Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Do ut des – czyli o zaufaniu – Felieton Piotra Świąteckiego

Do ut des  – daję, byś dał – jedna z podstawowych zasad rzymskiego prawa cywilnego ma zdecydowanie szersze zastosowanie, niż tylko w relacjach cywilnoprawnych. Można ją też interpretować jako ogólną regułę organizacji życia społecznego; daję (cząstkę własnej wolności) by otrzymać (bezpieczeństwo w grupie). Według znanego amerykańskiego futurologa, Franciszka Fukuyamy, wzajemne zaufanie obywateli przesądza o stanie, rozwoju i efektywności gospodarki społecznej. Rola wzajemnego zaufania wzrasta w okresach trudnych – konfliktów wojennych i stanach zagrożenia. Prawdopodobnie w Polsce jesteśmy właśnie w takiej sytuacji, że to wzajemne zaufanie staje się szczególnie potrzebne.   Mam nadzieję, że jest jeszcze czas na jego odbudowę. Czy jest też wola takiej odbudowy – więcej – powszechne zrozumienie potrzeby ?

 

W codziennych, drobnych sprawach w zasadzie sobie ufamy. Wierzę, że piekarz nie dołożył gwoździ i nie dosypał soli drogowej do mojego bochenka chleba – z ufnością biorę go do ust. Wierzę, że lekarz wie, co i dlaczego umieszcza w mojej recepcie, nauczyciel – czego powinien uczyć nasze dzieci, kierowca – jak jechać bezpiecznie, maszynista – dokąd doprowadzić pociąg. Wszyscy działają zgodnie z regułami, ustalanymi przez władze publiczne, tj. z prawem. Prawo zaś – jeśli ma być stosowane i skuteczne – musi odpowiadać powszechnemu poczuciu sprawiedliwości i przyjętym wartościom. Wielkim polskim dramatem jest tu zróżnicowanie. Część rodaków wierzy, iż można zachować porządek publiczny rezygnując z oparcia się na tradycji; nie zdają sobie sprawy z tego, ile kosztowało zebranie – przez wieki – doświadczeń pozwalających nam osiągnąć obecny poziom cywilizacji i jak niszczące może być pójście drogą rewolucji francuskiej czy bolszewickiej.

Prawa społeczne mają nie mniejszą silę od praw fizyki. Nie mogę zakładać złej woli tych, którzy popełniają kosztowne – dla nas wszystkich – błędy, lecz żałuję, że akurat w tym czasie i miejscu znaleźli się właśnie ci ludzie.

Gdy jednego dnia dyrektor muzeum oświadcza, że szacunek dla praw autorskich scenarzysty zmusza go do dokonania korekt w programie wystawy, a po  dwóch dniach informuje, że wcale nie o prawa autorskie chodzi, to jak mam mu wierzyć ? Jak może dyrektor państwowej instytucji kultury ignorować interes społeczeństwa, które go ze środków publicznych żywi, i przedkładać abstrakcyjną koncepcję nad konieczność obrony dobrego imienia narodu poprzez odwołanie się do niekwestionowanych, symbolicznych autorytetów ?

Nie brońmy Niemcom dumy z postawy Stauffenbergów lecz nie zapominajmy, że w porównaniu do tych rasistów i militarystów, którzy – jak wspomniany pułkownik – próbowali wykonać zamach na Hitlera, nasi bohaterowie – św. Maksymilian, rotm. Pilecki, rodzina Ulmów – stoją moralnie zdecydowanie wyżej (Stauffenberg zostawił na piśmie świadectwo, iż Polaków i Żydów uważał za bydło..). I nie dość, że wprowadzone w muzeum zmiany były obiektywnie dla naszej wspólnoty szkodliwe, to jeszcze ich inicjatorzy próbowali ukrywać się za prawem autorskim. Wstyd.

Wybrany przykład trafia w sedno choroby trawiącej w naszą wspólnotę. Instrumentalne traktowanie instytucji, zasad, prawa może nawet przynosić chwilowe pozorne sukcesy, za które za chwilę trzeba bardzo drogo płacić. Kwestionowane są uprawnienia część sędziów (podzielili się na paleo-sędziów i neo-sędziów), a to nie tylko sprawa prestiżu, lecz też szansa dla adwokatów, by – kwestionując legitymację składów orzekających – wyciągać swoich klientów z zakładów karnych. To się już podobno zdarza, tę cenę gry w praworządność płacimy.

Naczelne organy państwa nawzajem kwestionują swoje uprawnienia; Trybunał Konstytucyjny stwierdza nieskuteczność ustaw przyjętych pod nieobecność dwóch posłów niewpuszczonych na salę obrad, marszałek Sejmu zaś kwestionuje decyzje sędziów Trybunału.

Oczywiście wszyscy mają swoje argumenty, lecz tu już nie  o rację idzie (kto ją ma), lecz o sprawy ważniejsze – o istnienie wspólnoty. Wspólnoty, która jest kształtowana nie tylko przez prawo (im więcej w nim sprzeczności, tym mniej skutecznie), lecz także przez wspólną kulturę. Gdy stajemy – być może – wobec największych wyzwań dla żyjących dziś generacji Polaków, z podstaw programowych usuwane są budujące wspólnotę dzieła Mickiewiczów, Sienkiewiczów, Głowackich.

Nie wierzcie, że uda się zorganizować dobrze funkcjonujące, bezpieczne dla nas wszystkich polskie państwo i napisać spójne, sprawiedliwe, rozsądne prawo bez powszechnej znajomości tych książek.

Nie wierzcie, że przetrwamy, jeśli nie potrafimy się porozumieć co do tego, co dla nas wszystkich jest ważne i nie pogodzimy się w sprawach zasadniczych.

Piotr Świątecki

 

Kategoria:
Piotr22