Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-literatura

Prosto z półki

Andrés Barba

„Świetlista republika”

Wydawnictwo Filtry 2020

To była jedna z najważniejszych książek minionego roku, którą opublikowało(w znakomitym tłumaczeniu Katarzyny Okrasko) i tym zabłysnęło niewielkie, nowe warszawskie wydawnictwo Filtry (założone przez anglistkę Dorotę Nowak i polonistkę Ewę Wieleżyńską). Przypominam ten tom, bo wakacje to dobry czas, aby nadrobić czytelnicze zaległości i poświęcić więcej czasu wymagającej książce. Zwłaszcza tak zdumiewającej pod względem narracyjnym, konstrukcyjnym, tematycznym, jak „República luminosa” hiszpańskiego pisarza Andrésa Barby. Niezwykłą historię położonego gdzieś w Ameryce Południowej miasta San Cristóbal, w którym pojawia się grupa bezdomnych dzieci i swoim zachowaniem prowokuje społeczność, poznajemy z ust narratora, piastującego kierownicze stanowisko w miejskim Wydziale Pomocy Społecznej. Tylko on, wracając do swoich wspomnień, analizując dokumenty, doniesienia prasowe, pisane później prace naukowe na ten temat, próbuje nie tyle nawet przybliżyć, co doprowadziło do nieszczęścia, ale wytłumaczyć, jak mogło dojść do tego, że trzydzieścioro dwoje dzieci zaczęło zagrażać mieszkańcom miasta do tego stopnia, że doszło do rozruchów, a władze zostały zmuszone do interwencji. To książka, która niektórym czytelnikom może przywodzić na myśl „Piąte dziecko”, wstrząsającą niegdyś powieść noblistki Doris Lessing, w której autorka rozlicza się z mitem szczęśliwego rodzicielstwa tworząc bohatera, który jest zaprzeczeniem wszelkich wyobrażeń o niewinności wieku dziecięcego. Także i w „Świetlistej republice” dzieci z dżungli, brudne, głodne, ale dysponujące wolnością absolutną, budujące własne tajemnicze struktury zależności, pojawiające się i znikające znienacka wstrząsają ułożoną, w pełni zsocjalizowaną wspólnotą San Cristóbal. To pojedynek między kulturą i naturą, brutalny, obnażający prawdę o z pozoru praworządnych obywatelach miasta. Pewnie także o nas. Porażająca książka, do której zapewne nie raz jeszcze powrócimy.

 

Nina Lykke

„Ostatnie stadium”

Wydawnictwo Pauza 2021

Tytuł powieści norweskiej autorki jest adekwatny, choć dla czytelnika lekko mylący, zwłaszcza w kontekście pełnego do połowy kieliszka na okładce (bohaterka nazywa go „kulą na złotą rybkę”). Spodziewamy się pewnie książki o uzależnieniu, nawet słodko-gorzkiej, ale jednak. Tymczasem Nina Lykke daje prawdziwy popis fabularny tworząc bohaterkę (i narratorkę zarazem), która swoją opowieść snuje nie tylko z godną podziwu swadą i dystansem do (niełatwej, trzeba przyznać) sytuacji, w jakiej się znalazła. Elin, dotychczas szanowaną lekarkę, żonę ortopedy, matkę dwóch córek, posiadaczkę wygodnego domu na przedmieściach, osobę życiowo spełnioną, poznajemy, kiedy zamieszkała…w swoim przychodnianym gabinecie. Po pracy rozkłada tam sobie fotel i zostaje na noc, rano udaje przed pracownikami, że przyszła wcześniej. Fikcja trwa już od pewnego czasu, kiedy życie Elin wywróciło do góry nogami spotkanie z Bjørnem, dawną miłością. Ale „Ostatnie stadium”,w bardzo dobrym przekładzie Karoliny Drozdowskiej, to nie tylko opowieść o konsekwencjach romansu, przede wszystkim o rozliczeniu z dotychczasowym życiem, o męczącym i odbierającym energię dopasowywaniu się do wszystkich, zgubnych efektach dobrobytu, wreszcie o cieniach bycia lekarzem, od którego wszyscy oczekują nie tylko wiedzy i cierpliwości, także recepty na szczęście(szczęśliwie Elin oferuje pacjentom jeszcze kilka cierpkich komentarzy). Jeśli w swoich marzeniach Polacy chcą kiedyś żyć w takim dobrobycie jak Skandynawowie warto przeczytać „Ostatnie stadium”, bo przekonamy się, że dobrobyt nie tylko uszczęśliwia (czy na pewno?). Z całą pewnością rozleniwia, a za jego sprawą zwykłe problemy wcale nie znikają.

 

Sylvain Tesson

„Duch śniegów”

Oficyna Literacka Noir sur Blanc 2021

„Zawładnęła moim umysłem” – tak autor, francuski pisarz i podróżnik, pisze o panterze śnieżnej, którą miał zaszczyt oglądać podczas wyprawy do Tybetu wraz z fotografującym zwierzę Vincentem Munierem. Zaszczyt, bo ten wyjątkowy gatunek, dziś zdziesiątkowany i występujący w przyrodzie szalenie rzadko, kryje wiele tajemnic, fascynował od wieków artystów i badaczy. Sylvain Tesson postanawia poświęcić mu książkę (my podziwiamy ją w pięknym przekładzie Anny Michalskiej), która jest peanem na cześć tych konkretnych kotowatych, ale też esejem podróżnym wysokiej próby, bo Francuz obserwuje i zapisuje przebieg niezwykłej (bo odbywanej w trudnych warunkach atmosferycznych) peregrynacji do Tybetu z grupą pasjonatów pragnących uwiecznić – na zdjęciach i na filmie – świat, który już wkrótce może przestać istnieć. To stada jaków na skraju Czangtangu i u podnóża gór Kunlun („nie zmieniły się od paleolitu”), swobodnie przemieszczające się wilki, („zaskoczyliśmy trzy wilki, trzech bandziorów, którzy właśnie wracali z rozboju”), osły, kiangi tybetańskie. Codziennie wraz z wybitnym francuskim fotografem dzikiej przyrody – Vincentem Munierem – i towarzyszącymi mu w wyprawie ludźmi, przemierza te rejony, gdzie turyści nigdy nie docierają (choć kłusownicy już nie mają z tym problemu). Śpią u miejscowych i czekają na łut szczęścia, kiedy sprawująca władzę nad okolicą pantera zejdzie na taką wysokość, aby można było ją sfotografować. Każde jej pojawienie się Tesson nazywa objawieniem, niemal religijnym. „Unosiła głowę i węszyła. Miała na sobie barwy heraldyczne tybetańskiego krajobrazu. Jej futro, intarsja ze złota i brązu, należało do dnia i nocy, nieba i ziemi. Żyła pod runem świata, Skupiała w sobie wszystkie elementy. Pantera, duch śniegów, przyodziała się w Ziemię” – notuje pełen zachwytu autor. A my zachwycamy się wraz z nim, dajemy uwieść pięknu zwierzęcia, które „zjawia się bezgłośnie jak śnieg, odchodzi miękkim krokiem, wtopiona w skały”.

MAT

ksi01