Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Nie wiemy… – Felieton Mariana Rajewskiego

 

Niby dyskusja na temat września 1939 roku trwa już kilka pokoleń, a my wciąż nie umiemy stanąć odważnie przed lustrem i poszukać prawdy: co się stało, dlaczego tak się stało, ile winy ponosimy my sami. 

Podczas niemieckiej okupacji i później, pod sowieckim buciorem mieliśmy inne zmartwienia. Polacy robili wszystko, żeby naród przetrwał. Heroiczna walka trwała najpierw o fizyczny byt, o życie, o to, żebyśmy nie skończyli wszyscy w piecach Auschwitz, ale równolegle nasi dziadowie desperacko walczyli o narodową tożsamość, językową, kulturową, historyczną i każdą inną. 

Z naszej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale naprawdę nie było wówczas oczywiste, że polski naród przetrwa niemieckie piekło. Wystarczy sobie uświadomić, że gdyby wojna potrwała kilka czy kilkanaście lat dłużej, gdyby Niemcy nie ruszyli na Sowietów, albo gdyby z nimi wygrali, gdyby Amerykanie dłużej umywali ręce… Warunków jest mnóstwo, ale gdyby któryś z nich się spełnił, to być może po Żydach i Cyganach przyszłaby kolej na wszystkich Polaków. Patrząc na niemiecką politykę wobec Polaków, zagłada byłaby bardzo prawdopodobna. 

Oczywiście w czasie okupacji nikt nie miał komfortu szukania przyczyn upadku młodej struktury państwowej II Rzeczpospolitej, choć przecież ten młody, jeszcze rachityczny twór skutecznie odparł radziecką nawałnicę raptem kilka chwil po odzyskaniu suwerenności. Później, na ruskich czołgach przywieziona bezpieka dbała o to, żeby o „pańskiej” Polsce mówiono albo źle, albo wcale.

Ale po 1990 roku powinniśmy wszcząć narodową dyskusję na temat przyczyn września. A my dyskutowaliśmy o tym, co się stało w sierpniu 1944 roku. Oczywiście Powstanie Warszawskie również trzeba zrozumieć, ale nie w oderwaniu od kontekstu, który nie może zaczynać się parę lat wcześniej, tylko co najmniej od 1919 roku.

Jak to się stało, że ten dumny kraj, który raptem dziewiętnaście lat temu zatrzymał Sowietów, we wrześniu upadł jak domek z kart? Niemcy po druzgoczącej klęsce w pierwszej wojnie potrafili w tym samym czasie zbudować niewyobrażalną potęgę gospodarczą i militarną. Sowieci również nie marnowali czasu, chwyceni przez Stalina za pyski skonstruowali czerwone monstrum rozciągające się na tysiące kilometrów i posiadające potężną siłę rażenia, opartą co prawda głównie na bezwartościowym mięsie armatnim a nie technologicznie zaawansowanej sile militarnej, ale co za różnica? Każdy dysponował tymi zasobami, jakie miał. Oprócz nas. Myśmy ten okres przegadali w kawiarniach? 

Międzywojenna Polska to przecież okres intensywnego rozwoju gospodarki. Zbudowaliśmy praktycznie od podstaw Gdynię, odtworzyliśmy narodową edukację, ochronę zdrowia, przestrzeń kulturalną. Pamiętajmy, w jakim stanie był polski naród po odzyskaniu niepodległości: z obszarami kompletnej zapaści infrastrukturalnej, analfabetyzmem, chwiejną tożsamością narodową, brakiem wykształconych elit, siatką doskonale działających obcych wywiadów ulokowanych w najwyższych ośrodkach decyzyjnych. A jednak potrafiliśmy prowadzić całkiem ciekawą politykę gospodarczą, dyplomatyczną, a na defiladach polscy ułani cieszyli oczy gawiedzi. 

A potem przyszedł wrzesień. I zamiast guzika oddaliśmy wszystko, włącznie z życiem ogromnej rzeszy rodaków. Polska rozsypała się w kilka tygodni, rząd uciekł, padła stolica, brudny nóż w plecy wbili Sowieci. Koniec. 

Dzisiaj wciąż nie wiemy dlaczego tak się stało. Nie widać dyskusji, sporów, debat. A przecież to może być ogromnie ważna dla nas dzisiaj nauka, bo jedno powinniśmy wiedzieć na pewno: niepodległość nie jest nigdy dana raz na zawsze, to musi być ciągły proces budowania tożsamości i suwerenności. Wojna na Ukrainie pokazała dobitnie, że nie ma czegoś takiego jak gwarancja pokoju. W każdej chwili możemy być zmuszeni do bronienia swojego kraju i narodu. Musimy być gotowi. Czy jesteśmy? 

Chciałbym, żebyśmy wreszcie zaczęli tę spóźnioną dyskusję nie po to, żeby szukać winnych wrześniowej klęski, ale żeby uniknąć jej w przyszłości. Żeby zdiagnozować mechanizmy, które doprowadziły do tego, że byt narodu był zagrożony, a my straciliśmy suwerenność na kilkadziesiąt lat. Tylko czy dzisiaj jesteśmy gotowi na taką rozmowę? 

Mam wrażenie, że ogromna część polityków żyje w rozkosznym „tu i teraz”, zapatrzeni we własne korzyści materialne i błyszczący się prestiż są w stanie ogarnąć wzrokiem perspektywę najdalej sięgającą kolejnych wyborów. Trochę przypomina to niestety przedwojennych polityków dyskutujących o sprawach błahych, kiedy trzeba było rozmawiać o pryncypiach. Przed wojną mieliśmy co najmniej kilku mężów stanu, żeby wymienić tylko Dmowskiego, Paderewskiego, Witosa, Piłsudskiego. 

A dzisiaj? Z ręką na sercu, ilu polityków tego formatu moglibyśmy wymienić?

Marian Rajewski

Kategoria:
MArian18 pixers(1)