Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Psie wojny – Felieton Jana Rulewskiego

Polska przedmurzem euroatlantyckiej cywilizacji?

Polityka dla mnie stała się tak niezrozumiała, że zwróciłem się do astrologów. Wynika, że ten rok będzie pod znakiem chińskiego wściekłego psa. Zatem wskazanie na niespodziewane zachowania, wydatne ambicje, rezygnacje z otoczenia. W europejskim systemie odpowiada to Bliźniętom. A więc mamy to, że dotychczas chwalona jako wzór amerykańska demokracja rozsypała się, nie po raz pierwszy, za sprawą nieprzewidywalnych zdarzeń. Najbliższe to nieudana próba zastrzelenia kandydata na prezydenta Trumpa. Gdy już wyszła z kryzysu, sprowadził na Amerykę nie kto inny niż rozważny prezydent Biden swoją starczą obstrukcją. Wywołał kryzys wyborczy. Można mi zarzucić pisanie po wodzie w rwącym potoku. Jestem interesowny, tak jak prawie cały świat czeka na finał wojny w Ukrainie. Chcę żeby astrologiczny pies zagryzł psa Putina. Już teraz wynika, że doktryna Bidena ograniczająca wojnę się nie sprawdza. Tak jak oczekiwania na radykalne przełamanie sytuacji na froncie. Jest świński remis mówią językiem szachowym. Z pewnością przegrywa naród ukraiński od przeszło 2 lat pogrążony w kurzawie wojennej, bez widoków na triumfalny przełom. Boleję nad tym, że my na skutek solidarności z Ukraińcami zamieniamy się w przedmurze euroatlantyckiej cywilizacji. Płoty i mury na granicy jesteśmy w stanie postawić, ale czy stać nas życie pod nimi? Czy jak wspierająca nas Europa i niepewna Ameryka nie pozostawią nas na lata w tlącym się pożarze. A nie tylko bolejemy, ale ponosimy realne straty. W naszych solidarnościowych wizjach widzieliśmy Polskę jako łącznika Europy. A pewien marzyciel na I KZD Solidarność, odwołując się do cierpień narodu chciał wezwać świat do proklamowania Polski państwem Czerwonego Krzyża.

Potrzeba renesansu konserwatyzmu

A tymczasem Polska, która jednakże nie jest stawiana za wzorzec demokracji i oczekiwań, daleka jest od pokojowej rzeczywistości. A mi się śni inskrypcja Miłosza na Pomniku Stoczniowców w Gdańsku „Pan da siłę swojemu ludowi, Pan da swojemu ludowi. Błogosławieństwo pokoju”.

A jaka to rzeczywistość? Oto wieczny lider Kaczyński nie przejmuje się wiekiem ani porażkami i brnie ku niespełnionej fantazji – odwojowania tego co już minęło. Nawet wtedy, gdy jego zwycięzcy popełniają błędy. Po prostu autorski pomysł PIS legitymowany przez J.Kaczyńskiego zużył się moralnie, gdyż niewielu wierzy w jego czystość, i technicznie, gdyż ma za sobą malejąca pokoleniową mniejszość. Ale dla uczciwości dodajmy: w Polsce jest zapotrzebowanie na renesans konserwatyzmu po upadku dziadersów z PIS.

Lud to kupi

Za plecami dziadka bez wnucząt trwa walka o schedę. Toczą ją potencjalny bezrobotny prezydent, bezrobotny inaczej Morawiecki i wyczekująca, zamrożona w europejskim parlamencie Szydło. Jak na razie przytłoczeni oskarżeniami prokuratury nie pękają, kryjąc się za immunitetami i… czekają na wróżbę chińskiego psa, który ich uratuje od krat i zesłania na wyliniały trawnik polityczny. Najnowsze wieści wskazują, że to prokurator będzie grał kartami PIS.

Ale dotrwają, gdyż mają niemałe zapasy wynikające z polskiego bizancjum. Zdążyli je zbudować w ciągu 8 lat rządów. Pamiętam ministrową od prezydenta, z koła gospodyń wiejskich, zesłaną do zarządu PZU (2,5 mln rocznie) jak  zwracała się do mnie o poparcie dla pani prezydentowej w sprawie specjalnej emerytury. Spotkał ją za to rekord wdzięczności w księdze Guinnessa.

Jasny gwint! Ja pisałem uchwały w senacie, by wystawić Tuskowi łuk triumfalny za dwie europejskie kadencje. I co? I nic. A więc Polacy się różnią. Z pewnością przy kasie.

W szachach na tyłach PIS obstawiam Morawieckiego, w zapasach na prezydenta i lidera formacji uważanej za prawicową, choć tak naprawdę ludową, czyli wartości urozmaicone pierdnięciami przy stole. … lud to kupi.

Na socjalliberalnych salonach

Jednakże zamiast pałacu prezydenckiego będzie musiał obejść się smakiem, gdyż koalicja 15 października wystawiwszy Trzaskowskiego, czyli wcielenie Kwaśniewskiego, wygra. Moje tropy trochę zamącą ciekawą kampanię polityczną rzeczywistego dziadka Tuska, jak się ociepla rodzinnymi scenkami z wnusiem u boku. Czyżby?

A jeśli już jesteśmy na salonach socjalliberalnych to muszę zauważyć ciekawą grę sąsiada – R.Sikorskiego. Nie pierwszą, ale ostatnią w jego bogatych staraniach o różne tytuły. Obawiam się, że warszawka go zje, choćby dlatego, że Sikorski jest samolubem, zaś warszawka kryjąca się za plecami Trzaskowskiego już rozdaje apanaże władzy.

