Naprawę świata należy zacząć od naprawy pojęć – domagał się Konfucjusz słusznie zauważając na tysiąclecia przed Ludwikiem Wittgensteinem, że granice mojego świata są granicami mojego języka. Pozamykani w orwellowskiej nowomowie przestaliśmy szukać prawdy, bo w naszych językach samo to pojęcie zostało skutecznie ośmieszone, wydrwione, podważone. 

Afery wokół profesora Bralczyka i redaktora Babiarza pokazują jedynie, że trwa właśnie napór na ostatnią flankę broniącą stary świat przed nieuchronnym upadkiem. Bo że musi upaść, to chyba widzimy? Świat oparty na starożytnych zasadach, także językowych, skapitulował. Mam przed oczami parę scen, nie wiem już czy z książek, filmów, opowieści świadków, czy może wyobraziłem sobie jedynie te wydarzenia. Widzę dobrze, jak pijany prostak bije kijem po głowie znanego pianistę, jak pozbawiony refleksji tłum domaga się nie śmierci wcale, a poniżenia filozofów, jak wyrzuca się z pracy tych, którzy podzielili się własnym zdaniem, znacząco różnym od opinii powszechnie obowiązującej. Widzę wyrostków, którzy drwią z historii, tradycji, z wiedzy, bo komu ona potrzebna, kiedy liczy się tylko tu i teraz, kiedy ważne są wyłącznie hedonistyczne przyjemności? 

Internet obiegł filmik pokazujący „inżyniera” z Afryki, który bodajże gdzieś w okolicach Katowic, na publicznym kąpielisku, wszedł do wody i spełnił swoją potrzebę, tę większą. Ubogacenie – drwią gorzko internauci. Musimy się przyzwyczaić, że nasz świat już nie istnieje. Upadł i się nie podniesie, bo nikomu na tym nie zależy. 

Oczywiście przesadzam: są tacy, którzy cierpią i daliby sporo, żeby wrócił ancien regime. Tyle tylko, że to są zamyśleni starsi ludzie, zaczytani w Herbercie i Dostojewskim, zasłuchani w muzykę, która dawno już stała się rozrywką garstki melomanów (ktoś jeszcze używa tego wyrazu?). 

Czasem komuś wyrwie się na wizji, że ludzie umierają, a zwierzęta zdychają, czasem jeszcze ktoś powie, że komunizm to świat bez religii i granic, czyli taki właśnie, jaki wprowadza się butem i banknotami w Unii Europejskiej, czasem nawet ktoś się wstawi za wyrzucanymi na śmietnik historii ludźmi i pojęciami. Ale to już łabędzi śpiew. 

Naszej cywilizacji już nie ma. 

Polska jest jeszcze takim ciekawym skansenem, w którym niektóre „nowości” budzą zgorszenie i oburzenie. Może to efekt religijności, głęboko zakorzenionej wiary, która dawała nam przez wieki siłę i nadzieję? Przecież jak się ogląda największe media, jak się ogląda polskojęzyczny Internet za pośrednictwem największych serwisów nazywanych dla niepoznaki społecznościowymi, to niczym się nie różnimy od Francuzów, Hiszpanów, Niemców, Czechów. A jednak kościoły bywają pełne nie tylko od święta, nikt w świątyniach nie organizuje imprez techno ani sklepów z lustrami (mieszkałem kiedyś nieopodal takiego sklepu na północy Wielkiej Brytanii). Polska religijność przetrwała stulecia, bo była i wciąż jest czysta, prosta, naiwna. Teraz jak słyszę rząd postanowił w fiskalnym szale opodatkować… przydrożne kapliczki. Chciałbym wierzyć w motyw finansowy, w to że budżet osiem lat się spinał, a teraz jakimś cudem przestał i rząd szuka pieniędzy gdzie się da. Tylko ciśnie mi się na usta inna hipoteza: kolejna odsłona tysiąca małych akcji przeciwko polskiej, tradycyjnej religijności. 

Tak, system moim zdaniem powoli się domyka. 

Paweł Skutecki