Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Słońce Pe(t)ru

Wakacje trwają sobie w najlepsze, tak więc trudno skupić się na poważnych tematach, gdyż wszystko wydaje się jakieś takie luźniejsze i trochę mniej nadęte. Nawet politycy, deklarujący co prawda zakasanie rękawów, wyprawę w teren i ciężką przedwyborczą pracę do utraty tchu, wbrew owym deklaracjom także wydają się mocno rozleniwieni, a nawet mniej napastliwi wobec siebie, a to już naprawdę sygnał, że tzw. sezon ogórkowy w pełni. Wykonują co prawda jakieś ruchy, głównie medialne i polegające na publicznym ogłaszaniu nikogo nieinteresujących nowin o tym, kto się z kim spotkał, kto z kim rozmawiał i o czym, aczkolwiek przecież i tak wszyscy wiedzą, że… o niczym.

W całym tym nudnym, medialnym kisielu, jeden news w ostatnich dniach rzeczywiście wybił się ponad inne, przykuwając uwagę zaszokowanego społeczeństwa. Oto były dowódca pamiętnego „puczu” z Grudnia 2016 roku, geniusz ekonomii, niedoszły premier, niedoszły prezydent oraz założyciel, a zarazem niszczyciel, kilku własnych partii – Ryszard Petru, odchodzi z polityki, a przynajmniej tak obiecuje.

Przepraszam za ten nieco sarkastyczny ton, ale w rzeczy samej ciężko pisać o tej postaci bez nuty ironii. Już, jako telewizyjny ekspert (to taka specjalna grupa odróżniająca się od prawdziwych ekspertów, a charakteryzująca się tym, że dużo mówią, za to mało wiedzą i udowadniają to przed kamerami za każdym razem, gdy otworzą usta) do spraw finansowych, ekonomicznych oraz gospodarczych słynął z tego, że mniej lub bardziej zręcznie usiłował wyjaśnić, dlaczego jego poprzednie prognozy się nie sprawdziły. Nigdy przy tym nie dopuszczał do swojej świadomości, jego własnych deficytów kompetencji, ale zawsze były to „zmieniające się w sposób niespodziewany czynniki obiektywne” – jakoś tak to nazywał.

Mój znajomy ekonomista, taki rzeczywisty, wyedukowany oraz znający się na rzeczy, nadał mu – zresztą wówczas niezbyt elegancką, ale jakże trafną – ksywkę „Ryszard Pierdu”. Włóczył się zatem nasz wesoły Rysiek po różnych środkach masowego przekazu to tu, to tam, wygłaszał swoje mądrości, udawał, iż coś wie i zasadniczo nikogo on nie obchodził, ale i nikomu nie zawadzał.

Nadszedł jednak moment, który okazał się punktem zwrotnym kariery pana Ryśka, gdy oto jego mentor, niejaki Leszek Balcerowicz (lub taki czy inny Soros, będący z kolei mentorem pana Leszka), zawiedziony coraz bardziej degenerującą się Platformą Obywatelską, namaścił go na nowego mesjasza polskich neo-liberałów i rzucił do walki na politycznym froncie.

Tym samym medialna „maszyna pompująca” także została wprawiona w ruch! Partia jeszcze faktycznie nie istniała, będąc zaledwie jej zapowiedzią, a już w niektórych sondażowniach osiągała kilkanaście procent społecznego poparcia. Ryszard Petru, jeszcze dwa tygodnie wcześniej niemal nikomu nieznany, szybował w rankingach zaufania wśród polityków, aż w pewnym momencie poszybował na jedno z czołowych miejsc. Potem przyszły wybory parlamentarne w 2015 roku i ugrupowanie o nazwie Nowoczesna pod jego światłym przywództwem osiągnęło całkiem niezły, jak na debiutanta, rezultat ponad siedmiu i pół procenta głosów, i z czwartym wynikiem wprowadziła do Sejmu swoich przedstawicieli w liczbie 28.

No i stało się! Zachłysnął nam się wesoły Rysiek swoim sukcesem niczym nastolatek pierwszym kieliszkiem wódki. Biegał po wszystkich stacjach radiowych i telewizyjnych, informacje o nim zalewały wszystkie główne oraz pomniejsze portale internetowe, aż w końcu strach było przysłowiową lodówkę otworzyć, gdyż był zawsze i wszędzie niczym Duch Święty.

Wypowiadał się na każdy temat, nie ograniczając się już jedynie do ekonomii czy finansów, lecz nie istniała ani jedna dziedzina na której, w jego własnym mniemaniu, by się nie znał.

Wkrótce zaczęły pojawiać się także pierwsze rysy na tym krysztale, czyli słynne, słowne wpadki, językowe lapsusy oraz inne skrajne nonsensy w jego peroracjach. Na początku zdarzało się to raz na jakiś czas, później coraz częściej, aż w końcu owe niezręczności stały się swoistym znakiem rozpoznawczym tego polityka.

Jednakże ostateczną rysą, która spowodowała, iż kryształ rozsypał się w drobny mak, nie była taka, czy inna głupia wypowiedź pana Petru, ale jego słynne zdjęcie z samolotu w towarzystwie Joanny Schmidt, gdy w czasie „puczu”, którego obwołał się samozwańczym liderem, lecieli sobie na Maderę przywitać Nowy Rok w beztroskiej atmosferze.

Dalej wszyscy wiemy, jak się sprawy potoczyły i nie warto w szczegółach rozprawiać o tej równi pochyłej zarówno jeśli chodzi o karierę polityczną, jak i życie osobiste, aż do żałosnego finału sprzed kilku dni i deklaracji usunięcia się w cień.

Dlaczego zatem – ktoś słusznie zapyta – w ogóle podejmuję temat tego przegranego polityka, który wszak od dłuższego czasu nic już nie znaczy na naszej scenie?

Otóż, zapominając na chwilę o wakacyjnej sielance, obserwowałem żenujące sceny z Brukseli, gdy ważyły się losy nowej Komisji Europejskiej w aspekcie obsady jej stanowisk. Pominę oczywisty fakt, że główni europejscy gracze, którym słowo „demokracja” nie schodzi z ust, dogadują wszystko między sobą w sposób tajny, za zamkniętymi drzwiami, na zasadach iście mafijnych i zarazem ani trochę tą skrajnie anty-demokratyczną formułą się nie przejmują.

Jest natomiast jedna postać wśród tej zgrai szubrawców, która szczególnie wyróżnia się swoją arogancją, bezczelnością, przy jednoczesnym samouwielbieniu… A jest nią obecny prezydent Francji.

Pan Macron swoim zachowaniem, ale także szerzej, politycznymi korzeniami, ideologicznym neo-liberalnym profilem oraz powiązaniami z międzynarodową finansjerą, od zawsze bardzo mi przypominał naszego rodzimego bohatera, nad którym dzisiaj się tak znęcam. Taka sama medialna, pusta wydmuszka, kukiełka w czyichś rękach, których to rąk nie jest nam dane dojrzeć, chociaż, gdy dobrze się przypatrzeć, to widać zwisające z dłoni sznurki, poruszające tą kukiełką.

Ten francuski „Petru” jeszcze przez kilka lat będzie głową jednego z najważniejszych państw w Europie, a nasz właśnie idzie na złom, taka to różnica z korzyścią dla nas. W przeciwieństwie do Francuzów, my jeszcze zachowaliśmy resztki rozumu, a może także samozachowawczego instynktu.

Marian Rajewski

Kategoria:
Marian01 nowoczesna org