Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-literatura

Prosto z półki: Szumer-Brysz, Sturis, Hawałej

Marcelina Szumer-Brysz „Izmir. Miasto giaurów”

Wydawnictwo Czarne 2021

 Pamiętam, jak kilka lat temu spotkałam we Wrocławiu dwie Turczynki pochodzące z Izmiru. Pracowały w jednej firm z branży IT, czuły się w Polsce fantastycznie, a jedna z nich podkreślała, że dopiero tu fryzjer bez żadnego pytania po prostu ściął jej włosy. We własnym mieście, jak mnie zapewniała, w wielu salonach odradzano jej decyzję pozbycia się dłuższych włosów na rzecz krótkiej fryzury. O mieście owych Turczynek, Izmirze (dawniej Smyrnie) pisze w swojej nowej książce reporterka Marcelina Szumer-Brysz, autorka świetnej książki „Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji”. Nie tylko pomieszkuje w tym kraju (była też żoną tureckiego inżyniera, jak zdradza w „Izmirze”), ale jest autentycznie zakochana w mieście (wcale nie najpiękniejszym spośród wielu), ciekawych wszystkiego ludziach, krajobrazie (w pewnym procencie postindustrialnym, ale przez to trochę familiarnym, bo w Polsce mieszkała w podobnym), atmosferze, którą autentycznie kocha i nie zamieniłaby na żadną inną. W niewielkim, ale bardzo ciekawym tomie, kreśli zarówno historię intrygującego miasta – opowiada o smyrneńskim Żydzie Szabetaju Cwi, który uwiódł wyznawców kabały, o poecie Nâzím Hikmecie Ran-Borzęckim, którego prapradziadek był wielkopolskim powstańcem, o ofensywie greckiej z 1919 roku, która zakończyła się okupacją Smyrny (Turcy odbili miasto w 1922 roku), jak i obyczajowość (rozwody, feminizm, otwartość na przybyszy, m.in. syryjskich uchodźców). Poznajemy być może najbardziej wyzwoloną metropolię w Turcji, wentyl wolności dla tych, którzy wciąż kochają i wielbią prezydenta Atatürka (mieszkała tu jego matka, a urodziła się i wychowała żona) i wprowadzone przez niego reformy (aż tak, że tatuują sobie jego podpis), pragną swobód obywatelskich. Autorka wyczuwa rytm Izmiru, wsłuchuje się w głosy jego mieszkańców i przybyszy, szanuje historię. I zabiera nas w fantastyczną podróż!

 Dionisios Sturis „Zachód słońca na Santorini. Ciemniejsza strona Grecji”

Wydawnictwo Poznańskie 2021

 Autor urodził się w Salonikach, jego rodzice (matka Polka, ojciec Grek) rozwiedli się, ojciec Petros Stouris (autor spolszczył je na Sturis) porzucił rodzinę, mama z dziećmi przyjechała na Dolny Śląsk, gdzie wychował się przyszły reportażysta. W Grecji był jako dziecko tylko raz, na wakacjach u ojca. Do ojczyzny przodków wrócił jako osiemnastolatek i niemal od razu chciano go wcielić do greckiego wojska (choć był obywatelem Polski). To była pierwsza z zaskakujących opowieści w świetnie napisanej książce „Zachód słońca na Santorini”. Pierwsza część tytułu brzmi jak reklama biura podróży, które od lat wysyła naszych rodaków do Grecji. Ale Sturis przewrotnie dodał do tytułu drugi człon – „Ciemniejsza strona Grecji”, aby nie było wątpliwości, że nie czekają nas słoneczne kąpiele, zwiedzanie helleńskich arcydzieł, kosztowanie miejscowych specjałów (te znajdziemy w innej książce Sturisa – „Kalimera. Grecka kuchnia radości”). Tym razem zaglądamy pod gładką powierzchnię, aby przekonać się, że zakodowany w naszym wyobrażeniu obraz mitycznej krainy jest nie tyle nieprawdziwy, ile nieco przedatowany. Dzisiejszą Grecją wstrząsa wiele konfliktów, zadziwiająco żyzną glebę znalazły tu m.in. neofaszystowska organizacja Złoty Świt, która odpowiada za śmierć lewicowego greckiego rapera Pawlosa Fisasa. Sturis drobiazgowo opisuje zarówno okoliczności, w jakich udało się wyhodować w Grecji morderczych nacjonalistów, procesy sądowe, w jakich zeznawali, rozpacz bliskich i oczekiwanie na to, by sprawiedliwości stało się zadość. Mocna, trzymająca w napięciu książka. 

Adam Hawałej „Kartoteka rozrzucona”

Wydawnictwo Warstwy 2021

 Wrocławski fotograf Ada Hawałej przez trzy dekady uwieczniał Tadeusza Różewicza zarówno podczas prywatnych okazji (spacer, czy lektura książki), jak i podczas oficjalnych spotkań, czy prób w teatrze. Ten przepięknie wydany przez Wydawnictwo Warstwy, pieczołowicie też przygotowany edytorsko album jest dokumentacją dziesięciu prób do spektaklu „Kartoteka rozrzucona” na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu w listopadzie i grudniu 1992 roku. Podczas dwóch tygodni Adam Hawałej zrobił ok. 500 zdjęć, w tomie obejrzymy selekcję i, co także bardzo ciekawe, Tadeusza Różewicza w roli reżysera, bo dla wielu czytelników pozostaje przecież przede wszystkim poetą i dramaturgiem. Jak fotografowało się tę wybitną postać? – Trzeba to było robić delikatnie i nie bezpośrednio. Nawet kiedy znaliśmy się już wiele lat, nigdy nie powiedziałem: „Panie Tadeuszu, niech pan tam stanie”, raczej: „Może się pan zatrzyma, porozmawiamy” nie mówiąc mu, że będę robił zdjęcia. Potrzebował takiej otoczki, przynajmniej ja tak sądziłem i to funkcjonowało. W ten sposób powstało parę tysięcy zdjęć – mówił w rozmowie Adam Hawałej. Tadeusz Różewicz w pełni go zaakceptował, choć w stosunku do dziennikarzy i reporterów stosował bardzo gęsty filtr. – Polubiliśmy się po pół roku, potem mieliśmy świetny kontakt, może dlatego, że nie rozmawialiśmy o polityce, a o relacjach międzyludzkich i o tym, o czym piszą brukowce – dodawał Hawałej. Fotograf przyznał też, że dopiero w stulecie urodzin Tadeusza Różewicza (przypadało jesienią 2021 roku) dotarło do niego, że fotografując poetę dokumentował życie wielkiego człowieka. 

MAT

Kategoria:
ksi02