Przypomnijmy – umowę o rozpoczęciu budowy Gazociągu Nord Stream podpisano 8 września 2005. Pięć lat później w okolicach Gotlandii nastąpiło oficjalne otwarcie budowy. Na uroczystość zaproszono Dmitrija Miedwiediewa i Gerharda Schrödera. Na dokumentalnym zdjęciu przy stylizowanym kole do otwarcia zaworu widać sporo uśmiechniętych twarzy, reprezentujących zarówno Niemcy, jak i Rosję. Projektowany gazociąg miał służyć do transportu gazu ziemnego z Wyborgu w Rosji do Greifswaldu w Niemczech. W jego budowie udział brała rosyjska Flota Bałtycka, a po zakończeniu budowy przedsięwzięcie miała ochraniać rosyjska marynarka wojenna.
Całkowita długość gazociągu wynosi 1222 km, w tym 1189 km leży na dnie Bałtyku. Odcinki końcowe przebiegają przez wody terytorialne Rosji i Niemiec, zaś pozostała część przez strefy ekonomiczne Szwecji, Finlandii i Danii. Pierwsza nitka gazociągu została oddana do użytku 8 listopada 2011, natomiast otwarcie drugiej nastąpiło jedenaście miesięcy później. Nie byłoby w tym przedsięwzięciu nic ekscytującego, ale cała inwestycja już od samego początku była krytykowana przez Polskę i kraje bałtyckie. Zwracano uwagę, że jest to przedsięwzięcie polityczne, mające na celu ominięcie Polski i krajów bałtyckich jako krajów tranzytowych, co godzi w ich poczucie bezpieczeństwa energetycznego. Podważano także nie bez powodów racjonalność ekonomiczną inwestycji. W projekcie, by wykazać jego opłacalność nie uwzględniono kosztów obsługi i konserwacji podmiotowej „rury” biegnącej po wodą. Pominięto ryzyko katastrofy ekologicznej na Bałtyku jako, że gazociąg miał przebiegać przez składowiska broni chemicznej, zatapianej tam po obydwu wojnach światowych. Pominięto też fakt, że Europa Zachodnia uzależnia się od jednego źródła gazu. Ideę budowy popierał kanclerz Niemiec Gerhard Schröder oraz ówczesny prezydent Rosji Władimir Putin. O zdanie innych członków wspólnoty europejskiej nie pytano.
Po ataku Rosji na Ukrainę problem nabrał innego wymiaru. 26 września 2022 roku Szwecja i Dania odnotowała podwodne eksplozje w pobliżu gazociągu. Wkrótce pojawiły się głosy o możliwych działaniach sabotażowych. Początkowe podejrzenia padły na Rosję, jako, że wcześniej Gazprom pod różnymi pretekstami obniżał dostawy gazu do Europy oraz manipulował cenami. Późniejsze śledztwo dziennikarzy Washington Post jako winnych wskazało Siły Operacji Specjalnych Ukrainy. W sprawie pojawił się nawet wątek polski, podnoszony przez stronę niemiecką. Najnowsze ustalenia ARD, „Suddeutsche Zeitung” oraz „Die Zeit” sugerują, że sabotaż był dziełem grupy Ukraińców, którzy wynajęli w Rostocku jacht Andromeda i po cumowaniu w Kołobrzegu we wrześniu 2022 r. umieścili ładunki wybuchowe na Nord Stream 1 oraz 2.
W środę 14 sierpnia tego roku niemieckie media podały, że prokurator generalny Jens Rommel uzyskał pierwszy nakaz aresztowania w sprawie dotyczącej wysadzenia gazociągu Nord Stream. Chodziło o Ukraińca Wołodymyra Z. Niemcy przedstawili Polsce nakaz aresztowania już 21 czerwca. Strona polska twierdzi jednak, że jak ustaliły służby podejrzany Ukrainiec na początku lipca opuścił nasz kraj, zaś służby graniczne przy odprawie nie miały informacji, że jest on poszukiwany. Strona niemiecka uważa za możliwe, że został ostrzeżony. Wicenaczelny tygodnika „Die Zeit” Holger Stark posunął się nawet do stwierdzenia, że w Polsce zamachowcy na Nord Stream uważani są za narodowych bohaterów, stąd też dla każdego polskiego rządu zatrzymanie i wydanie podejrzanego Ukraińca byłoby sprawą polityczną. Mało tego, amerykański dziennik „The Wall Street Journal” dzień po sugestiach niemieckich napisał, że za uszkodzeniem rosyjskich gazociągów stały służby ukraińskie, jednak powodzenie całej akcji uzależnione było od pomocy ze strony Polski. Spekulowano, że prezydent Wołodymyr Zełenski wcześniej zatwierdził plan, jednak później na prośbę CIA zmienił zdanie i zabiegał o poniechanie akcji. Strona ukraińska oficjalnie zaprzecza tym rewelacjom. Co ciekawe – jacht Andromeda, który miał posłużyć zamachowcom oprócz pobytu w Kołobrzegu cumował także w Danii oraz Szwecji, jednak to już Niemców nie zainteresowało. Mało tego – to właśnie oni byli odpowiedzialni za wprowadzenie Europejskiego Nakazu Aresztowania za Wołodymyrem Z. do bazy poszukiwawczej, czego wcześniej nie zrobili. Na dodatek poszukiwany Ukrainiec jeszcze pod koniec maja przebywał na terenie RFN. Czemu nie aresztowano go wówczas? Może dlatego by „Der Spiegel” mógł napisać, że niemieckie służby i rząd są „wściekłe na Warszawę” i „nie zapomną tego Polakom”. To wygodna wymówka, zwłaszcza w okolicach kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej i głosach Polski o należnych nam reparacjach wojennych. Oczywiście według niemieckich mediów całkowita wina za rzekome umożliwienie ucieczki domniemanemu sabotażyście leży po stronie polskiej. Mało tego, wkładają w usta anonimowych polskich urzędników wyssane z palca stwierdzenie, że ścigany Wołodymyr Z. jest dla nas bohaterem. Jaki płynie z tego wniosek? Niemieccy śledczy jak zwykle mają pecha, zaś Polacy działają przeciwko nim i z premedytacją zacierają ślady.
Krzysztof Wieczorek
krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl