30 lat znajomości z Mirkiem, to wiele wspólnych wyjazdów na związkowe zjazdy, spotkania, zebrania. To setki, jeśli nie tysiące rozmów osobistych i telefonicznych. A Mirek lubił dzielić się swoimi przemyśleniami, poglądami, spostrzeżeniami. Bywało, że nasze rozmowy – zwłaszcza te telefoniczne – trwały niekiedy kilkadziesiąt minut. Mirek, jak sam się określał, był „zwierzęciem politycznym” o ugruntowanych prawicowych poglądach. O bieżącej polityce mógł rozmawiać godzinami. Jednak niekiedy potrafił w rozmowie telefonicznej opowiedzieć mi cały film, który właśnie obejrzał na Netflixie oczywiście dodając swój komentarz.
Kiedy został redaktorem naczelnym „Wolnej Drogi” bardzo dużo czasu poświęcał na rozmowy o wolności słowa, o swobodzie wypowiedzi. Nigdy nie kwestionował treści, które otrzymywał od nas, dziennikarzy publikujących w kolejowo-związkowym branżowym magazynie, którym bezsprzecznie jest „Wolna Droga”. Czasem, choć rzadko, narzekał, że nadmierna krytyka poczynań niektórych osób z branży może pismu zaszkodzić, jednak nigdy nie cenzurował tekstów.
W latach dziewięćdziesiątych razem wstąpiliśmy do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Mirek niezmiennie w pracy redakcji kierował się zasadami przyjętymi przez SDP.
Był okres, kiedy dalszy byt „Wolnej Drogi” na rynku mediów był zagrożony. Zarzucono nam upolitycznienie pisma i nadmierną krytykę decydentów kolejowych. Mirek wówczas ostro walczył o utrzymanie dwutygodnika. Wyjaśniał, tłumaczył, obiecywał, ale linii programowej nie zmienił, a o autocenzurze nawet nie wspomniał. Czuł się odpowiedzialny za „jego” zespół dziennikarzy, ale także za bezwzględne stosowanie kardynalnej zasady niezależnej prasy –„bez cenzury”.
Powrócę do moich rozmów telefonicznych z Mirkiem. Jak wspomniałem było ich na przestrzeni tych trzydziestu lat wiele, ale te codzienne wzmogły się, kiedy redaktor naczelny wszedł do polityki lokalnej. Rozmawialiśmy codziennie gdyż Mirek chciał znać moją ocenę Jego publicznych wystąpień, które zamieszczał w Internecie. Zawsze był otwarty na krytykę i niekiedy korzystał udzielanych rad.
Śmiało można powiedzieć, że „Wolna Droga” była dla Mirka „ukochanym dzieckiem”, któremu poświęcał swój czas, wiedzę, umiejętności. Bywało, że kosztem życia prywatnego swojego i Rodziny.
Wiadomość o niespodziewanej nagłej śmierci Mirka mnie i cały zespół napełniła głębokim smutkiem, ale również zmobilizowała do dalszego wydawania „Wolnej Drogi”. Osobiście jestem głęboko przekonany, iż właśnie tego życzyłby sobie Mirek Lisowski, naczelny redaktor kolejowo-związkowego magazynu branżowego.
Odszedłeś Mirku tak nagle i niespodziewanie. Przez pamięć i szacunek dla Ciebie wraz z zespołem zrobię wszystko by „Wolna Droga” dalej nieprzerwanie trwała na rynku prasowym.
Żegnaj Przyjacielu.
„Niech aniołowie zawiodą cię do raju, A gdy tam przybędziesz, niech przyjmą cię męczennicy i wprowadzą cię do krainy życia wiecznego. Chóry anielskie niechaj cię podejmą i z Chrystusem zmartwychwstałym, miej radość wieczną”
Aleksander Wiśniewski
Początki były trudne
Namówiony do współpracy z dwutygodnikiem Wolna Droga dość późno poznałem osobiście samego naczelnego. Nasze pierwsze kontakty ograniczały się do sporadycznych telefonów i częstszych e-maili. Nie znał mnie, musiał zaufać ludziom, którzy mnie polecili. Początki więc mieliśmy raczej trudne, nie rozumiał mojego dość swobodnego podejścia do pewnych określeń. Pamiętam, jak strasznie się zżymał, gdy nasze czasopismo nazwałem „gazetką”. W sumie w większości w redakcji śmialiśmy się z tego określenia. Dla Mirka to jednak była pewnego rodzaju ujma, gdyż bardzo poważnie podchodził do swojej roli redaktora naczelnego. Z czasem jednak wszystko sobie wyjaśniliśmy, poukładaliśmy współpracę, czego efektem jest drugi rok mojej pracy nad tekstami ukazującymi się na łamach „Wolnej Drogi”. Mirkowi bardzo zależało, by ukazała się monografia WD. W ramach 900 numeru złożyłem obietnicę, że podejmę się tego zadania i za dwa lata taka publikacja się ukaże. Wielce żałuję, że niestety Mirek jej nie doczeka. Wiadomość o jego śmierci spadła jak grom z jasnego nieba. Byliśmy akurat w trakcie prac nad nowym numerem. Wysłałem teksty, otrzymałem informację zwrotną, że dotarły a następnego dnia już go nie było wśród nas. Za każdym razem, gdy ktoś umiera pada w rozmowach hasło: „A mógł jeszcze pożyć”. Ano mógł, gdyż jeszcze wiele spraw było do załatwienia, wiele tekstów do napisania. Cóż takie jest życie, że zawsze kończy się śmiercią. I to zawsze w najmniej przez nas spodziewanym momencie.
