Atak na premiera Słowacji otworzył drzwi do rozważań, których granicą jest jedynie wyobraźnia politycznych komentatorów. Rzeczywiście to wydarzenie może rozpocząć nową erę w relacjach między europejskimi społeczeństwami a ich bądź co bądź demokratycznie wybranymi elitami?
Niektórzy analitycy, jak na przykład Jacek Nizinkiewicz z dziennika „Rzeczpospolita”, twierdzą, że atak na premiera Słowacji może wykorzystać Rosja do destablizacji Europy Środkowej, a być może nawet do rozpętania lokalnego konfliktu. Inni chcieliby widzieć w postrzeleniu słowackiego polityka dzieło szaleńca. A prawda? Leży pośrodku, czy – jak mawiał klasyk – tam gdzie leży? Moim zdaniem z jednej strony europejskie elity bardzo wyraźnie oderwały się od społeczeństw, które je z mozołem utrzymują, a z drugiej strony dzisiaj, przy nowoczesnej technologii służącej do inwigilacji całych społeczeństw, wydaje się, że żadna zbrojna, europejska organizacja terrorystyczna w stylu Czerwonych Brygad nie miałaby racji bytu. Tyle tylko, że regularnie światową opinią publiczną wstrząsają doniesienia o atakach terrorystycznych przeprowadzanych przez organizacje religijne, które wykoncypowały, że radykalne przyspieszenie ziemskiej tułaczki możliwe najliczniejszemu gronu przypadkowych ludzi jest niezmiernie miłe Panu Bogu. Do dzisiaj nie znamy wszystkich kulisów ataków w Nowym Jorku, w Hiszpanii, w Wielkiej Brytanii i wielu innych krajach tak zwanego pierwszego świata.
Co innego Słowacja. To państewko jest na tyle blisko Sarajewa, że skojarzenia z pretekstem do I wojny światowej narzucają się same. Można wręcz uznać, że to jeden pies. Trudno w to uwierzyć, ale jest masa ludzi, pozornie dobrze wykształconych i bez widocznych gołym okiem deficytów intelektualno-emocjonalnych, którzy czekają wojny niczym kania dżdżu.
Dla Polaków ataki, czy wręcz morderstwa polityczne to chleb powszedni. Nie mówię już o tym, że polityka w XX wieku wymordowała miliony Polaków, od Stutthofu, przez Katyń do Auschwitz. Później nie było dużo lepiej, bo przecież nie o liczbę, a o wymiar etyczny, duchowy tutaj idzie. Brutalne, bezwzględne zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszko i innych Bogu ducha winnych działaczy czy choćby sympatyków podziemnej, nielegalnej „Solidarności” także wołają o pomstę do Nieba.
Po rzekomym odzyskaniu niepodległości, niezawisłości, wolności, niewiele się zmieniło. Ludzie wciąż ginęli. Niejednemu popełniono samobójstwo, niektórzy ginęli w świetle reflektorów od ciosów nożem, innych Zło zastawało w biurach poselskich. Trudno się oprzeć przeświadczeniu, że za każdym takim wydarzeniem stała polityka. Niektórzy nie potrafią uwierzyć w obłęd, opętanie szaleństwem konkretnego człowieka, widzą natomiast w jego działaniu pierwiastek politycznego rachunku zysku i strat.
Nawet jeżeli nóż czy pistolet trzyma szaleniec, to coś się kiedyś wydarzyło, że chwycił nie za pióro, nie za farbę, nie za kartę do głosowania, ale za narzędzie zbrodni.
My, Polacy mamy więc niezłe portfolio w rzemiośle zbrodni politycznych. Potrafimy też pomyśleć o zorganizowanych aktach terroru rozumianego jako samoobrona, jako bunt przeciwko złej, okrutnej władzy. Czasem to myślenie zostaje głównie w sferze konceptu, intelektualno-etycznej wprawki, jak w przypadku „Solidarności Walczącej” Kornela Morawieckiego, ale czasem staje się prawdziwym, realnym narzędziem, żeby przytoczyć niejedną organizację Państwa Podziemnego z lat 40. ubiegłego wieku. Żołnierze Armii Krajowej, harcerze z Szarych Szeregów, Żołnierze Niezłomni (nazywani także Wyklętymi) z bronią w ręku walczyli o to, co w ich rozumieniu było dobre, prawe, sprawiedliwe. Historia przyznała im rację, ale przecież wówczas byli skazywani na śmierć za akty terroru.
Atak na premiera Słowacji był aktem terroru o olbrzymiej sile rażenia. Kiedy piszę te słowa, premier Robert Fico jest operowany, nie wiadomo czy przeżyje, jest w ciężkim stanie. Nie o to jednak chodzi. Najważniejsze`, że głowa państwa – zgoda, że nie najważniejszego w Unii Europejskiej, a co dopiero na świecie – została postrzelona. Teraz już nikt, żaden polityk w Europie nie może czuć się bezpieczny.
Oczywiście można się zastanawiać, jak uniknąć w przyszłości tego typu incydentów i tragedii, można dyskutować jak należy promować dialog społeczny i tak dalej, ale najpierw, od razu politycy wprowadzą wszędzie prewencję, kontrolę, wzmocnią budżety i uprawnienia służb zajmujących się bezpieczeństwem. Oczywiście kosztem swojej i naszej wolności, bo zapominają o tym, że kto w imię bezpieczeństwa wyrzeka się wolności, niechybnie straci jedno i drugie.
Marian Rajewski