Naród musi mieć mocny fundament, zdrowy korzeń, żeby przetrwać i rozwijać się. Niektórzy dzisiaj upatrują w rolnikach taki motor napędowy i przy okazji – ale może nawet przede wszystkim – depozytariuszy narodowych wartości i tradycji. Czy właśnie dlatego rząd poszedł na wojnę z ludźmi wsi? A może prawdziwych rolników już nie ma?
Za komuny „zdrową siłą narodu” byli robotnicy, chłopi i inteligenci pracujący, w odróżnieniu od inteligencji próżniaczej, która zajmowała się Bóg jeden wie jakimi wywrotowymi rozmyślaniami. Wśród robotników czasem znalazł się jakiś bumelant, leń i obibok, albo co gorsza sabotażysta czynem wspierający wrogów ludowej ojczyzny, wiadomo. Jeśli działo się to w latach 50. to nieszczęśnik mógł dostać bardzo poważny wyrok i zostać jednodniową gwiazdą mediów.
Choć czy gwiazdą to dobre określenie? Ryzykowne… A chłopi? Tutaj sprawa była bardzo prosta. Chłop będący „zdrową siłą” był entuzjastycznie nastawionym elementem kołchozu dla niepoznaki tylko nazywanego państwowym gospodarstwem rolnym. Taki chłop wpleciony w misterny mechanizm komunistycznego rolnictwa planowego był na równi z robotnikiem i inteligentem pracującym poważany i szanowany.
Pozostali: wręcz przeciwnie. Bo co tam zostało poza PGR-ami? Obszarnikom zabrano co się dało, zostali małorolni chłopi impregnowani na świetlistą przyszłość i badylarze, którzy wciskali się ze swoimi niecnymi biznesami tam, gdzie tylko kompleksowo regulowana gospodarka państwowa na chwilę zostawiła choćby skrawek wolnej przestrzeni.
Można sobie oczywiście drwić z chłopstwa, które od wieków pod zmieniającym się butem myślało wyłącznie o własnej spiżarni, ale fakt jest taki, że właśnie w chłopskich chatach przetrwały takie wartości jak język polski, kultura i tradycje narodowe, pamięć o historii. Przez wieki zaborów, przetaczających się wojen, przez kilkadziesiąt lat komuny traktującej ojcowiznę jako największe zagrożenie dla nowego wspaniałego świata to właśnie chłopi regularnie pokazywali, że są tą – już bez najmniejszej drwiny – zdrową siłą narodu.
Dzisiaj niewielu już chce pamiętać, że w sierpniu 1920 roku, po raptem kilku latach odtwarzania suwerennej Polski przez bolszewickimi hordami ojczyznę i całą Europę uratowali właśnie chłopi. Do nich Wincenty Witos – chłopski premier! – apelował o pomoc i ją otrzymał. „Precz z małodusznością, przecz ze zwątpieniem. Ludowi, który jest potęgą, wątpić nie wolno ani rezygnować nie wolno! Trzeba ratować Ojczyznę!” – wzywał.
Chłopi wzięli do serc wezwanie Witosa i pogonili bolszewię spod Warszawy. Dzisiaj ojców sukcesu jest wielu, ale przecież nie da się dyskutować z faktami: premierem w czasie „Cudu nad Wisłą” był Witos.
A później, w czasie niemieckiej okupacji? Dzisiaj jest moda na pamięć o Armii Krajowej, a o Batalionach Chłopskich mówi się raczej szeptem. Niesłusznie! Przecież chłopi stawiali opór nierzadko skuteczniejszy i bardziej zawzięty niż inne konspiracyjne formacje.
Za komuny podobnie: to wśród chłopów zdarzali się najbardziej zacięci wrogowie systemu. Niektórzy twierdzą, że faktyczny upadek komuny zapoczątkowały „wydarzenia bydgoskie”, czyli okupacja gmachu ZSL przy ulicy Dworcowej przez zdeterminowanych chłopów. Wiejska „Solidarność” była ponoć zdecydowanie słabiej infiltrowana przez bezpiekę i dzięki temu mniej sterowalna niż ta robotnicza. Może dlatego przy okrągłym stole było tak niewielu chłopów?
Teraz polscy rolnicy znów postanowili wejść na scenę i zdecydowanie zaprotestować przeciwko rozwiązaniom, które może doprowadzić do ich upadku, zubożenia, wykluczenia. Chłopi, którzy zwyciężyli z zaborcami, z komuną, mają nadzieję wygrać też z Unią Europejską. Niestety wydaje się, że zostaną w tej walce osamotnieni, porzuceni przez własny rząd, który nawet nie chciał ich wysłuchać. Zamiast zaproszenia na rozmowę chłopi dostali gazem po oczach.
Na procesie brzeskim Wincenty Witos powiedział wiele ważnych zdań, które warto pamiętać i dzisiaj.
„Jeżeli dyktatura w Warszawie była inteligentna, to dyktatura policjanta taką być nie mogła, bo przeważna część policjantów nawet do swego zadania nie dorosła. A jednak byli to ludzie, którzy rządzili i sądzili. Zaczęły się orgie szykan i nadużyć. Stan podobny wywołuje wśród ludności niechęć, a często nienawiść do urzędników, a przez utożsamianie ich z państwem niechęć ta przechodzi na państwo. Toteż lud obojętnieje dla państwa, nie znajdując opieki, a czując pogwałcenie swych praw, usuwa się na bok” – mówił Witos.
Dzisiaj chłopi nie chcą się usuwać na bok. Nie mogą. Wciąż wierzą, że los ich rodzin zależy od nich samych. Czy dadzą się „rozegrać” przez polityków, media i samozwańczych liderów?
Marian Rajewski
marian.rajewski@wolnadroga.pl