Krzysztof Drozdowski
Zbyt wcześnie
Gdy kilkanaście lat temu rozpoczynałem współpracę z „Wolną drogą” ś.p. Mirosław Lisowski był już naczelnym redaktorem czasopisma. Nie znam więc innej „Wolnej drogi” niż „Wolna droga” kierowana przez Lisowskiego. Zapamiętam Go jako człowieka o ponadprzeciętnie sprecyzowanych poglądach, bardzo zaangażowanego, również politycznie, ale też człowieka o tej szczególnej, rzadkiej bardzo ale cennej cesze, że nie przeszkadzało mu to, iż nie wszyscy mają te same, co on, poglądy. Dla nas piszących do „Wolnej drogi” miało to tę bardzo pozytywną konsekwencję, że Naczelny nie ingerował w teksty tak, by ich wymowa odpowiadała jego wizji. Takiej pokusie ulega wielu innych naczelnych redaktorów. Był lojalnym dla swej armii wojownikiem, ale nie fanatykiem; starał się postrzegać świat w całej jego złożoności i chciał, by nasza gazeta pomagała w takim postrzeganiu świata swoim czytelnikom. Zbyt mało jest w Polsce takich ludzi… Zbyt wcześnie odszedł, mógł jeszcze dokonać wiele…
Piotr Świątecki
Nietuzinkowy charakter
Wiadomość o śmierci Mirka dotarła do mnie w sobotę wczesnym popołudniem. Wywołała szok, wydawała się niewiarygodna. A jednak po kilku chwilach nadeszło potwierdzenie. No, ale przecież jeszcze niespełna dwa dni wcześniej rozmawialiśmy telefonicznie na temat kolejnego numeru „Wolnej Drogi”. I nie tylko. Każda rozmowa z Mirkiem była wyjątkowa i każda dotykała wielu tematów. Mówiliśmy o sprawach redakcyjnych, zdarzało się, że o polityce, jednak najczęściej o muzyce, a czasem o filmie. Tematów nie brakowało, bywały inspirujące i stąd każda taka wymiana poglądów trwała co najmniej kilkadziesiąt minut. Bywało, że przyjeżdżał do Bydgoszczy, spędzaliśmy ze sobą wówczas więcej czasu, miałem też zaszczyt gościć go w swoim domu. Znaliśmy się blisko dziesięć lat, od chwili gdy zacząłem swą przygodę z „Wolną Drogą”. Przyznam, że miał dość nietuzinkowy charakter, jednak zdecydowanie zyskiwał przy bliższym poznaniu. Może dlatego relacje w naszym zespole redakcyjnym są dalekie od służbowej sztampy. Razem tworzymy bardziej grupę przyjaciół niż zespół zadaniowy. To wymaga samodyscypliny i znajomości miejsca w szeregu, jednak procentuje wyjątkową atmosferą, w niczym nie przypominającą tej sztucznej, rodem z „korpo”. Dowodem są choćby bardzo ciepłe słowa Mirka, jakie znalazły się we wstępie do mojej książki. Stąd też osobiste słowa od całego zespołu redakcyjnego na pożegnalnym wieńcu nie były jedynie pustym, okazjonalnym frazesem. Są odzwierciedleniem naszych uczuć. I mam wrażenie, że te relacje były obustronne, bowiem delegacja naszej redakcji podczas uroczystości pogrzebowych została potraktowana przez najbliższych Mirka niczym rodzina. Takie gesty mają swoja wagę. Minie sporo czasu zanim ostatecznie przyjdzie nam pogodzić się z brakiem Naczelnego. „Wolna Droga” była jego dzieckiem. Poświęcał jej mnóstwo czasu. Z jego inicjatywy dojrzewała i przeobrażała się, starając się przybliżać złożony obraz współczesnego świata nie tylko braci kolejarskiej. To dzięki Jego pomysłom przybywało współpracowników i rubryk tematycznych, niekoniecznie kolejowych, ważnych jednak dla wszystkich. Być może w przyszłości profil naszego dwutygodnika ulegnie jakimś korektom, jednak myślę, że z szacunku dla Mirka utrzymamy zasadniczy kierunek. Chcemy, by „Wolna Droga” nadal trwała, przecież nie możemy Go zawieść.
Krzysztof Wieczorek
Miłośnik wolnego słowa
Przed laty najpierw mnie Aleksander Wiśniewski poprosił o jakąś wypowiedź dla „Wolnej Drogi”, potem o felieton i nawet nie wiem kiedy, ale zostałem pełnoprawnym członkiem redakcji. Redakcji wyjątkowej, bo pełnej indywidualistów, wolnych ptaków dziennikarstwa, których Mirek potrafił zagospodarować i dać przestrzeń na łamach „WD”. Mam doświadczenie z różnych redakcji, ale takiej swobody wypowiedzi, poszanowania odmiennych poglądów i zwyczajnie przyjaznej atmosfery nie widziałem nigdzie. Była to wyłączna zasługa redaktora naczelnego, bo zawsze szef nadaje ton. Oczywiście, czasem się zżymaliśmy na niekończące się dyskusje o polityce, kulturze, historii i bieżących wydarzeniach, ale przecież trwały one tak długo, bo zdanie każdego uczestnika było tak samo ważne i miało prawo wybrzmieć do końca i w całości.
Informacja o śmierci Mirka, to był niespodziewany cios. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Go nie usłyszę, nie zobaczę, nie przeczytam.
Paweł Skutecki