W naszym magazynie trzecia strona nie jest równa pozostałym. Waży zdecydowanie więcej. Od lat w tym właśnie miejscu był felieton redaktora naczelnego, świętej pamięci Mirka Lisowskiego. „Wolna Droga” nie jest pismem, które ma temat przewodni każdego numeru, ale przecież felietony publikowane pod szyldem „Trzecia strona” zdecydowanie nadawały ton każdego wydania naszego dwutygodnika. Teraz, kiedy zabrakło Mirka celnych uwag, błyskotliwych ripost, wytrawnych analiz i przemyślanych sądów, widać wyraźnie, jak bardzo autorskim dziełem jest gazeta, zwłaszcza taka jak „Wolna Droga”.
Mirka felietony były bardzo mocnym, donośnym apelem o przyzwoitość. Tak je odczytywałem, ale chyba nie byłem w tym odbiorze odosobniony. Wydane w książkowej wersji przez wydawnictwo „Będziem Polakami”, zatytułowane po prostu „Z trzeciej strony”, pokazywały rozmach tematyczny, ale przede wszystkim konsekwencję w nazywaniu spraw i osób po imieniu. Mirek nie krygował się, nie chował za fasadą dyplomacji – opisywał świat nie oszczędzając czytelnikowi mocnych, czasem radosnych, a czasem bardzo przykrych emocji. Taki był każdy felieton, który publikowaliśmy na trzeciej stronie.
Ale przecież taka była też i cała „Wolna Droga”, której szefował redaktor Lisowski. Miałem zaszczyt i okazję współpracować już z bardzo wieloma czasopismami, bardzo różnych odcieni tematycznych i światopoglądowych. Każde pismo ma swoją linię, to oczywiste, rozumieją to dziennikarze, szanują czytelnicy. Kupując konkretny tytuł spodziewamy się określonej treści, ale też określonej linii ideowej. Nie inaczej było i jest w „Wolnej Drodze”, tyle tylko, że… redaktor naczelny nigdy, nikomu, w żaden sposób nie ingerował w teksty, nie sugerował tematów, nawet w żartach nie mówił co i jak należy pisać. Do każdego członka redakcji, ale też i do każdego współpracownika, Mirek podchodził z ogromnym szacunkiem. Każdemu dawał absolutną wolność wypowiedzi. Zdarzało się czasem, że w jednym numerze pojawiały się dwa artykuły, dwa felietony w diametralnie różny sposób widzące i oceniające to samo wydarzenie, ale nikt nie robił z tego problemu. Mam wrażenie, że nasi czytelnicy są na tyle otwarci i doświadczeni, że doceniają prawdziwą wolność słowa.
Wolność słowa to bardzo cenny dar. Wiele redakcji trzyma wysoko na sztandarach hasła wolności słowa, ale w rzeczywistości ramówki i spisy treści tworzą często ukryci poza stopką redakcyjną decydenci, możni reklamodawcy lub wyniki badań pokazujące, jaki temat najlepiej się sprzeda. Bo przecież media już dawno abdykowały, zrzekły się statusu czwartej władzy, a stały się zwyczajnym produktem.
Dlatego „Wolna Droga” jest tak bardzo inna, tak bardzo się różni od pozostałych tytułów dostępnych na rynku. Nasz magazyn jest pismem branżowym, kolejowym, odwołującym się do etosu „Solidarności” i stojącym po stronie wartości, które dzisiaj tak często są postrzegane jako archaiczne echa dawnych czasów. Ta linia pisma nie wzięła się znikąd: była efektem konsekwentnej, wieloletniej pracy redaktora naczelnego Mirosława Lisowskiego. On to przez lata mozolnie budował zespół dziennikarzy, utrzymywał relacje ze spółkami działającymi w branży kolejowej i co najważniejsze reprezentował interesy pracowników kolei. „Wolna Droga”, której niedawno dziewięćsetny numer oddaliśmy do rąk czytelników, taka jaką widzimy dzisiaj, jest dzieckiem Mirka.
Teraz, kiedy Go zabrakło, chciałoby się trzecią stronę zostawić pustą. Ale nie można. Nie wolno nam tego zrobić. Niewątpliwie wolą Mirka było, żeby „Wolna Droga” wciąż ukazywała się na rynku, żeby zdobywała nowych czytelników i cały czas uczciwie opisywała nie tylko rynek kolejowy, ale także otaczającą nas rzeczywistość we wszystkich jej odcieniach: polityczną, społeczną, kulturalną, gospodarczą.
Chcemy wypełnić ten testament redaktora Mirosława Lisowskiego. Zostańcie z nami, pomóżcie nam utrzymać i rozwijać „Wolną Drogę”. Przekażcie drukowany egzemplarz kolejnym czytelnikom, podeślijcie przyjaciołom link do strony internetowej. Razem stwórzmy kolejny rozdział historii jednego z najstarszych polskich magazynów branżowych.
Paweł Skutecki