Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Bandyci na salonach – Felieton Mariana Rajewskiego

Coś dziwnego dzieje się z polskim szołbiznesem, jeśli można tak szumnie nazywać ten dość pokraczny zestaw celebrytów, który w naszym kraju uchodzi za „świat gwiazd”. To, że film karmi się mafiami, pościgami i strzelaninami, to banał i oczywista oczywistość. Jednak dotychczas było to wszystko oparte na pewnej grze z widzem, na pewnej konwencji przerysowanych postaci, wszystko było „na niby”. Od pewnego czasu to się zmieniło i w filmach zaczęły się pojawiać prawdziwe nazwiska i rzekomo autentyczne życiorysy. A teraz na czerwony dywan wszedł prosto z celi rasowy bandyta mający krew na rękach, był szef mafii pruszkowskiej. 

Polskie filmy od pewnego czasu uwielbiają filmy o mafii, tej prawdziwej polskiej mafii. „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” i „Jak pokochałam gangstera”, to opowieści mniej czy bardziej swobodnie oparte na faktycznych biografiach takich bandytów, jak choćby Nikoś, który wbrew temu, co widzimy na ekranie, nie był wyłącznie uśmiechniętym cwaniaczkiem. Jeśli w tych filmach pojawia się przemoc, to jest ona odrealniona. Bo życie gangstera, to oczywiście przede wszystkim seks, narkotyki, zabawa, alkohol i czasem przemoc. Bandyci w tych filmach są fajnymi chłopakami z osiedla, takimi, którzy się nie boją żyć. 

Filmy otworzyły furtkę, która powinna być zamknięta. Życie gangstera jest atrakcyjne z punktu widzenia księgowej, ale niekoniecznie z perspektywy jego ofiar. Na ekranie nie widzimy cierpienia niewinnych ludzi. Ofiarami są prawie wyłącznie też źli, inni gangsterzy, a przecież to nie tak wygląda w rzeczywistości… 

Żeby było jasne: oba filmy o których mowa, naprawdę mogą się podobać. I to jest najgorsze, bo młodzi ludzie budujący sobie obraz świata na podstawie bynajmniej nie książek, czy własnego doświadczenia, a filmów uznają, że życie bandyty, zbrodniarza, gangusa jest po prostu wyborem. Takim samym, jak bycie mechanikiem samochodowym, czy youtuberem. 

W ostatnich dniach gruchnęła wieść, że nowym szefem należącej do Marcina Najmana federacji MMA-VIP został Andrzej Zieliński. Ten sam Zieliński, który jest znany raczej pod pseudonimem „Słowik”. Ten sam, który niedawno wyszedł z więzienia, gdzie siedział za kierowanie mafią pruszkowską. Teraz będzie twarzą czegoś, co jest ewidentną parodią sportu i drwiną ze sztuk walk. Ale młodzi ludzie kolejny raz dostają sygnał: hej, bycie gangusem jest w porządku, najwyżej odsiedzisz swoje i staniesz się sławny! 

Brakuje mi w tym wszystkim przede wszystkim pamięci o ofiarach tych „fajnych” chłopaków z miasta. Taki „Słowik” uzbierał sobie na sumieniu tych ofiar sporo, bo zaczął działalność przestępczą jeszcze w latach 70. Pierwszy raz trafił za kraty w 1978 roku. Można zadrwić boleśnie, że wówczas i później polski wymiar sprawiedliwości wycierający sobie buzię resocjalizacją poniósł spektakularną klęskę, ale fakt jest taki, że „Słowik” nigdy już później nie był zainteresowany uczciwym życiem. 

W latach 80. robi złe rzeczy, ale kulminacją złej sławy są lata 90. po upadku komuny. Policja nie nadąża za coraz bardziej bezwzględnymi, okrutnymi bandytami. Pruszków staje się pod dowództwem „Słowika” polską stolica napadów na tiry, wymuszania haraczy, handlu narkotykami, porwań, zabójstw na zlecenie. Mafia pruszkowską podporządkowała sobie wiele podobnych grup w całej Polsce, które musiały płacić odpowiednią „składkę”. 

Nielojalni gangsterzy ginęli w biały dzień od strzałów, bomb, noży. Ile dramatów przeżyli przedsiębiorcy, którzy nie mieli na czas gotówki, żeby opłacić mafijny haracz? Ile koszmarów przeżyli rodzice, których dzieci uprowadzone leżały gdzieś w piwnicach czekając na zapłacenie okupu? Ile osób kopało sobie łopatą groby w podwarszawskich lasach? 

Budowanie dzisiaj wizerunku polskiej mafii jako sprytnych, cwanych chłopaków z miasta, którzy generalnie zasługują na sympatię i wyrazy szacunku za odwagę życia „po swojemu”, to plucie w twarz ofiarom, które często nigdy już nie wróciły do zdrowia, do normalnego życia. 

Popkultura zawsze wykorzystywała świat przestępczy do snucia opowieści o honorze, ale na miły Bóg jest pewna granica przyzwoitości. Nie można wprowadzać na salony bandytów i oczekiwać, że nie staną się wzorcami do naśladowania dla jakiejś, choćby niewielkiej grupy widzów. 

Film fabularny nie jest filmem dokumentalnym, to jasne, ale wprowadzanie na salony faceta, który odpowiadał za taki ogrom zła i cierpień jest czymś, co nie powinno być tolerowane. Już wiadomo, że umowę na organizację gali MMA-VIP rozwiązało miasto Kielce. Ponoć wycofują się kolejni sponsorzy gali. To zdrowy odruch, może jeszcze nie wszystko jest stracone. Może pójdzie w Polskę jasny sygnał: miejsce bandytów jest w więzieniach, a nie na salonach.

Marian Rajewski

Kategoria:
MArian02 YouTube