A co my wyborcy o tym sądzimy, jak się przygotowujemy do zmian warty?

Jak zawsze „czas pokaże”!

Psia wojna.

Na zapleczu tragicznym najazdu Rosji na Ukrainę w Polsce życie się toczy jak za czasów świetności. Nawet nie wiem, czy takie coś miało miejsce. Pracujący, na wczasach zagranicą. Emeryci na działkach konsumują sytą waloryzację. Nawet spotyka ich sprawiedliwość, gdyż wdowy/wdowcy otrzymają emerytalny spadek po tych co odeszli, przepraszam zmarłych. Bogaci kupują rezydencje w we Włoszech i Kanarach. Nasze panie przybrane chemią coraz piękniejsze. Nawet chłopi przestali protestować.

Są problemy, ale natury ogólnej i uniwersalnej. Zdrowie, samotność, bezwzględny rynek i przegrane piłkarzy a teraz Świątek. Jakby nie czuć było wojennego prochu i wybuchów rakiet, wojny tuż na przedmurzu Polski

Jest jednak wojna. Psia. Co do tematu i głębokości. Za sprawą prof. Bralczyka miliony właścicieli psów, z racji tego, że ich śmierć nazwał zdychaniem, wydało jemu wojnę o wszystko: dziaders, wróg zwierząt, kiepski językoznawca. Na czele posłanki, bynajmniej lewicowe, tylko z Koalicji Obywatelskiej Piekarska i Jachira. Uzbrojone w pieski, stanęły na czele psiej konfederacji. Oczywiście wg nich psy myślą i czują, w domniemaniu jak człowiek, więc zasługują na równą ludziom cześć i godność. W pewnym momencie wojna zatraciła kontekst walki o słownictwo i podzieliła Polskę na dwa obozy, z właściwą sobie wielowątkowością. Jeden z obrońców profesora, a właściwie antylewak, przewiduje  związki z zwierzętami. Zresztą jedna z czołowych gazet wprost, pisząc o nowoczesnej rodzinie zwanej „zrestrukturyzowaną” umieszcza w jej składzie psy i koty obok dzieci i może bez nich. Umiarkowani tylko napomykają, że jest to objaw zastępczej miłości zamiast do braku dzieci. Zresztą boleje się nad psami na łańcuchu, wielkością kojców (20 m.kw) i porzuconych szczeniakami i kociętami. Słabiej się mówi o największym wstydzie Europy, czyli co najmniej 300 000 porzuconych dzieciach w katolickiej Polsce. Praktycznie zdanych na łaskę państwa, za które mało kto ponosi odpowiedzialności, choć w przypadku skrzywdzonych ptaków, psów i krów wymierza się kary więzienia. Przypomina mi to sytuację z peerlowskiego więzienia, gdzie jako podwładny systemu otrzymywałem porcję żywnościową za 6,40 zł (na święta 8,20) w tym pół jajka, zaś pilnujące nas psy miały stawkę dzienną 14 zł, a kojce zwane celami miały powierzchnię 3 m.kw.

Obrońcy zwierząt jednak błądzą w ocenie ich traktowania. Za dowód niech posłuży moja historyjka z psem. Zdarzyło się, że wyzwoliłem z niewoli w M-3 dorosłego wyżła, którego podczas pracy gospodarzy przywiązywano do kaloryfera. Litość i zrozumienie jego cech wezbrała i zaowocowała przybraniem, wg nowej definicji adopcją „do domu na działce, w okolicach leśnych”. Nawet gdy brakowało mięsa na kartkach dla ludzi, wyżebrałem mięso oznakowane pieczątką kontroli z rzeźni.

Rozumowałem, że spotka mnie wdzięczność i wierność. Tak po ludzku. Ale zapomniałem, że pies to nie człowiek i myśli i czuje instynktami. A więc uciekał w stronę większej wolności niż M-3 lub przyleśna działka. Ten sam instynkt łowcy poruszał go, by atakować znienacka córkę i znajomych. Oddałem go bogatszym w środowisko naturalne znajomym. Nie poradzili sobie. Właśnie pomyślałem o swoim logicznym błędzie. Wydaje się, że tego nie rozumieją ci, którzy „aresztują” na rzecz przyjemności, a nawet miłości, zwierzęta w małej sztucznej przestrzeni bloków czy nawet domków z działkami. Z jednym wyjątkiem, jeśli to dotyczy psów góralskich pilnujących owiec w przestrzeni naszych Tatr. W końcu proszę: jeśli wy domagacie się szacunku dla swej maskotki, to szanujcie profesora językoznawcę. Jego nauka, stróżowanie poprawności i językowej, i uczuciowej, to nic innego, niż rodzaj pewnej miłości.

Mimo wszystko przyrodzona godność człowieka nakazuje, by jego koniec życia nazywano śmiercią wraz towarzyszącymi prawami, a nawet obowiązkami do pogrzebu (pochówku). Kojarzenie tego ze zwierzętami jest nadużyciem i nieścisłością językową. Niektórym mogą się te pojęcia tak daleko spinać, żeby np. o jednoczesnej śmierci w wypadku kobiety i zwierzęcia powiedzieć:  zginęły dwie suki.

Bydgoszcz 25.07.24

Jan Rulewski

Kategoria:
28-29 Zdje?cie ilustracyjne. okcydent.pl