trzy utwory bonusowe. Już pierwszy z nich „Hosszu Az Ut” (Długa droga) z dość ciężkim riffem na wstępie a później przynoszący rewelacyjną gitarową solówkę wart jest poświęceń.

Po wydaniu tego albumu zespół ruszył w trasę, m.in. po Kanadzie i USA. Zdobył też sporą popularność w NRD (był kiedyś taki kraj). Wprawdzie na świecie wielkiego sukcesu nie odniósł, jednak w rodzimym kraju nadal cieszył się porą popularnością. W 1976 muzycy nagrali drugi album, zatytułowany „Ünnepnap” (Świąteczny dzień, słoneczna niedziela). W tym samym roku wystąpili na festiwalu w Sopocie, reprezentując węgierską wytwórnię Pepita. Rok 1976 to również początek roszad personalnych. Za bębnami usiadł Gábor Németh, były członek grup Theátrum oraz Apostol, który – co ciekawe – w latach 2007–2011 wspólnie z Józefem Skrzekiem i Apostolisem Anthimosem współtworzył legendarne śląskie trio SBB, biorąc aktywny udział w nagraniach kolejnych pięciu płyt tego zespołu. Scorpio nadal aktywnie działa. Latem 2013 muzycy świętowali swoje 40. urodziny, jakkolwiek dla mnie najbardziej wartościowe dokonania znalazły się na ich debiutanckiej płycie. Może warto poszukać.

Krzysztof Wieczorek

krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl

Kategoria:
27 Scorpio