W ostatnich dniach września 1940 r. pozwolono nam powiadomić rodziny, że wyruszamy w daleką drogę do Rosji. Kilku spośród nas widziało się z najbliższymi. Pewnego poranka drzwi celi otwarły się i usłyszałem swoje nazwisko. Ale jakiś bandyta krzyknął, że takiego tu nie ma. Mimo mego krzyku drzwi zatrzasnęły się. Strażnik nie pozwolił siostrze żony (mieszkała ona z nami od chwili, kiedy jej maż wyruszył na wojnę) mnie zobaczyć. Otrzymałem dużą paczkę. Z zawartości paczki domyśliłem się, że paczkę pakowała żona. Wysłała wszystko co mogła. Bielizna ciepła, sweter, ubranie, suchary, cukier, masło, kiełbasa, kubek i łyżkę, widelec itp. Oczywiście nie wszystko otrzymałem. Smalec, masło i cukier bandyci ukradli. Suchary i część cukru udało się przechować i wykorzystać. Okradzenie było zorganizowane i okradali wszystkich, którzy mieli szczęście paczki otrzymać. Spaliśmy na podłodze w czterech rzędach. Przejścia nie było. Chodziło się po nogach innych, jeśli konieczność zmuszała. Tłuszczu miałem cztery słoiki. Spałem na tych skarbach! Sąsiada prosiłem o przechowanie tych „skarbów’. Dzieliłem się z nim swymi zapasami. Rano, kiedy obudziłem się, worek pod plecami był rozcięty. Słoiki z tłuszczem wybrane stały puste na oknie. W podobny sposób ci, co otrzymali paczki byli okradzeni. W tej celi znaleźli się sekretarz DOKP Wilno, pan Cygański por. rezerwy i wielu innych.
2 listopada wieczorem wydano każdemu po 5 porcji chleba na 5 dni na przód i po 3 pudełka od zapałek cukru.
Eskorta z karabinami i psami, z bagnetami gotowymi do ataku otoczyła nas i w nocy wyprowadziła na stację kolejową w Białymstoku. Nagle wpadłem do dołu pod tunelem i musiałem czekać aż wszyscy przejdą. Myślałem o ucieczce, lecz psy i tylne latarki oświetlały mnie. Dostałem kopniaka i dogoniłem grupę. Liczyła ona 300 osób! Załadowano do małego wagonu towarowego po 32 osoby. Wagony dostosowano do przewozu ludzi. Okna były zakratowane, drzwi zamknięte z zewnątrz. Ustęp to dziura w podłodze wagonu.
Kierunek wschód:
Przez 5 dni nie otrzymaliśmy żadnych posiłków, oprócz beczki zimnej wody lub śniegu. Zimno już było, choć mały piecyk ogrzewał wagon. W tej podróży w nieznane, dziękowałem Bogu i Matce najświętszej za ostatnia paczkę cukru i suchary chleba.
Mówiłem ze smutkiem do innych „Polsko! My o tobie zawsze będziemy pamiętali.” Za chwile transport przekroczył granicę. Transport zatrzymywał się w Orszy, Jarosławiu i Kirowie. Składał się z 52 wagonów. Więziono 1500 osób.
Zbliżając się do Kotłasu było coraz zimniej. Dzięki przysłanej bieliźnie plus ubranie nie zmarzłem. Coraz zimniej na północy. Zamiast wody dostawaliśmy śnieg do beczki. Pozwolono wyjść z wagonu tylko dwóm osobom. Moim współtowarzyszem był pan Jaźwa, urzędnik samorządowy. W Orszy p. Cygański został wyładowany do innego transportu w nieznane.
Po rozładowaniu nas wykąpano w łaźni i wyprażono ubrania. Ulokowano nas w pięciopiętrowym baraku. Miał on cztery prycze z desek, jedna nad drugą. Wejście na nie prowadziło po słupach z kołkami. Starałem się zająć miejsce jak najwyżej, aby mieć jak najmniej otoczenia. Na górze było cieplej i spokojniej. Towarzyszyły nam insekta, ale mniej dokuczały.
Dodaję: 24 grudnia 1941 roku Wigilia Bożego Narodzenia ks. Parafii Turgielskiej w tajemnicy modlił się z nami.
Siedziałem w tym baraku do marca 1941 r. Wyżywienie było o wiele lepsze. Otrzymywaliśmy po 500 g. chleba i 2 razy po ćwierć litra zupy. Przed barakiem można było spacerować cały dzień. Był to olbrzymi obóz przejściowy. Czekano do wiosny, aby transport mógł ruszyć dalej, ku północy. Choć było głodno i chłodno i smutno, to nieraz przy różnych pogadankach człowiek mógł zapomnieć o teraźniejszości. Modlitwa była najlepszym lekarstwem w utrapieniu. W tych warunkach łatwiej można było zrozumieć, jak małym jest człowiek wobec Stwórcy Świata. Aby mnie nie okradali wyprzedałem wszystko by podtrzymać „zdrowie”.
W końcu lutego 1941 r. załadowano nas do transportu kolejowego i wywieziono na północ w rejon Czybju. Podróż trwała około tygodnia, odżywianie jak w poprzednim transporcie 500-600 g. chleba, pół słonej ryby i beczka śniegu codziennie. Aby ze śniegu ugotować wodę trzeba było długo czekać. W pierwszej kolejności można było wodę ugotować. Gotował ten, co miał kociołek. Ponieważ miałem kociołek pomagałem starszym i niedołężnym. W pierwszych dniach marca 1941 r. wyładowano nas w rejonie Czybju, 50 km. za miastem. Przydzielono kwatery w barakach parterowych z drzewa.
Fragment pochodzi z książki W. Jałowik. W piekle wojny na trzech kontynentach, oprac. K. Drozdowski, Warszawa 2020.
Krzysztof Drozdowski